Ponad trzy tysiące eksponatów
Wszystko zaczęło się w 2006 r. od powstania grupy rekonstrukcji historycznej odwołującej się w swej nazwie do oddziału piechoty Polskiej Siły Zbrojnej, a następnie Wojska Polskiego II RP. Oddział brał m.in. udział w wojnie bolszewickiej 1920 r., a w latach 1925- 1939 stacjonował w Lublinie.
– Naszą grupę tworzą pasjonaci historii: studenci, policjanci, żołnierze, lekarze, którzy na co dzień uczą się i pracują, ale co jakiś czas odrywają się od rzeczywistości i przenoszą w czasie – opowiada K. Zydlewski.
Zobaczyć husarza w pełnej zbroi
Stowarzyszenie 8 Pułku Piechoty Legionów powstało w 2015 r. – Naszym celem jest propagowanie historii, szczególnie XVII-wiecznej i obu wojen światowych z naciskiem na dzieje 8 pułku – podkreśla prezes stowarzyszenia. Organizacja zajmuje się przeprowadzaniem żywych lekcji historii – przygotowuje rekonstrukcje, pokazy, prelekcje w szkołach czy przedszkolach.
Jak przyznaje K. Zydlewski, najwięcej pracy i zaangażowania wymagała rekonstrukcja bitwy pod Kockiem z października 1939 r. – Po pierwsze trudność polegała na skoordynowaniu działań, po drugie – zebraniu potrzebnej ilości sprzętu. Sprowadziliśmy ponad 100 koni, kawalerię, pojazdy, aby jak najbardziej przybliżyć realia bitwy – wspomina. Członkowie grupy odtworzyli też bitwę w Serokomli z udziałem… samolotu, a podczas ubiegłorocznej majówki w Janowcu zrekonstruowali potop szwedzki.
K. Zydlewski nie narzeka na brak osób chcących dołączyć do grupy, ale zapał wielu szybko studzą koszty. – Finansujemy się sami, a to nie jest tania pasja – przyznaje. Mundur szeregowca z 1939 r. z wyposażeniem to koszt 2-3 tys. zł. – Są też droższe, choćby XVII-wieczny ubiór. Sama szabla to wydatek ok. 700 zł, do tego trzeba dodać żupan, kontusz, czapkę, pióra. Zapłacić można nawet do 20 tys. zł. Zbroja husarska to wydatek rzędu 10 tys. zł – wylicza prezes stowarzyszenia.
Po co to wszystko? – Chcemy, aby ludzie mogli zobaczyć husarza w pełnej zbroi ze skrzydłami, jak wyglądała potyczka się szablami, co jedzono i jak się ubierano w danym czasie – zaznacza K. Zydlewski. – Są wyspecjalizowane firmy, które szyją stroje historyczne, ale dużo rzeczy sami przygotowujemy – dodaje.
Bardzo ważna jest troska o najmniejsze detale. – Jeżeli szyjemy XVII-wieczny mundur, musi być on z wełny, bawełny czy jedwabiu, bo takie materiały wykorzystywano w tamtym czasie. Kiedy odtwarzamy obóz, używamy glinianych garnków, drucianych widelców, pijemy z manierki czy menażki, mamy kociołki, sami robimy jedzenie – podkreśla prezes.
Przygotowania do rekonstrukcji zaczynają się zazwyczaj kilka miesięcy wcześniej, od zapoznania się ze źródłami historycznymi. – Czytamy o danym wydarzeniu, bierzemy jakiś urywek. Na jego podstawie przygotowujemy scenariusz. Staramy się przedstawić to tak, żeby było jak najbliższe prawdy – podkreśla członek stowarzyszenia.
