Komentarze
Prawa bez obowiązków

Prawa bez obowiązków

Mój znajomy mieszka w Warszawie. Oboje z żoną pracują, spłacają kredyt za mieszkanie. Dziadkowie mieszkają daleko, są zresztą czynni zawodowo, stąd nie ma szans na to, że mogliby pomóc w wychowaniu dzieci.

Hania będzie chodzić do klasy drugiej szkoły podstawowej, a Basię rodzice chcieli od września oddać do żłobka. I zaczęły się schody.

Okazuje się, że w państwowych placówkach tego typu nie ma miejsc. W prywatnych miesięczna opłata rozpoczyna się od 1,5 tys. zł. Niemało. Koszt wynajęcia opiekunki w stolicy to minimum 2 tys. zł. Ile trzeba zarabiać, aby było na nią stać? Z drugiej strony – moi znajomi nie mogą pozwolić sobie na luksus niepracowania przez któreś z nich, ponieważ obciążenia finansowe są naprawdę duże. Co robić? Zaciskać pasa, odmówić sobie wielu rzeczy, aby zaoszczędzone pieniądze oddać w niepublicznych placówkach? Nie ma wyjścia.

To problem wielu młodych małżeństw. Pomoc państwa, choć tyle się o niej mówi, jest fikcją. Polityka demograficzna w Polsce praktycznie nie istnieje. Jest jeszcze inny problem, o którym się mało mówi, ale który rodziny podobne do powyższej mocno wkurza. Chodzi o ustawowy zapis (szkoły i przedszkola publiczne miały obowiązek wprowadzić go do swoich statutów i respektować przy stosowaniu procedury rekrutacji) preferujący w przedszkolach i żłobkach publicznych rodziców samotnie wychowujących dzieci oraz dzieci niepełnosprawne. O ile nie ma zastrzeżeń co do drugiej sytuacji, o tyle pierwsza wzbudza mnóstwo kontrowersji. W wielu placówkach samotnych matek jest tyle, że praktycznie ich dzieci zapełniają całą grupę, stąd pisząc o nich, należałoby określenie wziąć w duży cudzysłów. „Samotni rodzice” to najczęściej osoby żyjące w związkach nieformalnych. Co prawda znowelizowane przepisy konkretyzują, iż preferencyjne zasady dotyczą kategorii: panna, kawaler, wdowa, wdowiec, osoba w separacji lub po rozwodzie, wyłączając tzw. związki partnerskie, ale sprawdzenie rzeczywistego stanu rzeczy jest praktycznie niemożliwe. Papier wszystko przyjmie, także każde „kłamstwo przedszkolne”(termin ukuty przez zirytowanych normalnych małżonków na forach internetowych). Jak zweryfikować, czy „panna” akurat nie mieszka razem z „kawalerem”, który nota bene codziennie odbiera (swoje?) dziecko ze szkoły? Wysyłać policję o 6.00 rano i liczyć, ile nóg wystaje spod kołdry? Rewidować szafy, robić zasadzki przed domami? Bzdura.

Moi znajomi opowiadają, że „samotne matki” ustawiające się w kolce do publicznego żłobka śmieją się w kułak z normalnych rodzin. Na forach i blogach piszą o niesprawiedliwości sfrustrowani rodzice. „Uważam, ze samotne matki powinny być szczególnie sprawdzane i surowo karane za kłamstwo” – pisze na forum http://tvnwarszawa.tvn24.pl młoda kobieta. „W tym roku zapisuję swoje dziecko do przedszkola, a kuzynka męża i śmieje mi się w twarz, że jej to na pewno się dostanie, bo jest samotną matką. A od pięciu lat żyje z tym samym facetem. Jedno dziecko jest już od dwóch lat w przedszkolu jako syn samotnej matki. Teraz idzie córka. Tak trudno się domyślić, że ta samotność to fikcja? Komisja rekrutacyjna powinna to bardziej weryfikować”.

No właśnie. Powinna. Problem jest jednak szerszy: okazuje się bowiem, że społeczne zmiany – polegające m.in. na gloryfikowaniu wręcz tzw. związków partnerskich, wolnej miłości – już na poziomie żłobków i przedszkoli generują patologie w postaci stylu życia, gdzie, owszem, liczą się prawa, ale już np. uczciwość staje się problemem. Gdzie norma w postaci normalnej rodziny musi ustąpić przed marginesem (który czasami staje się już szerszy niż owa norma!).

A to dopiero początek.

Ks. Paweł Siedlanowski