Praca historyka nigdy się nie kończy
Następstwem likwidacji unii - zamierzonym, ponieważ Rosjanom chodziło o rozbicie jedności i spacyfikowanie oporu w społeczeństwie - były antagonizmy między katolikami, tzw. opornymi, i prozelitami, tj. unitami, którzy poddali się przymusowi i przyjęli prawosławie. Zdarzało się, tak jak w Górkach czy Huszlewie, że katolicy, broniąc się przed likwidacją Kościoła zapowiadaną jako przestroga przed pomocą unitom, ulegali szantażowi. W dni świąteczne specjalne straże, z wójtem na czele, odganiały unitów od kościoła, co było potępiane przez księży. Oporni uważali tych, którzy przeszli, za zdrajców. Ci z kolei mówili o trwających w oporze, że są desperatami. Kiedy doszło do prześladowań unitów, matka pochodzącego z Łosic ks. Antoniego Szelemetki wręcz błagała syna, by przyjął prawosławie, tłumacząc, że powinien to zrobić dla rodziny. Odpowiedział, że droższe jest mu to, co ma w duszy, i wierność, niż „chleb”, który oferują mu władze carskie. Opisał ten przypadek „Głos Częstochowski”. Próbując zmusić księży do przejścia, Rosjanie posuwali się do tortur. Albo wręcz przeciwnie - wabili różnego rodzaju profitami. W Próchenkach księdzu zapłacono za zdradę. Jego parafianie nie chcieli mieć z nim nic wspólnego.
Kiedy po raz pierwszy zetknął się Pan z tematyką unicką?
Jako nauczyciel historii wiedziałem o unii i mówiłem o niej. Jednak bezpośrednie zainteresowanie rozbudził dr Tadeusz Krawczak, obecny dyrektor Archiwum Akt Nowych, którego wykładu miałem okazję wysłuchać w Białej Podlaskiej na przełomie lat 80 i 90.
Już w monografii „750 lat Ziemi Łosickiej”, która ukazała się w 2014 r., był zapowiadany temat kolejnej publikacji. Co skłoniło Pana do podjęcia się zbadania i opracowania dziejów unitów ziemi łosickiej?
W trakcie opracowywania historii parafii św. Zygmunta w Łosicach [książka „500 lat łosickiego kościoła – dzieje parafii i dekanatu” ukazała się w 2011 r. – przyp. red.], trafiłem na nieznane notatki ks. Wacława Milika, proboszcza w latach 1929-1931, zawierające zeznania żyjących wówczas unitów dotyczące prześladowań. Był to pierwszy impuls do zajęcia się zagadnieniem. Kiedy pięć lat temu wziąłem ten temat na warsztat, zależało mi na upamiętnieniu 200 rocznicy powstania diecezji podlaskiej; jako członek komisji głównej II Synodu Diecezji Siedleckiej chciałem mieć swój wkład w to dzieło. Inspiracją do poszukiwań stały się też inne ważne rocznice: 20-lecie beatyfikacji unitów podlaskich, 1050 rocznica chrztu Polski i jubileusz 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości.
Wśród przyczyn były też motywy osobiste?
Jeśli chodzi o rodzinne związki z unitami, nie zdążyłem jeszcze przyjrzeć się im szczegółowo, ale prawdopodobnie takich koligacji można by się doszukać. Moja mama wywodzi się z Wierzbickich. To nazwisko nosiło kilku proboszczów unickich na terenie unickiego dekanatu łosickiego.
Jak wyglądała droga badawcza?
Zadanie ułatwiał fakt, że „Chełmski Konsystorz Greckokatolicki”, będący działem Archiwum Państwowego w Lublinie, został upubliczniony w internecie. Nie obyło się bez wyjazdów do Lublina – tym bardziej, że poza Konsystorzem, w innych działach archiwum odnalazłem cenne dokumenty z zespołu guberni lubelskiej, siedleckiej czy województwa podlaskiego, np. dokumentację remontów cerkwi unickich, spisy majątku cerkiewnego itp. To w pewnym sensie mój wkład w odkrywanie dziejów parafii unickich. Udało mi się też dotrzeć do zespołu ksiąg łosickich miejskich w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie, jak też znajdującego się w Archiwum Diecezjalnym w Siedlcach bardzo ciekawego materiału dotyczącego wydarzeń w Łosicach na przestrzeni XVIII i XIX w. Udokumentowane darowizny czy zapisy testamentalne to prawdziwa kopalnia informacji. Takim „smaczkiem” jest np. spis majątku, który w XVIII w., po śmierci męża, mieszczanina łosickiego, wywoziła ze sobą, wracając do ojca, córka proboszcza gnojeńskiego…
Czy przyglądając się dokumentacji zachowanej w Łosicach, udało się Panu trafić na jakąś historyczną perłę?
