Komentarze
Postscriptum

Postscriptum

„Krzyżacy” - pokazany po raz pierwszy w okrągłą rocznicę grunwaldzkiej bitwy film Aleksandra Forda, zaistniał w mojej świadomości długo przed tym, zanim udało mi się go zobaczyć na dużym ekranie. Przyznaję - nie do końca wiem, ile w tym autopsji, a ile rzeczywistości wykreowanej na skutek słuchanych latami opowieści, ale do dziś pamiętam tę atmosferę.

W zasadzie już od kilku dni rodzina tym żyła: do odległej o kilka kilometrów gminnej miejscowości przyjeżdża kino objazdowe! O ile w samym przyjeździe nie było nic nadzwyczajnego, to dreszczyk emocji brał się stąd, że na powietrzu, na ścianie szkoły, miała być pokazana nakręcona na podstawie Sienkiewiczowskiej powieści pierwsza polska megaprodukcja.

Rodzice poganiali się przy obrządku, babcia dostawała kolejne wskazówki dotyczące pilnowania wnuków, a w tzw. międzyczasie trwała – dotycząca jakże ważnego wyjazdu – naprzemienna komunikacja pomiędzy sąsiadami. Wreszcie nadeszła wiekopomna chwila. Drabiniasty wóz od kłonicy do kłonicy został załadowany żądnymi kultury i wrażeń gospodarzami i padło niemal sakramentalne „wio!”, które zdominowało zarówno rodzinne, jak i towarzyskie życie na długie miesiące, a okazjonalnie – nawet lata. Tyle było w tej wyprawie emocji, że żadne z nas, dzieci, nawet oka do czasu powrotu rodziców nie zmrużyło. Po ich powrocie też nie – trzeba było bowiem wysłuchać obszernej relacji i z wyświetlanego filmu, i z towarzyszących mu okoliczności. Emocjonalne wypowiedzi raczej nie były skierowane do nas – może bardziej do babci, ale chyba najbardziej chodziło o to, żeby zaaferowani tym, co widzieli, widzowie poukładali sobie wrażenia we własnych głowach. A potem to już w zasadzie każda sąsiedzka wizyta dotyczyła „Krzyżaków”. Mężczyźni, jako bardziej dyskretni, po cichu wymieniali uwagi dotyczące Danusi, Jagienki i księżnej Anny Danuty, kobiety za to rozpływały się w zachwytach nad Zbyszkiem z Bogdańca. Bo też i było nad kim się rozpływać. Urodziwy, przystojny, emanujący wewnętrznym ciepłem młodzieniec i to jego miękkie „cz”, kiedy w scenie śmierci Jurandówny wołał: „Danuśka, poczekaj, o Jezu miłosierny, poczekaj, poczekaj. Danuśka!”. No i niedźwiedzia zabił. Bitwę z Krzyżakami wygrał. Czy można się dziwić, że na lata stał się idolem i mojej mamy, i sąsiadek? Kiedy po latach przynieśliśmy fankom Zbyszka informację, że odtwarzający tę postać Mieczysław Kalenik rodem z Międzyrzeca Podlaskiego jest, żadna nie chciała uwierzyć. Bo jakże to? Przecież Zbyszko nie może być od nas. Wiadomo było, że w Międzyrzecu na (bardzo odległe w terminie) zamówienie dywany i kilimy tkali, ale żeby taki aktor stąd był?! „Cyganisz” -groziła mi palcem jedna z sąsiadek przy każdej wizycie w naszym domu. I nie było siły, żeby ją przekonać.

Mieczysław Kalenik nie zagra już tu, na ziemi, żadnej roli. I chociaż miał wiele innych w swojej aktorskiej karierze, na zawsze pozostanie dzielnym pogromcą Krzyżaków i urokliwym amantem. A my, okoliczni, zawsze będziemy się chwalili, że Zbyszko z Bogdańca z nas.

Anna Wolańska