Najcenniejszy eksponat – carska laska
W połowie stycznia z inicjatywy stowarzyszenia w pałacu Jabłonowskich w Kocku otwarto muzeum. – Każdy z nas jest pasjonatem. Mamy mundury, stare dokumenty, zdjęcia, wymieniamy się nimi. Posiadane przedmioty postanowiliśmy pokazać także innym. Tak narodziła się idea powołania muzeum – zdradza K. Zydlewski, który jest jednocześnie kustoszem. Lokalizację wybrano nieprzypadkowo. Klasycystyczny pałac jest jednym z ważniejszych zabytków miasta. Wzniesiono go w 1780 r. i przebudowano w 1840 r. – To lokalna perełka kultury, przyciąga wzrok, ale i ludzi. Dużo osób w sezonie letnim przyjeżdża do Kocka, chcąc zwiedzić pałac – zwraca uwagę kustosz. To tu 6 października 1939 r. generał Franciszek Kleeberg, dowódca Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie”, podpisał akt kapitulacji kończący zmagania wojenne polskich żołnierzy w kampanii obronnej września 1939. Przez lata pałac był budynkiem mieszkalnym i siedzibą szkoły, a potem Domu Pomocy Społecznej. – Marzyliśmy od dawna, żeby zrobić w nim muzeum. Pierwsza myśl pojawiła się w 2013 r. Wtedy w budynku mieścił się dom kultury. Potem przeniósł się i pałac został pusty – wspomina K. Zydlewski.
Do dziś pasjonatom udało się zgromadzić ponad 3 tys. eksponatów. – Mamy grupę poszukiwawczą, która szuka fantów do muzeum – wyjaśnia kustosz. W czterech salach podzielonych tematycznie prezentowane są zbiory poświęcone głównie wojennym losom Kocka i okolic, ale też szlacheckiej Lubelszczyźnie. Pierwsza to sala rycerska, kolejna wzorowana na XVII- wiecznej sala balowa wraz z jadalnią. Znajdują się w niej eksponaty z XVII w. Z niej przechodzi się do sali XVII- i XIX-wiecznej, a więc okresu obecności w pałacu ks. Anny Jabłonowskiej. Można zobaczyć tam m.in. kopię łóżka, w którym spała księżna. Ostatnia z sal została przeznaczona na I wojnę światową i rok 1920. Znajdują się w niej: wystawa mundurów, wyposażenia wojska polskiego z lat 1900-1920, a także pamiątki po właścicielach pałacu, Kleeberczykach, którzy walczyli pod Kockiem w czasie bitwy warszawskiej, oraz ludziach związanych z miastem z lat 1900-1915.
Najcenniejszym eksponatem znajdującym się w muzeum jest jedyna w Polsce laska należąca do Mikołaja II, nadawana oficerom carskim w 1915 r. – Rozbierano stare baraki. Przyszliśmy zobaczyć, czy na strychu nie ma jakichś ciekawych rzeczy. Znaleźliśmy ją owiniętą w płaszcz – wspomina K. Zydlewski.
Mało zauważalnym, ale bardzo cennym przedmiotem, jak podkreśla kustosz, jest malutki krzyż harcerski z 1920 r. – Mamy dużo części od armat. Bez opisu wyglądają jak części rozbitej lornetki, ale bardzo trudno je zdobyć. Prezentujemy guziki z Katynia po żołnierzach piechoty, ponad 100 zdjęć pułku piechoty Legionów, w tym z nadania sztandaru, kolekcję pamiątek. Jesteśmy w posiadaniu kopii sztandaru, ponieważ po działaniach wojennych w 1939 r. nie znaleziono oryginału. Mamy dużo pamiątek po Kleberczykach, którzy walczyli pod Kockiem – wylicza K. Zydlewski. W sferze marzeń pozostaje odtworzenie gabinetu Adama Żółtowskiego – ostatniego hrabiego, który mieszkał w kockim pałacu. – Mamy zdjęcie pokoju, wiemy, jak wyglądał. Problemem jest zakup mebli, których koszt oscyluje w granicach 30 tys. zł. Póki co taka kwota jest poza naszym zasięgiem – przyznaje ze smutkiem.