Miałem okazję zapoznać się z zapiskami ostatniego łosickiego popa, ks. Konstantego Szulakiewicza. Były one wprawdzie drukowane w prasie prawosławnej, ale – jak się okazuje – tylko fragmentarycznie. Rękopis nosi ślady poprawek, np. wykreślono całe fragmenty dotyczące unitów, o których ksiądz wypowiada się bardzo pozytywnie. W tych zapiskach są też po raz pierwszy odnotowane cudowne wydarzenia związane z obrazem Matki Bożej Przeczystej.
Na unitów patrzymy najczęściej tylko i wyłącznie przez pryzmat ich męczeństwa. Panu udało się połączyć ogólne wiadomości o Kościele greckokatolickim z historią miejscowych parafii unickich i „okrasić” wszystko ciekawymi wątkami życia obyczajowego.
Zadziałały tutaj chyba belferskie nawyki, ponieważ zależało mi na tym, żeby czytelnik miał całościowy ogląd sytuacji unitów i nie musiał sięgać do innych źródeł, stąd np. rozdział dotyczący przyczyn powstania unii. Ogólne zagadnienia starałem się jednak ująć w sposób syntetyczny, a najwięcej miejsca poświęcić miejscowym realiom, jak udział unitów w życiu parafialnym. Mało kto wie np., że świece do cerkwi fundowali wierni. Było to dosyć kosztowne, skoro w inwentarzach wymienia się, kto i ile świec postawił przy ołtarzu. Znalazłem dużo materiału nt. gospodarstwa proboszczowskiego. Niektóre były bardzo nędzne, inne dawały sobie świetnie radę, nawet starały się o innowacje. Obok wspaniałych proboszczów byli też tacy, na których – wskutek zaniedbywania przez nich obowiązków – płynęła skarga za skargą.
Słabo znanym zagadnieniem jest kwestia przechodzenia z obrządku do obrządku i postępującej polonizacji tak duchowieństwa, jak i ludności unickiej. Czym był powodowany ten proces?
W momencie zawierania unii papiż gwarantował, że unici nie mogą przechodzić do Kościoła katolickiego, niemniej od samego początku problem miał miejsce. Zaczęło się od szlachty na dawnych kresach Rzeczpospolitej – była to dla niej droga do awansu, ponieważ mówiący po polsku rzymskokatolicy łatwiej dostawali urzędy. To też tłumaczy, dlaczego z czasem zaczęło funkcjonować przekonanie, że Kościół unicki to Kościół włościański.
Po 1839 r., tj. po likwidacji unii na terenach włączonych do Rosji, szybko rozeszła się wieść, że car może to samo zrobić i u nas. Część unitów, zwłaszcza żyjących w mieszanych małżeństwach, chcąc zabezpieczyć się przed sprawosławieniem, dążyła do przejścia na katolicyzm. Trudno dzisiaj zweryfikować, czy przyczyny, którymi uzasadniali tę decyzję, były rzeczywiste. W latach 50 XIX w. toczył się proces dotyczący odejścia od Cerkwi greckokatolickiej w Łosicach grupy ok. 50 osób. Przesłuchiwani tłumaczyli m.in., że proboszcz ks. Jan Welinowicz, dziekan łosicki, odmówił udzielenia posługi. To zastanawia, ponieważ powszechnie uchodził on za wzór duszpasterza. Przez wielu historyków przywoływany jest jako przykład erudyty, pięknie mówiącego i piszącego po polsku. Krzewił nabożeństwa, m.in. różańcowe. Po przeniesieniu do Drelowa został internowany. Jego syn, również kapłan, poszedł na współpracę z Rosjanami i przyjął prawosławie, co dla ks. J. Welinowicza było ciosem i doprowadziło go do śmierci.
Opisując losy prześladowanych unitów w dekanacie łosickim, wydobywa Pan na światło dzienne dramatyczne sytuacje, gdy sąsiad, współwyznawca, pasterz z dnia na dzień stawał się wrogiem.
