Pomiędzy nami idziesz, Panie…
Kilka dni temu niedzielą Chrztu Pańskiego rozpoczęliśmy tzw. liturgiczny okres zwykły. To 33 lub 34 tygodnie - swoista „długa prosta”, przepleciona Wielkim Postem i okresem wielkanocnym, wypełniona zwyczajnością, radością, ale też zmaganiem się ze sobą i z tym wszystkim, co sprawia, że pomiędzy nami raz wyrastają wysokie mury i pogłębiają się przepaście. To nasze „Tabory” i „Golgoty”, momenty uroczyste i szarość - najtrudniejsza do opisania, najpospolitsza... Jaki obraz Boga w swoich sercach niesiemy? Czy uda się nam rozpoznać Go kroczącego pomiędzy nami - podobnie, jak to miało miejsce w czasie „ewangelicznego kryzysu” (ileż tych kryzysów przez minione dwa tysiące lat odnotowano!) po „sprawie Jezusa z Nazaretu”, którego ukrzyżowano, złożono w grobie, idącego incognito z uczniami narzekającymi na swój los i utyskującymi, że przecież „oni się spodziewali”, że będzie inaczej?... (por. Łk 24,13-32).
Pytania są kluczowe, ponieważ odpowiedzi w zasadniczy sposób będą miały wpływ na głębię przeżywanej wiary. Albo doprowadzą nas do spotkania z Nim, pomogą odnaleźć Jego obecność w codzienności, albo zamienią praktyki chrześcijańskie w pusty rytuał, suchą konwencję.
Jeszcze raz nad Jordan…
Po dziś dzień na domniemane miejscu chrztu Jezusa w Jordanie przybywają pielgrzymi. Dla katolików jest to zazwyczaj okazja do odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych, symbolicznego polania głowy wodą. Członkowie niektórych Kościołów protestanckich (głownie baptyści) moment ten przeżywają głębiej: przywdziewają białe, długie do ziemi szaty i całkowicie zanurzają się w Jordanie. Woda w wysychającej rzece jest mętna – człowiek, który z niej wychodzi wygląda… hmm… tak sobie. Dzieci by powiedziały: jak zmokła kura. ...
Ks. Paweł Siedlanowski