Potęga smaku
Poczucie smaku i dobry gust są pewnym (choć nie najważniejszym) wyznacznikiem kultury człowieka. Dobre wychowanie oznacza bowiem świadomość miary i właściwych proporcji oraz szacunek dla drugiego człowieka, które przejawiają się również w odpowiednim stroju, sposobach zachowania się w różnych miejscach oraz odnoszeniu się we właściwy sposób do sytuacji, w których się znajdujemy. Zewnętrznym znakiem naszej kultury jest ogłada towarzyska, stanowiąca o naszych relacjach z drugim człowiekiem. Nie jest ona ostatecznym kryterium człowieczeństwa, ale sposobem jego ukazywania.
W szortach do kościoła
Panujące w ostatnim czasie w Polsce upały powodowały, że nadmiar garderoby stawał się dla wielu ciężarem. Wiadomą rzeczą jest, że trudno wytrzymać w wełnianym garniturze przy temperaturze 30 stopni w cieniu. Jednakże istnieją pewne okazje, które nakazują, mimo niedogodności związanych ze strojem, znieść trud upału i wytrzymać w ubranku lekko nieprzewiewnym. Dlaczego? Bo szacunek dla osoby, z którą się spotykam, pociąga za sobą odpowiednie do sytuacji ubranie. Nie udam się na spotkanie z królową brytyjską w bikini ani w szortach. I nie chodzi tutaj o narażanie monarchini na niezbyt estetyczne widoki (choć to samo kazałoby już zastanowić się nad doborem stroju), ale przede wszystkim o to, że królowa nie jest osobą prywatną, lecz stanowi uosobienie całości monarchii, symbol całego Zjednoczonego Królestwa. Nie tak dawno jeszcze przeszła przez Polskę burza z powodu niewłaściwego ubioru żony jednego z premierów na oficjalnym spotkaniu z królową. Różowiutki komplecik pani premierowej z „gustownymi” napisami nie stanowił najlepszego odzienia w czasie oficjalnego spotkania międzynarodowego.
Innymi słowy: to sytuacja wymaga od nas, byśmy poddali się pewnym rygorom w stroju, ponieważ wyraża on nasz sposób postrzegania świata i nasz szacunek dla spotkanych osób. Tymczasem spoglądając na niektórych ludzi w kościele, mam wrażenie, że łatwo przychodzi nam pomylić ogrodowe party czy słoneczną plażę ze świątynią, gdzie spotykamy Boga. Można powiedzieć, że większą wartość stanowi dziś menadżer angażujący nas do pracy niż Bóg, objawiający swoją moc poprzez sakramenty. Dla pewnej pani z jednej z pielgrzymek do Włoch wielkim zdziwieniem było, że nie może wejść do świątyni w bluzeczce na ramiączkach. Z ogromnym oburzeniem w głosie narzekała, że Włosi są zacofani i nienowocześni. Odpowiedź strażnika była piorunująco prosta: „Bo my szanujemy nasze kościoły”.
Moda na małolata
W całej sytuacji jest jeszcze jedna kwestia. Otóż zapanowała u nas swoista moda na naśladowanie najmłodszych. Panowie w krótkich spodenkach czy rybaczkach, panie w przyciasnych koszulkach odsłaniających pępek (z obowiązkowym gadżetem) czy podkoszulki na ramiączka w wydaniu obu płci, nie są tylko przemijającą modą, lecz znakiem głębszego trendu mentalnego, a mianowicie poszukiwania wiecznej młodości. Tylko że w tych naszych staraniach posunęliśmy się ciut za daleko i za wyznacznik młodzieńczości zaczynamy uznawać dzieci z lat przedszkolnych. To szukanie młodzieńczości, wcześniej widoczne w operacjach plastycznych czy formach makijażu, teraz przeszło w kultywowanie swobody dziecka, zdawać by się mogło – nieograniczonego żadnymi konwenansami.
Przesadzam? A co odpowiadamy, gdy ktoś zwróci uwagę na niestosowność naszego stroju? Oczywiście, że jesteśmy wolni i robimy to, co się nam podoba. Ta właśnie chęć manifestowania naszej swobody, naruszania kolejnych tabu i niezważania na wartości jest podstawą takiego, a nie innego naszego podejścia do kwestii stroju. Również w kościele. Chęć manifestowania własnej niezależności jest tak wielka, że każdą barierę uznajemy za zamach na naszą wolność w objawianiu swojej niepowtarzalności. Jednak jeśli chcę nosić się jak małolat, to powinienem zaakceptować traktowanie mnie jak małolata. A to oznacza, że powinienem podporządkować się starszym. Tak więc z wolności nici. Pozostaje tylko jej pozór.
Nie wszystko wszystkim pasuje!
Jeszcze innym problemem jest gonienie cały czas za postępującą modą. Ponieważ w dziedzinie projektowania strojów już właściwie wszystko wymyślono, pozostaje tylko jedno: szokowanie. Niestety, zamiast szokować połączeniem poszczególnych elementów stroju, dzisiaj szokuje zupełne bezguście. Ubrany w przyciasny strój człowiek ważący ponad 100 kg powoduje raczej uśmiech politowania niż zachwyt nad nowoczesnością jego stroju. Wyglądając jak mały baleronik, ściśnięty zbyt mocno sznureczkiem, staje się raczej przedmiotem drwin, niż wzbudza okrzyki podziwu. Podobnie rzecz ma się z niektórymi strojami damskimi. Dzisiejszą modą zawładnęły stroje powszechne w dzielnicach o proweniencji pornograficznej, a część młodych Polek stara się z dziwną wręcz determinacją naśladować sposób ubierania się zachodnich cór Koryntu. Może jest to jakiś wyznacznik ich „wolności, swobody i przekonań”, według mnie jednak świadczy o zupełnym bezguściu lub przynajmniej o daleko posuniętej niewiedzy. Chyba że jest to forma preorientacji zawodowej. Ale to już temat dla rodziców.
Sprawa jednakże nie dotyczy tylko roznegliżowanej części naszego społeczeństwa. Równie wymiotnie działają na mnie niedoprane dresy, dżinsy „pomysłowo” powycierane czy inne tego typu odzienie. Nie mam nic przeciw nim na działce czy przy pracy, ale w kościele świadczą o niskim poziomie kultury. Stare przysłowie głosi: „Jak cię widzą, tak cię piszą!”. I jak zwykle mądrość ludowa ma rację.
Ks. Jacek Świątek