Komentarze
Pornografia śmierci

Pornografia śmierci

Kiedy w maju 2011 r. w mediach pojawiła się wiadomość o zabiciu przez Navy SEALs Osamy Bin Ladena, na ulice amerykańskich miast wyległy tysiące ludzi świętujących w euforii ów „sukces”.

11 lat później wybuchła wojna na Ukrainie. Bezsensowna, tragiczna w skutkach, absorbująca uwagę ludzi na całym świecie. No bo przecież konfliktów zbrojnych (przynajmniej) w Europie w XXI w. miało już nie być. Komentatorzy życia publicznego zwracają uwagę na swoistą tabloidyzację sposobu mówienia, pisania o wojnie. Wpisuje się on w szerszy kontekst cywilizacyjny traktowania śmierci, którą próbuje się z jednej strony zepchnąć w niebyt, wstydliwie „opakować” w sterylność szpitali i klinik, oddzielić od mainstreamu (aby nie psuć nastroju żyjącym), z drugiej zaś: ośmieszyć ją, jej wizerunek sprowadzić do obrazków rodem z hollywoodzkich produkcji bądź wirtualnych strzelanek w grach komputerowych.

Zdehumanizować, aby w ten sposób ustawić niewidzialną barierę pomiędzy jej nieuchronnością a kultem ciała dominującym we współczesnej kulturze. Paradoksalnie jednak, im bardzie chcemy od niej uciec, tym jest jej wokół nas więcej…

Na YouTube furorę robią filmy typu: „Rusek pali się w czołgu. Zobacz video” (…wejść). Rzecz w tym, że często zostają one umieszczone w kategorii „Śmieszne filmy”. Hitem stała się ukraińska wesoła piosenka opiewająca używane w działaniach zbrojnych (bardzo skuteczne) tureckie drony Bayraktar. Internetowe algorytmy agregujące śmieszne filmy zaczęły wspomniane materiały udostępniać po wpisaniu w wyszukiwarce haseł w rodzaju: „poprawiające humor”, „pięknie wyglądające”. „Rusków” zaczęto określać mianem „orków”, nikogo nie dziwią porównania „rusarmii” do mięsa mielonego, zaś bohaterką narodową Ukrainy została babcia, która nakarmiła agresorów zatrutymi pierogami – tak skutecznie, że w mękach zeszli z ziemskiego padołu łez.

Jak ktoś trafnie zauważył, relacje z wojny niejednokrotnie przypominają sprawozdania ze zmagań na stadionie: wczoraj tylu a tylu zabito, zniszczono tyle czołgów, samolotów, wozów opancerzonych. Zginęło iluś żołnierzy, cywilów. Rosjanie gromadzą swoich zabitych w stertach na zamkniętych śmietnikach – pryzmy ułożone z tysięcy ciał są już na wysokość 2 m. Jedną z tortur zadawanych przez krasnoarmiejców jeńcom jest tzw. róża: rozcina się ciało człowieka na rękach, nogach, patrząc, jak zabarwia się na czerwono krwią… Itd., itp. Słuchamy tego. Coraz częściej beznamiętnie. Otępieni skalą bezsensu. Może myślimy: Ukraińcy mają prawo do emocji, odwetu. Trzeba zabijać „orki” – im więcej zginie ich za naszą wschodnią granicą, tym większe szanse, że nie przyjdą do nas.

Problem w tym, że wojna kiedyś się skończy. A my zostaniemy z kolejnym przekroczonym Rubikonem, kolejnym złamanym tabu, ufajdanym błotem z ukraińskiego czarnoziemu i krwią. I śmierć, wojna w głowach wielu ludzi na stałe zostaną w kategorii „beka”. Dobrze zjawisko opisał ponad pół wieku temu Geoffrey Gorer w eseju „The Pornography of Death” („Pornografia śmierci”). Zauważa w nim, że w kulturze Zachodu od czasów wiktoriańskich doszło do zamiany miejsc seksualności i śmierci. To, co stanowiło tabu, teraz jest na świeczniku – skrywa się zaś coś, co kiedyś wpisane było organicznie w codzienność.

I znowu nam się świat rozkalibrował. Co dalej?

Ks. Paweł Siedlanowski