Pomnik trwalszy niż ze spiżu
Nie dziwna więc, że to z pamięcią i o pamięć toczy się najbardziej zażarte boje. Istnienie narodu, ciągłość jego egzystencji w większej bowiem mierze zależna jest od rezerwuarów pamięci, aniżeli od doraźnego i codziennego bogactwa. Przy czym pamięć może przybierać różne postacie. Z jednej strony zawarta jest w opowiadaniach, klechdach i baśniach, zapładniających wyobraźnię coraz to nowszych pokoleń, z drugiej zaś strony ma swoje namacalne wyrazy, wśród których pomniki i miejsca pamięci jawią się jako najważniejsze. Nic więc dziwnego, że jednym z pierwszych postanowień odradzającej się po zaborach naszej ojczyzny było zniszczenie wszelkich znamion zniewolenia zawartych w spiżowych monumentach. Współcześnie również pamiętamy, że swoistym milowym kamieniem w otrząsaniu się po komunistycznym zniewoleniu było symboliczne obalenie posągu „krwawego Feliksa” na Palcu Bankowym w Warszawie. I nie chodziło tutaj o jakąś zemstę dziejową, ile raczej o właściwie rozumiane samopoczucie narodowe, które nie pozwala skłaniać głowy przed nawet najmniejszym symbolem zniewolenia. Dlaczego piszę te słowa w kontekście katastrofy smoleńskiej? Bo właśnie o upamiętnienie owego wydarzenia toczy się największy spór w obecnej Polsce.
Nawet w Psiej Wólce, byle nie w Warszawie
Spór ten, choć mało kto dzisiaj o tym pamięta, był podstawą zajść na Krakowskim Przedmieściu oraz zmasowanego ataku na ustawiony tam przez harcerzy w dniach żałoby narodowej krzyż. Tabliczka umieszczona na nim, jak również porozumienie, które podpisali harcerze z władzami naszego kraju wyraźnie wskazywały na potrzebę adekwatnego upamiętnienia ofiar 10 kwietnia 2010 r. Determinacja obecnej władzy, by zepchnąć pamięć o nich na margines życia społecznego, a przynajmniej na cmentarze, nie miała równej sobie w dziejach naszego wolnego ponoć państwa. Zaiste ciekawymi w tym kontekście zdają się przepychanki w sprawie upamiętnienia tragicznej śmierci naszych rodaków również na smoleńskiej ziemi. Bez uzgadniania z władzami polskimi Rosjanie – w przeddzień pierwszej rocznicy – zdemontowali tablicę umieszczoną na głazie w miejscu katastrofy, a mimo starań strony polskiej nie udało się doprowadzić chociażby do położenia kamienia węgielnego pod pomnik także w ostatnich dniach. Owa determinacja władz rosyjskich do spowolniania procesu decyzyjnego w tej sprawie przypomina jako żywo inne działania „opóźniające” w samym śledztwie smoleńskim, jak chociażby ochronę wraku samolotu, który poza wartością pamiątkową posiada jeszcze walor dowodu w śledztwie, czy też powolność w przekazywaniu dokumentacji śledztwa i utrudnianie dotarcia do oryginałów czarnych skrzynek.
Ustawiony pomnik wbrew pozorom ma równą dowodom wartość, ponieważ staje się zakutą w spiż pamięcią, która po latach może odżyć. Myślę, że podobnymi motywami kierują się również władze naszego kraju. I to nie tylko z powodu doraźnej walki politycznej. Zamknięta w pomnikowym spiżu pamięć zawiera nie tylko imiona tych, którzy zginęli, lecz również pytania, na które odpowiedzi nie dają obecnie nami rządzący, a także wątpliwości odnośnie ich intencji. Przemysł nienawiści, rozwijany i podtrzymywany przed tym kwietniowym porankiem, to wstydliwa plama na ich działaniach, której nie można pominąć. Gdyby udało się zepchnąć to na margines, nawet do Psiej Wólki, to wówczas niepamięci cud mógłby się święcić.
Cmentarne zacisza?
Jednym z argumentów podnoszonych przez przeciwników stawiania w Warszawie pomnika ofiarom tej katastrofy jest powtarzanie jak mantry twierdzenia, że przecież został on już postawiony na warszawskich Powązkach. Argument lipny i głupi, ale zaprojektowany do potrzeb dzisiejszego społeczeństwa, które w imię „oszczędności” nie chce zbytnio mnożyć bytów. Tymczasem fakt uhonorowania miejsca pochówku osób zasłużonych dla naszej ojczyzny czy też poświęcających dla niej życie nie jest równoznaczny z zakazem stawiania im innych monumentów. Co więcej, skoro w jednym z polskich miast postawiono pomnik psu, który wiernie czekał na swojego pana, to czyż nie są godni pomnika ci, którzy byli wierni pamięci narodowej? Nagrobek bowiem jest wyrazem naszego szacunku dla ciała pod nim złożonego, zaś pomnik poza cmentarzem wyraża pamięć o wydarzeniu, które chcemy uczcić i wrazić w narodową pamięć. Nie chodzi w nim o getto umarłych, ale o myślenie żywych. Myślę, że tym właśnie kierują się dzisiaj możni przeciwnicy upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej. Dziwnym trafem te same osoby bronią równocześnie pozostawienia w dotychczasowym miejscu pomnika żołnierzy radzieckich (tzw. Czterech Śpiących), który jako żywo nie jest ucieleśnieniem polskich marzeń o wolności, a nadto stanowi odwet za nasze narodowe marzenia o suwerenności, które kazały w początkach II Rzeczpospolitej zniszczyć znamiona rosyjskiego panowania w Warszawie. Co więcej, stoi on na miejscu, gdzie miał być upamiętniony bohaterski ks. Ignacy Skorupka, walczący o niepodległość naszego kraju. Można powiedzieć: naszych na cmentarze, a wroga na piedestał. Tylko czy to jest myślenie tzw. polską racją stanu?
Ktoś czegoś zapomniał
Pomijając już motywacje kierujące obecnymi włodarzami naszego kraju, trzeba jednak wspomnieć, iż pamięć potrafi się obejść bez spiżowego zaplecza. Wydaje się, że ci, którzy tak chętnie dzisiaj odwołują się do tradycji solidarnościowej, zapomnieli nauczyć się na pamięć słów poety, znajdujących się na pomniku poległych stoczniowców, który stoi u wrót kolebki Solidarności: „Który skrzywdziłeś człowieka prostego śmiechem nad krzywdą jego wybuchając, gromadę błaznów koło siebie mając na pomieszanie dobrego i złego. Choćby przed tobą wszyscy się skłonili cnotę i mądrość tobie przypisując, złote medale na twoją cześć kując, radzi że jeszcze jeden dzień przeżyli, nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta. Możesz go zabić – narodzi się nowy. Spisane będą czyny i rozmowy. Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy…”. Nawet jeśli przywrócą stoczni imię Włodzimierza Lenina.
Ks. Jacek Świątek