Komentarze
Powiedz, żeśmy…

Powiedz, żeśmy…

Kiedy pierwszy raz w życiu stanąłem na polu tamtej bitwy, rozegranej blisko 2,5 tys. lat temu, zadziwiły mnie spokój i lenistwo otoczenia.

Wejścia do przesmyku pomiędzy wzgórzami strzeże niewielki pomnik ozdobiony podobizną dowódcy i symbolami zwycięskiej Nike, choć przecież militarnie walka została przegrana. I to w niecałe trzy dni. Przyjmując miarę, z jaką niektórzy podchodzą dzisiaj do powstania warszawskiego, należałoby okryć hańbą tych, którym zamarzyła się wolność i obrona tego, co stanowiło ich ojczyznę. A jednak w przestrzeni kultury i cywilizacji stali się oni wzorcem, symbolem wierności swojej ziemi, swoim rodzinom, swoim prawom. Stali się znakiem hartu ludzkiego ducha i odwagi bez cienia wątpliwości, gdy idzie o oddanie życia za najważniejsze. To, co napisałem, jest wspomnieniem mojego pobytu pod Termopilami - miejscem jednostkowej zdrady i wielosercowego zwycięstwa pokonanych.

W filmie „300” imperator perski zwraca się do zdrajcy słowami: „Leonidas kazał ci stać wyprostowanym, ja tylko żądam, byś klęknął”. To krótkie zdanie najlepiej oddaje cel i motyw działań Kserksesa oraz niebezpieczeństwo kryjące się za propozycjami układów z nadciągającą zagładą. Film – jak film – u podstaw swoich miał przyjętą zasadę ideologicznego ukazania wymyślonej rzeczywistości. Zdrajca przestawiony jest w nim jako mały, zakompleksiony człowiek, który kieruje się tylko i wyłącznie chęcią odegrania znaczącej roli w dziejach, a przynajmniej chęcią zemsty na tym, który wyśmiewał się z jego niepełnosprawności. Termopile jednak to nie kwestia kalkulacji strategicznych czy też taktyki prowadzonej batalii. To kwestia zasadniczego rozziewu pomiędzy wiernością a zdradą, pomiędzy tym, czego sprzedać nie wolno, a kupczeniem wszystkim dla doraźnego zysku, pomiędzy człowiekiem wolnym, stojącym prosto z głową uniesioną ku niebu, a spryciarzem padającym na kolana przed każdym, który daje mu półwolność i cały łańcuch na gardło, mamiąc tylko słówkami o pozornej wielkości. Bo przecież Leonidasowi nie chodzi li tylko o to, by przegranym wejść do panteonu cywilizacyjnego. Jego celem była obrona swojego domu i szczęścia swoich poddanych. Tego wszystkiego, co stanowiło podstawę jego wolnego bytu jako człowieka. Spokój przyrody wokół wejścia do przesmyku termopilskiego można odczytać nie jako zapomnienie świata o daninie krwi, lecz bardziej jako spokój stworzenia wokół dzielności człowieka. Prawdziwego człowieka. Dzisiaj recept na godne lub bardziej dogodne życie znaleźć można wiele. Od potępienia struktur rodzinnych, poprzez ideologiczne ustawienia spojrzenia na własne i innych życie, po negację całości dokonań ludzkości w imię wizji ziemi szczęśliwej, gdy na niej ślad ludzkiej stopy się nie pojawia. Wszystkie one mają jednak znamię owej Kserksesowej propozycji, by zniżyć się do poziomu raba i wasala. Wielu zadaje sobie pytanie, co właściwie takiego stało się w kulturze europejskiej, że mamy dzisiaj do czynienia z gwałtownymi i niemożliwymi do przewidzenia w swoich skutkach turbulencjami i wstrząsami. Dokonano tylko jednego, a właściwie aż jednego – zwasalizowano człowieka.

 

Wielkość – małość

Wokół nas bardzo wiele dzisiaj mówi się o wolności jako znamieniu właściwym człowiekowi. I jest to prawdą, gdyż człowiek, jako byt osobowy, stanowi centrum podejmowanych przez siebie decyzji. Jednakże zapomina się dzisiaj o samym owym centrum, czyli o człowieku. Nie ma żadnych wskazówek, jak wygląda i czym się charakteryzuje człowiek. Wolność tymczasem nie jest początkiem człowieczeństwa, ale jego następstwem. Ona wynika z bycia człowiekiem, a nie ustanawia człowieka. Przyznam się, że ogromną dozą niepokoju przeczytałem watykański dokument przygotowany na synod poświęcony Amazonii. Kard. Muller, były prefekt Kongregacji Nauki Wiary, zwrócił uwagę na zawartą w nim zafałszowaną naukę o człowieku. Widać to dość jasno w propozycji uznania dialogu za źródło poznawania prawdy. Tymczasem tak nie jest. Owszem, w czasie docierania do potwierdzenia danej tezy w dyspucie dokonuje się jej weryfikacji, jednakże poznana prawda nie podlega dyskusji. Podobnie jest z poznaniem prawdy o człowieku. Wolność nie jest metodą jej poznania, ona wynika z ukształtowanego człowieczeństwa (dlatego dzieci nie mają praw wyborczych). Nadanie wolności najważniejszego miejsca w poznawaniu człowieka wcześniej czy później sprowadza każdego do poziomu czystej biologii, w której dominanta doznań cielesnych okupiona jest spętaniem determinacją bez wyjścia. Jest to śmierć ludzkiego ducha. Klęka on przed tym, co winno jemu służyć, by mógł stać się wielkim. Dokładnie widać to chociażby w dzisiejszym ujmowaniu roztropności czy rozwagi. Dzisiejszy człowiek zupełnie nie rozumie, iż cnota ta miała na celu ochronę przed utratą ścieżki prawdy, narażonej na przeciwności szczególnie ze strony fałszu nieprzyjaciela i ślepoty własnych zacietrzewień emocjonalnych. Stanowiła ona nie tylko pomoc w doborze skutecznych środków osiągnięcia celu, lecz przede wszystkim strzegła ich godziwości, czyli nienarażania na utratę właściwej człowiekowi godności. Dzisiaj roztropność stanowi synonim sprytu i uzasadnienie tchórzostwa.

 

Panteon człowieczeństwa

Zbigniew Herbert w „Przesłaniu Pana Cogito” nakazywał czytelnikowi: „Idź, bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek, do grona twoich przodków: Gilgamesza, Hektora, Rolanda: obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów. Bądź wierny. Idź!”. Termopilski przesmyk zawiera w swoim spokoju jednego jeszcze przodka: Leonidasa. I nie jest dziwnym, że właśnie słowa z tego pomnika, oczywiście sparafrazowane, umieszczono na cmentarzu wojennym pod Monte Cassino. Spoglądając na dzisiejszego człowieka, nietrudno zauważyć, że to, co dzieje się wokół nas, jest wynikiem zapomnienia o harcie bycia człowiekiem. Kłębki emocjonalnych łaknień doraźnych przyjemności (bo trudno uznać je za ukształtowanego człowieka) uczynią wszystko, każde świństwo i każde szujostwo, by tylko nachapać się doznań zmysłowych i zaspokoić próżność nie-człowieczą. Dla nich Termopile to nie przegrana. Dla nich Termopile (i inne miejsca) to terra incognita. Czyżby trzeba było czekać, aż padnie ostatni człowiek?

Ks. Jacek Świątek