Komentarze
Pożegnanie z honorem

Pożegnanie z honorem

Piotr Lisiewicz, komentując w „Gazecie Polskiej” pytania Palikota, postawione w dzień po wyborach prezydenckich: „Czy pobrano i przebadano krew Lecha Kaczyńskiego pod kątem obecności alkoholu? Czy prezydent był na pokładzie pod wypływem alkoholu?” napisał gorzkie słowa: „One jak najbardziej nam się należą.

Są częścią rzeczywistości, na którą Polacy oddali głosy. Tej samej, w której Putin mówi o czeczeńskich bohaterach, że będzie „moczyć i topić bandytów w kiblu”, a prezydenta Gruzji „powiesi za jaja”. Dziś kilka refleksji o tej rzeczywistości.

Parę lat temu byłem na wykładzie prof. Miodka, który zwrócił uwagę na ciekawe zjawisko: język polski w ciągu ostatnich kilkunastu lat zmienił się w takim stopniu, jak to się do tej pory dokonywało na przestrzeni wieku. Nie zauważamy tego, ponieważ patrzymy na proces od wewnątrz. Zjawisko można tłumaczyć wielorako: zapożyczenia, głównie z języka angielskiego (także składni), tendencja do skracania, elizji, niedbałość w sposobie wyrażania itd. – to wszystko sprawia, że język ubożeje, ale też akceptuje formy, które do tej pory były traktowane jako rażący błąd. To jedna strona medalu. Druga jest jeszcze mniej piękna. Język, jakim porozumiewamy się, chamieje. I nie chodzi tu tylko o polityków, ale o nasz sposób komunikowania się w codziennych, zwyczajnych relacjach. Powie ktoś: zawsze tak było. Owszem, tylko że kiedyś ludzie się tego wstydzili, chamstwo było napiętnowane, nie puszyło się w świetle jupiterów. Dziś wulgarność, bezpruderyjność zyskały świetnego (i wpływowego) sojusznika w tabloidach, portalach internetowych, które zarabiają na nich krocie. Zdjęcia wisielca, ciała ofiar wypadku, zapakowane w ceratowe worki, dodają smaczku treściom niejednemu z lokalnych tygodników, niczym pikantna przyprawa,  poprawiająca smak nudnych tekstów. To się sprzedaje! Obowiązuje generalna zasada: sama treść bez emocji nie zatrzyma uwagi na sobie. Wszak to emocje decydują w znacznej mierze o tym, co kupujemy, o czym mówimy, kogo wybieramy na prezydenta, kto za niedługi czas zostanie wójtem, radnym, w którą stronę przechylają się sympatie polityczne. Więcej emocji – więcej czytelników (zwolenników). Więcej czytelników – więcej reklamodawców (wyborców). Więcej reklam – więcej pieniędzy (władzy). Proste. Forma, przy pomocy której zostanie to osiągnięte, jest drugorzędna.

W wyczynach Człowieka z Świńskim Ryjem, w organizowanych przez niego happeningach, przekraczanie granicy nie tylko dobrego smaku, ale też ludzkiej przyzwoitości (przy znacznym wsparciu wielu dziennikarzy, z lubością nagłaśniających i przedrukowujących kolejne wypisy z bloga lubelskiego posła) nie ma niczego z przypadkowości. Dba o to skrupulatnie firma PR-owska. Dziś, aby poruszyć ludzi, trzeba ich zdenerwować, rozbawić, ewentualnie skłócić, sprowokować do dyskusji, nastawić przeciw sobie, zejść z piedestału językowego i walnąć słowem na odlew tak, by nie pozostawić wątpliwości, że ktoś, kto posługuje się „naszym” językiem, to swój chłop. Interesujące jest to, że ci, którzy jeszcze kilkanaście lat temu naigrawali się ze słownej ekwilibrystyki Wałęsy, dziś z powagą wsłuchują się w jego kolejne rewelacje. Nie drażni ich prymitywny język, agresywne sformułowania, niekonsekwencja. Nasz exprezydent się nie zmienił. Więc kto się zmienił? My. Niestety. Przyzwyczailiśmy się do chamstwa, agresji, które w coraz większej dawce są nam aplikowane, którymi my sami obdarzamy się na co dzień i które już nas przestały drażnić. Stały się sposobem na wyrażanie poglądów i aprobowaną szeroko formą  komunikacji. Oto nowa odsłona rzeczywistości, która ponoć miała być lepsza, bardziej kryształowa.

Ks. Paweł Siedlanowski