Następstwem likwidacji unii – zamierzonym, ponieważ Rosjanom chodziło o rozbicie jedności i spacyfikowanie oporu w społeczeństwie – były antagonizmy między katolikami, tzw. opornymi, i prozelitami, tj. unitami, którzy poddali się przymusowi i przyjęli prawosławie. Zdarzało się, tak jak w Górkach czy Huszlewie, że katolicy, broniąc się przed likwidacją Kościoła zapowiadaną jako przestroga przed pomocą unitom, ulegali szantażowi. W dni świąteczne specjalne straże, z wójtem na czele, odganiały unitów od kościoła, co było potępiane przez księży. Oporni uważali tych, którzy przeszli, za zdrajców. Ci z kolei mówili o trwających w oporze, że są desperatami. Kiedy doszło do prześladowań unitów, matka pochodzącego z Łosic ks. Antoniego Szelemetki wręcz błagała syna, by przyjął prawosławie, tłumacząc, że powinien to zrobić dla rodziny. Odpowiedział, że droższe jest mu to, co ma w duszy, i wierność, niż „chleb”, który oferują mu władze carskie. Opisał ten przypadek „Głos Częstochowski”. Próbując zmusić księży do przejścia, Rosjanie posuwali się do tortur. Albo wręcz przeciwnie – wabili różnego rodzaju profitami. W Próchenkach księdzu zapłacono za zdradę. Jego parafianie nie chcieli mieć z nim nic wspólnego.
Jak wyglądałby wyznaniowy krajobraz Podlasia, gdyby nie likwidacja unii w 1875 r.?
To trudne pytanie. Sądzę, że skoro istnieje neounicka parafia w Kostomłotach, funkcjonują też unickie parafie na zachodzie kraju i na Mazurach, z pewnością Kościół unicki przetrwałby do dzisiaj. Jednak musimy przy tym pamiętać, że prześladowania przyniosły odwrotny skutek do zamierzonego przez władze carskie. Unici nie mówili, że są Białorusinami czy Ukraińcami, tylko że są „tutejsi”, są „stąd”. Ci „tutejsi” pod nahajkami zyskiwali świadomość. Jednoznacznie opowiadali się za Kościołem rzymskokatolickim i za Polską. Mówili po polsku. Czuli się Polakami. Ta świadomość dojrzewała aż do 1905 r. Wtedy gremialnie przeszli do Kościoła rzymskokatolickiego i jedynie niektóre wsie pozostały prawosławne. Takie wysepki na naszym terenie to m.in. Gnojno i Nosów. Ale i tam zdarzały się odejścia, czego dowodem jest krzyż dziękczynny stojący w Gnojnie do dzisiaj. Ofiarność i wdzięczność tych ludzi związana z powrotem była niesamowita. Byli zmaltretowani, zmęczeni pod względem fizycznym i finansowym. Nie mieli prawie nic, a stać ich było na takie ofiary, jak postawienie kapliczki dziękczynnej np. w Falatyczach. W Hadynowie jedna z rodzin ufundowała monstrancję do kościoła, inna – obraz w ołtarzu głównym. Unici przez 30 lat dawali świadectwo. Decydowali się bronić ducha za cenę życia. W Mszannie zakatowano u stóp cerkwi sześć kobiet – nie chciały trzymać dziecka do chrztu prawosławnego. Były przekonane, że zabiera się im coś najcenniejszego: wiarę. W Hołowczycach matka wyrzekła się synka, porwanego i ochrzczonego przez popa. Znane są przypadki, że wycinano skórę tam, gdzie nałożono oleje prawosławne. Ci ludzie byli całkowicie zdesperowani, jak rodzina Koniuszewskich, która spaliła się w wigilię, przy nakrytym stole. Ogołocono ich ze wszystkiego. Gdyby przeszli na prawosławie, dostaliby nagrody. Nie chcieli się sprzedać.
Czy któryś z podjętych w książce wątków chciałby Pan rozwinąć albo uzupełnić?
Praca historyka nigdy nie jest zakończona… Na tyle jesteśmy w stanie opisać sytuację, na ile pozwalają źródła. Czasami wydaje się, że dana kwestia jest zamknięta, a natrafiamy na informację, która nasze wyobrażenia weryfikuje, a nawet stawia na głowie dotychczasowe twierdzenia.
Dziękuję za rozmowę.
Monika Lipińska