Historia
Południowe Podlasie roku 1902 oczyma misjonarza

Południowe Podlasie roku 1902 oczyma misjonarza

24 lipca tajny misjonarz jezuicki Jan Urban przybył do wsi Dawidy i zatrzymał się u unity nazwiskiem Deneka. Gospodarz ten przeszedł straszliwe prześladowania. Nahajki kozackie zrujnowały mu zdrowie, a kontrybucje majątek, ale nie narzekał. Twierdził, że wszystko mu Pan Bóg - jak Hiobowi - wynagrodził w dwójnasób.

Był przykładem dla całej wsi pod względem pobożności i stałości w wierze. Misjonarz był zbudowany wiarą tej wsi; zapisał w swych wspomnieniach, iż lud w Dawidach słynie na całą okolicę ze swej pobożności i przedstawia ogromnie dużo materiału na świętych. Mieszkańcy byli dumni z tego, że ani jeden zdrajca nigdy między nimi się nie znalazł i ufali Bogu, że się nie znajdzie. W czasie wizyty misjonarza przybył do wsi jakiś żebrak i zainteresował się, dlaczego w jednym z domów jest tak dużo kobiet i dzieci.

Jedno z dzieci mu wyznało: przyjechał do nas ksiądz. Misjonarz, obawiając się dekonspiracji, natychmiast opuścił Dawidy.

Rzeczywiście, kilka dni po wizycie kapłana przyjechało do wsi czterech strażników i przeprowadziło dochodzenie, w którym miejscu był „świaszczennik”. Pospisywali wystawione w 1901 r. krzyże, o których nie wiedzieli. Ponieważ mieszkańcy byli w polu przy żniwach, zapytali jakąś starozakonną niewiastę, w nadziei, że im coś powie, ale Żydówka odpowiedziała, że nie wie, co to jest kościół i co to jest świaszczennik.

Tymczasem misjonarz udał się do wsi Polubicze. Mimo że we wsi mieszkali pop i nauczyciel szkoły cerkiewnej oraz odstępca, tj. szpieg osadzony na majątku wywiezionego unity, misja się udała. Przywieziono nawet z odległej wsi sparaliżowaną staruszkę. Od wielu lat błagała ona Boga, aby nie pozwolił jej umrzeć bez sakramentów świętych. Chociaż nie wiedziała, jak to się stanie, ufała, że ją Pan Bóg wysłucha i nie zawiodła się. Z Polubicz misjonarz pojechał do wsi Stasiówka i zatrzymał się u unity Niedźwieckiego. Tu wyspowiadał kilkadziesiąt osób i udał się do Wisznic na spotkanie z ks. Majsterskim. Dzięki jego zapiskom dowiadujemy się, jak wyglądała sytuacja wiernych w Wisznicach.

Mieszkanie proboszcza otaczały mieszkania strażników, którzy śledzili każdy jego ruch. Mimo że dwóch jego poprzedników wywieziono do Rosji, ks. Majsterski nieustannie kształtował wiarę swych parafian i jak mógł, pomagał unitom. W granicach swojej rozległej parafii łacińskiej (rząd przyłączył do niej kilka zlikwidowanych) miał aż dziesięć parafii prawosławnych; popi mu szkodzili, jak mogli, starając się jego parafię zniszczyć. Mimo że drewniany kościółek chylił się ku upadkowi, nie wolno było go remontować. Proboszcz starał się bezskutecznie od siedmiu lat o pozwolenie zbudowania jakiejkolwiek dzwonnicy. Gdy naczelnik powiatu pozwolił mu załatać kilka dziur na dachu, ksiądz został brutalnie zaatakowany przez popów. Niewątpliwie chodziło im o to, aby kościół upadł ze starości i parafia została zlikwidowana, a sytuacja wiernych łacińskich wcale ich nie obchodziła.

Następnie misjonarz udał się do Horodyszcza, które utraciło prawa miejskie w 1879 r. Było teraz dużą wsią, która liczyła ok. 1 tys. mieszkańców. Według oficjalnych danych prawosławni stanowili rzekomo aż 88%, a katolicy 5,2%. Ile warte były te statystyki, można się było przekonać trzy lata później, gdy katolików liczono już na 92%. Misjonarz musiał szybko uchodzić, bo w domu, w którym się zatrzymał tego dnia, miała się odbyć rewizja, gdyż rodzony brat gospodarza wstąpił do Zgromadzenia Brata Alberta. Doniosła policji o tym służąca cerkiewnego starosty. Misjonarz miał powody do niepokoju, gdyż w tej wsi ciała zmarłych wożono do popa do pokropienia, a dzieci posyłano do szkoły cerkiewnej. Chciano służyć dwóm panom, Bogu i carowi.

Z Horodyszcza misjonarz pojechał do wsi Wiski. Bawił tu dwa dni i odprawił Mszę św. Po Wiskach nawiedził wieś Kozły. Tutaj zajął się głównie tercjarzami. Msza św. w Kozłach została odprawiona na ołtarzyku przygotowanym przez unitów kilka miesięcy wcześniej na celebrację nabożeństwa majowego. Następnie ks. Urban udał się do Białej Podlaskiej. W aptece Kaweckiego chciał kupić wino potrzebne do odprawiania Mszy św. Jego furmanka z utensyliami stała na rynku pełnym policjantów, którzy nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, kogo i co ona przewozi. Następnie misjonarz wstąpił do wikarego bialskiego ks. Olędzkiego (pochodził on ze wsi Wyrzyki). Stwierdził, że jest to ksiądz pełen zapału dla sprawy Bożej. W samym gnieździe policji wysłuchiwał on spowiedzi unitów i załatwiał im inne sprawy.

Cały rok, codziennie, od świtu do obiadu, siedział w konfesjonale i starał się im to umożliwiać. Ks. Olędzki uskarżał się na niektóre pisma galicyjskie szkalujące dziekana i proboszcza bialskiego ks. Górniaka, jakoby był on księdzem oddanym rządowi. Były to tylko pozory; w rzeczywistości było inaczej (ks. Górniak był przeciwny takiej formie strajku szkolnego, jaką obrano w Siedlcach”. Misjonarz bardzo się zdziwił, gdy zobaczył w Białej siedzibę sióstr prawosławnych z Leśnej, na której widniał napis w języku rosyjskim: .„Kantor sprzedaży biletów na loterię klasyczną Królestwa Polskiego, utrzymywany przez zakonnice z Leśnej”. Po Białej odwiedził Terebelę, a 2 sierpnia udał się do Komarna i zatrzymał się u młynarza Sawczuka. Sytuacja była poważna, gdyż cała wieś była bliska odstępstwa i tylko gorliwość unity imieniem Teodor ją od tego powstrzymywała. Ks. Urban otworzył oczy młynarzowi, który był zaprzyjaźniony z nauczycielem szkoły cerkiewnej, uświadamiając mu, jakie niebezpieczeństwo grozi młodemu pokoleniu ze strony tego gorliwego rusyfikatora. Sawczuk obiecał, że już więcej swoich synów do tej szkoły nie pośle i słowa dotrzymał. Jego syn Kajetan poszedł do polskich szkół i został znanym później ludowym poetą podlaskim.

Józef Geresz