Komentarze
Postanowienia

Postanowienia

Nie jestem orędownikiem przyjmowania ani na Adwent, ani na Wielki Post jakiś szczególnych zobowiązań czy umartwień. Jakąż wartość mają te abstynencje, skoro w kilka dni potrafimy je odrobić z nawiązką?

Jakie znaczenia mają te małe umartwienia, gdy wystarczy stanąć w długiej kolejce w supermarkecie i poczuć „miłość bliźniego kolejkowego” w praktyce? Czemu to ma służyć? Lepszemu samopoczuciu przed lustrem czy też jest świetnym tematem rodzinnych lub towarzyskich rozmówek? Nie chcę iść za daleko, ale czasami mam wrażenie, że przynajmniej niektórzy upubliczniają swe postanowienia, by móc się poczuć lepszymi, ważniejszymi, bliższymi Bogu, któremu ponoć te swoje obietnice ofiarowują. Nie wiem, czy się to Panu Bogu podoba, czy też nie. Nie mnie oceniać ani intencje przyjmujących, ani ich sens, ani efektywność. Pytam się jedynie, czy i w jakim zakresie zmieniają na stałe coś w naszym życiu? Więcej: zadając to pytanie, nie chcę nikogo zniechęcać do przyjmowania zobowiązań. Raczej mam cichutką nadzieję, że doskonalenie będzie permanentne, czyli trwałe, oraz nie będzie obnoszone po rodzinie i sąsiadach, którym życzę doznania w praktyce naszej zmiany na lepsze.

Ledwie cztery niedziele wyznaczają symbolicznie tysiące lat oczekiwania na Tego, który miał odkupić grzech pierwszych rodziców. Czy w tak krótkim okresie wypełnionym codzienną i przedświąteczną gorączką jesteśmy w stanie trwale przekomponować swoje życie i rządzący nami system wartości? Z tymi przemianami jest dokładnie tak, jak z naszym wyborem Chrystusa. Często powtarzamy, że Go wybraliśmy, gdy tak naprawdę to On nas wybrał i to zanim jeszcze przyszliśmy na ten świat. Popadając w pychę, przypisujemy sobie umiejętność samo przemiany, ponosimy porażkę, nim jeszcze zaczęliśmy cokolwiek robić ze swym życiem. Na samym starcie. Pozbycie się przekonania, że coś w naszym życiu dzieje się wyłącznie z naszej ludzkiej woli, jest elementarną przesłanką. Okres Adwentu, jeśli go szczególnie chcemy potraktować, a tym samym wykorzystać, warto poświęcić na ponowne odkrycie obecności Boga w naszym życiu. Otwarcie się na Jego działanie. Bo znów to nie my czekamy na Jego narodziny, to On czeka na nas, kiedy odkryjemy Jego nieustanną obecność. To ta świadomość przemieni nasze życie, dokona dekompozycji świata ułożonego na ludzką modłę. Wtedy nie będzie nam obojętne, co dzieje się wokół nas. W nowym świecie nie będziemy już jego pępkiem, ale zrozumiemy, że choć dla Boga jesteśmy najważniejsi, to jednak nasze życie jest elementem większej doskonale przemyślanej całości. Nabierze ono właściwego sensu i celu. Nie poprzez postanowienia i umartwiania, ale zrozumienie znaczenia. 

U progu nowego roku liturgicznego warto sobie zadać pytanie, na kogo, a być może nawet na co będziemy czekać przez najbliższe 4 niedziele. Na choinkę, prezenty, chwile radosnych uniesień, a może na smakującego wyłącznie raz do roku smażonego karpia? Atakowani zimowym krajobrazem z oświetloną ciężarówką, na dwa tygodnie przed Wigilią dostaniemy zakupowego amoku, bo przecież święta nie mogą być gorsze niż te sprzed roku. A może w te niespełna cztery tygodnie uda się nam wyszarpać odrobinę czasu dla siebie, byśmy mogli odkryć prawdę o sobie i narodzić się dla Tego, który już żyje i oddaje nam siebie? Wtedy spełni się w nas cud Bożego Narodzenia.

Grzegorz Skwarek