Pomysłowy Dobromir pośród żyrandoli
Myślę, iż w naszym codziennym odmierzaniu czasu zbyt łatwo zapominamy, że nasze działania mają nie tylko walor doczesny, ale również odnoszą się do wieczności, jakkolwiek przez nas rozumianej. Niezależnie od tego, czy za wieczność uznamy trwanie skutków naszych działań w historii i w dziejach przyszłych pokoleń, czy też odniesiemy nasze działania do własnego losu pośmiertnego, żadne nasze poczynanie nie posiada tylko waloru samotniczego, ale pozostawia ślad w tym, co będzie po nas. Nawet jeśli będzie to potop.
A zaczęło się od prawyborów bez cienia żyrandola…
W poniedziałek minęło dwa lata prezydentury Bronisława Komorowskiego. Oczywiście stanowiło to możność dla wszelkiej maści publikatorów do czynienia różnych zestawień, porównywania statystyk, podawania liczb wizyt, rewizyt, wystąpień, ułaskawień, nadań orderów i odznaczeń, działań związanych z procesami legislacyjnymi i projektów ustaw. Tych ostatnich było dość mało, bo jeśli wliczyć do prezydentury obecnej głowy państwa czas od katastrofy smoleńskiej, to Bronisław Komorowski skierował do sejmu aż osiem(!) projektów ustaw. Zorganizował kilka spotkań i konsultacji z ugrupowaniami sejmowymi, zwłaszcza w tak kluczowych dla państwa sprawach, jak… data wyborów parlamentarnych. To dość znaczne osiągnięcie. Gdyby jednak oceniać polityków po ilości produkowanych przez nich tonach papieru i spotkaniach face to face, wówczas na miano lidera wśród polskiej klasy politycznej wysunęłaby się Anna Sobecka z PiS, która interpelacjami i zapytaniami zasypała nie tylko ministerstwa, ale i pomniejsze agendy rządowo – samorządowe. O politykach jednak świadczy jawiąca się w ich działaniach ideowość. I od niej powinno się rozpoczynać wszelkie oceny ich poczynań. A cóż jawi się w przypadku obecnego prezydenta? O ile pamiętacie Państwo poczynania polityków PO po oświadczeniu Donalda Tuska, iż nie będzie startował w wyborach, to wspomnicie również i familiarne iście prawybory, w czasie których zarówno Radek od dożynania watah, jak i Bronek – przyjaciel Janusza zapewniali, że nie chodzi o żyrandol, ale o sprawne działanie państwa oraz o skok cywilizacyjny. A także o poprawę naszego wizerunku na scenie międzynarodowej. Bo przecież „prezydent Polski może być niski, ale nie może być mały”. Tymczasem, śledząc poczynania obecnej głowy państwa, zauważyć można przede wszystkim odchodzenie od wszystkiego, cokolwiek może mieć posmak kaczyzmu, niezależnie od tego, czy jest to dobre, czy też nie dla Polski. Zaniechanie przez nasz kraj silnego wspierania prozachodnich tendencji w krajach byłego Związku Sowieckiego, doprowadzanie do śmierci naszego udziału w forach środkowoeuropejskich przy mizernym w swoich owocach respirowaniu Trójkąta Weimarskiego (zresztą opartego na jednym parasolu – w końcu jesteśmy krajem na dorobku), doprowadziło do tego, że dzisiaj głowa naszego państwa cieszy się, że mamy obok siebie tak potężnego sąsiada, który co prawda nie jest zwrócony do nas facjatą, ale przecież nadal jeszcze nie odwrócił się do nas tą częścią, który służy do… Innym skutkiem stało się wycofanie prezydenta do salonów belwederskich, z których wychynie co jakiś czas, by ucieszyć gawiedź jakąś nową wpadką słowną lub popisami na kostrzyńskiej scenie.
Janusz, to ty?
Wydawać by się mogło, iż zdziwienie jeszcze kandydata na prezydenta RP na widok swojego przyjaciela, ponoć odmienionego, znamionowało odejście Bronisława Komorowskiego od własnego matecznika politycznego. Niestety, tu właśnie ujawniła się owa „ideowość” obecnej głowy naszego państwa. Już bowiem sprawa rozgrywania przezeń sprawy krzyża na Krakowskim Przedmieściu czy też pouczanie ks. Żarskiego, jakie kazania winien on głosić wskazały, że było to granie pod publiczkę. Jeśli prześledzi się politykę odznaczeń państwowych (odmowa Kapituły Orderu Orła Białego w sprawie uhonorowania Ryszarda Kuklińskiego tym odznaczeniem jest bardzo znamienna), to wówczas można łatwo zobaczyć, iż do władzy doszedł ten odłam naszej klasy politycznej, który z powodu synekur wiernie trwał i trwa przy układzie okrągłostołowym, nie bacząc na to, że druga strona tegoż układu już dawno o nim zapomniała. Co więcej, działania prezydenta w sprawach chociażby tzw. „związków partnerskich” czy też in vitro wskazują, iż niedaleko mu do innego swojego przyjaciela – założyciela jakiegoś ruchu (po)parcia. Ostatnia „inicjatywa” prezydenta, zresztą kompatybilna z deklarowaną przed wyborami „strategią wyjścia z NATO”, dotycząca tarczy obronnej, z równoczesną marginalizacją obecności USA w naszym regionie, wybitnie wskazuje, że ruch wychodzenia z ram cywilizacji zachodniej na rzecz budowania superpaństwa UE (które zresztą premier Włoch M. Monti w ostatnim „Il Giornale” nazywa IV Rzeszą, a jest to przecież polityk uznany przez UE), a więc to dążenie staje się naczelną maksymą obecnego włodarza Pałacu Namiestnikowskiego. Pytaniem pozostaje kwestia: czy dzieje się tak z powodu strategicznego planu, czy też jest to wynik ignorancji i głupoty? A jeśli planu, to kto jest jego autorem?
Już Lech Wałęsa jako prezydent szedł z tłumem na Belweder…
Ostatnio, zapewne pod wpływem odgłosów niechęci w czasie obchodów rocznicy powstania warszawskiego, Bronisław Komorowski zapałał chęcią pójścia na czele „Marszu Niepodległości” w dniu 11 listopada. No cóż, pogratulować doradców… Biorąc pod uwagę wznoszone na tymże marszu hasła, prezydent znalazłby się tam, jak oszalikowany fan Legii Warszawa w sektorze Wisły Kraków. Oczywiście, można i trzeba stwierdzić, że takie sprawy jak niepodległość, suwerenności i całość Ojczyzny winny łączyć ludzi. Tylko jest mały szkopuł: trzeba jeszcze tymi wyrażeniami oddawać tę samą treść. Bo może się okazać, że trzeba będzie podpalać swoją własną rezydencję. A na to minowany generałem Marian Janicki i jego BOR-owcy chyba nie pozwolą. Bo to już nie są żarty i gafy.
Ks. Jacek Świątek