Poszukiwany żywy lub martwy
Polska wigilijna tradycja odchodzi w przeszłość – w tym roku nie kupimy już żywego karpia.
Wszystko dzięki staraniom ekologów i posła Platformy Obywatelskiej. Ci pierwsi o poprawę tragicznego losu słodkowodnej ryby – która wszakże sama nie mogła opowiedzieć o swoim cierpieniu – walczą już od kilku lat. Przede wszystkim chcą dać kres wrzucaniu żywych karpi do folii, ich kaleczeniu i duszeniu. Zdaniem inicjatorów kampanii „Jeszcze żywy karp” ryby, tak jak inne zwierzęta, czują strach oraz ból. Celem akcji jest wprowadzenie humanitarnego sposobu uboju karpia. Starania ludzi, którzy przemówili w imieniu ryb dręczonych zgodnie ze świątecznym zwyczajem, przyniosły niemałe efekty: wprowadzono zmiany w prawie.
Tym samym już jakiś czas temu tradycyjna polska ryba wigilijna otrzymała specjalne przywileje. Żywy karp nie może przebywać w zbyt małym baseniku, nie może być także przenoszony w foliowej reklamówce, choćby nawet była wypełniona wodą. Według przepisów ubój karpi musi odbywać się w warunkach, jakie obowiązują w przypadku uśmiercania innych kręgowców. A to oznacza, że zabić rybę można jedynie poprzez uderzenie w głowę. Bezwzględnie nie może odbywać się to w obecności dzieci, więc w punktach sprzedaży muszą być wydzielone specjalne miejsca, gdzie karp będzie pozbawiany życia i patroszony. Co więcej, osoba, która ma się tym zajmować, powinna mieć – i tu uwaga – co najmniej wykształcenie zasadnicze zawodowe.
Jak w każdych przepisach, tak i tu pozostawiona została furtka dla delikwentów w rodzaju „klient się uprze i mu daj”. Jeśli ktoś posiada odpowiedni dyplom oraz umiejętności do samodzielnego zabicia karpia, może kupić rybę i przynieść ją do domu. Ale tu radziłabym ostrożność. Zabranie jej ze sklepu w torebce foliowej grozi represjami. Każdy amator ryb powinien zaopatrzyć się więc w wiadro. Należy też pamiętać, że przed uśmierceniem karp powinien mieć „ludzkie” warunki do życia, a właściwie bytowania.
Niestety, jak to często bywa w przypadku narzuconych z góry przepisów, polskie społeczeństwo okazało się mało przejęte chęcią poprawy losu karpi, a tym bardziej respektowaniem ich przywilejów. „Co to, to nie” – orzekł wrażliwy na cierpienia zwierząt poseł PO Paweł Suseł..? Suski! I wraz z początkiem roku stanął na czele zespołu przyjaciół żywych stworzeń, który ma przygotować prawną rewolucję. Polacy okazali się być bowiem na tyle niefrasobliwi, że nawet gdy kupują karpia w reklamówce z wodą, po drodze wylewają ją, bo jest zwyczajnie ciężka. Dlatego parlamentarzyści chcą zobowiązać sprzedawców, by uśmiercali ryby przed sprzedaniem klientowi. Zwykły Kowalski wszakże – zdaniem posłów zespołu – nie potrafi w odpowiedni sposób przeprowadzić uboju w domu.
Członkowie grupy reprezentującej interes karpi nie zająknęli się jednak słowem na temat osób łowiących ryby dla – aż strach użyć tego wyrażenia – własnej przyjemności. Wszakże wędkarze, łapiąc ryby na haczyk, zachowują się niehumanitarnie. Po pierwsze narażają kręgowce na ból i strach, po drugie – prowadzą rabunkową gospodarkę, nie zapewniając rybom odpowiednich warunków bytowych po wyrwaniu ich z naturalnego środowiska życia.
Co za ulga, wszystko w kraju gra, skoro zajęto się przywracaniem światu jego naturalnego porządku przy pomocy karpi.
Kinga Ochnio