Chwalą, ale nikt nie chce pomóc
Członkowie stowarzyszenia zachęcają, by przynosić do nich kolejne zabytkowe przedmioty, zwłaszcza te związane z historią Kocka i okolic, ale jeszcze bardziej proszą o pomoc finansową. – Niestety, nie ma nic za darmo. Jako instytucja, która działa dla dobra ludzi, ponosimy duże koszty utrzymania. Płacimy 2,6 tys. zł czynszu, do tego dochodzi ogrzewanie, media. Razem ok. 4 tys. zł miesięcznie. Jeden sponsor zapłacił za gaz, inny za czynsz, ale to wciąż mało – przyznaje K. Zydlewski. – Bez wsparcia finansowego upadniemy za dwa miesiące. Dokładamy z własnych pieniędzy, ale sami się nie utrzymamy. Bez pomocy, muzeum, które ma trzy tysiące eksponatów z różnego okresu dziejów Rzeczpospolitej Polskiej, przestanie istnieć – stwierdza ze smutkiem. Z pomocą nie chcą przyjść władze samorządowe. – Burmistrz Kocka robi własne muzeum multimedialne, a starostwo powiatowe co prawda wynajęło nam pałac, ale za opłatą. Wysłaliśmy już pismo do starosty z informacją, że musimy zrezygnować z czynszu, bo nie mamy pieniędzy. Chcemy, żeby muzeum działało dla dobra społeczeństwa, ale nie chcemy pogrążać się w długach. Mam kolegę w Wodzisławiu Śląskim, który prowadzi muzeum. Dostał od miasta pomieszczenia, które wynajmuje za symboliczną złotówkę. Miasto jest dumne z tej placówki – opowiada K. Zydlewski. Jednocześnie broni starosty lubartowskiego: – Chciałby nam pomóc, ale ma związane ręce: jeśli zmniejszy czynsz, to radni powiedzą, że jest niegospodarny.
Kustosze, którzy oprowadzają wycieczki, pracują za darmo. Muzeum może zarabiać jedynie na sprzedaży cegiełek. – Próbowaliśmy dotrzeć do różnych firm, instytucji, aby poprosić o dotacje na placówkę. Wszyscy przyznają, że to świetna inicjatywa, chwalą nas, ale na słowach się kończy. Nikt nie chce nas wesprzeć finansowo, bo jesteśmy prywatnymi właścicielami muzeum – stwierdza prezes stowarzyszenia.
Placówka w Kocku ma podpisane porozumienia o współpracy i wzajemnej pomocy z Muzeum Nadwiślańskim w Kazimierzu Dolnym, Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie, muzeum miasta Kołobrzeg oraz z kilkunastoma organizacjami i stowarzyszeniami kombatanckimi w całej Polsce. – Z dęblińskiej placówki wypożyczyliśmy na kilka lat armatę, która stoi przed muzeum. Z kolei oni od nas części od samolotów, kawałki umundurowań, które znaleźliśmy w lasach. Organizujemy wspólne imprezy. My zrobiliśmy rekonstrukcję, a oni wypożyczyli nam plansze na wystawę czasową – wyjaśnia K. Zydlewski.
Jak wspomina kustosz, grupa przewodników, która przyjechała do Kocka, była zaskoczona ilością przedmiotów zebranych w jednym miejscu. – Zrobienie całej wystawy kosztowało nas ok. 400 zł, a takie ekspozycje kosztują po kilka tysięcy. Eksponaty to nasze rzeczy. Pieniądze wydaliśmy na wiertła do wiertarki i wkręty do ścian – tłumaczy prezes.
Mimo przeszkód K. Zydlewski nie zraża się: – Oczywiście, możemy przekazać eksponaty do innego muzeum, ale nie wiem, czy ktoś chciałby pozbywać się swoich zdjęć rodzinnych czy pamiątkowych przedmiotów, które zbierał przez pół życia. Zrobimy wszystko, aby utrzymać muzeum.
HAH