Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Prawda nieco zniekształcona

Można przypuszczać, że w dniu ukazania się tego felietonu w całym naszym kraju trwać będzie swoiście niewinna zabawa w drobne kłamstewka. Związane jest to z powszechnie lubianym przez nas pierwszym dniem kwietnia.

Zwyczaj ten nie jest jednakże tylko naszą domeną. Powszechność w krajach zachodniej Europy wskazuje na dość dobrze ugruntowane kulturowe pochodzenie tegoż święta kłamstwa. Wielu wiąże je z czasami rzymskimi i z postacią bogini Ceres, która poszukując swojej córki Kory, porwanej przez władcę podziemi i świata wiecznego potępienia Plutona, była zwodzona w swoich wysiłkach, aby nie odkryć miejsca pobytu własnego dziecka.

Istnieje również i teoria wskazująca na średniowieczną genezę zwyczaju primaaprilisowego, związana z postacią Judasza i jego dnia urodzin. Co prawda niektórzy historycy wskazują dość prozaiczne przyczyny powstania tego obyczaju, wiążąc je ze zmianami w kalendarzu, których dokonywali poszczególni władcy, co powodowało niezliczone pomyłki wśród poddanych, prowadząc do komicznych następstw. Stąd w wielu krajach zachodniej Europy pierwszy dzień kwietnia nazywany jest nierzadko dniem głupców. Niezależnie od genezy w powszechnej świadomości początek pierwszego pełnego wiosennego miesiąca związał się z możliwością „niewinnych małych kłamstewek”.

Prawda w masce

Być może narażę się wielebnym teologom moralistom, ale pokuszę się o pewną tezę: niewinny (tak przynajmniej wydawać się może) zwyczaj nieoczekiwanie pokazuje istotną cechę kłamstwa, czyli grzechu lub wady moralnej, a mianowicie jego celowość. Mówienie nieprawdy lub jej rozpowszechnianie jest zawsze czynione w jakimś zamiarze. Owym celem najczęściej jest wprowadzenie w błąd kogoś poprzez wytworzenie fałszywego obrazu rzeczywistości w umyśle osoby okłamywanej, aby podjęła ona korzystne dla nas działania, realizując nasze zamiary. W przypadku pierwszokwietniowego oszukiwania naszych najbliższych zamiarem tym jest prosta wesołość, wynikająca z nierzadko komicznych działań podejmowanych przez osobę przez nas oszukaną. Najczęściej również i sama ofiara naszych oszukańczych działań uczestniczy potem w śmiechu nad samym sobą. Jednakże samego mechanizmu kłamstwa to nie zmienia. Oszukujący chce po prostu osiągnąć swój cel, który nie musi być radosny i niewinny dla osoby, którą poddana zostanie jego działaniom. O ile w samym obyczaju kwietniowym ten cel nie musi od razu być tragiczny dla okłamywanego, o tyle historia dość jasno wskazuje, że zastosowanie kłamstwa – chociażby tylko do osiągnięcia doraźnych celów – ma swoje dość nieprzyjemne konsekwencje.

A 1 kwietnia nie tylko prima aprilis

Przeglądając rocznice związane z początkiem kwietnia, natrafiłem na trzy daty, które dość ciekawie wskazują konsekwencje kłamstw w dziejach narodów. Na początek może wspomnę o dwóch, zaś trzeciej poświęcę trochę miejsca potem. Otóż 1 kwietnia 1981 r. wprowadzono w Polsce reglamentację mięsa i jego przetworów, zaś 27 lat później, w 2008 r., sejm ratyfikował tzw. traktat lizboński dokonujący znacznego przeobrażenia Unii Europejskiej i powodujący jej szybszą ewolucję w stronę tzw. państwa europejskiego. Pozornie nie ma żadnego podobieństwa pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami. Co więcej, znajdą się być może i ironizujący komentatorzy, którzy wskażą, iż reglamentacji mięsa i jego przetworów żądała sama Solidarność już w czasie strajków gdańskich 1980 r., wpisując ten postulat do zbioru słynnych 21 postulatów, a podpisującym traktat lizboński był nie kto inny, jak prezydent Lech Kaczyński. Więc o co chodzi? Jaka w tym kryje się „tragedia”? Być może na pierwszy rzut oka żadna, ale znowu zwróćmy uwagę na konstrukcję tychże wydarzeń. Otóż w pierwszym przypadku mamy do czynienia z przeświadczeniem, iż podział po równo wszystkich dóbr materialnych i odgórne zarządzanie ich rozdziałem doprowadzi skutecznie do minimalnej szczęśliwości wszystkich. Nie do końca mam wrażenie, iż to przeświadczenie w równiej mierze podzielali rządzeni i rządzący. Fakt istnienia sklepów „z żółtymi firankami” wskazywał już wówczas, że są równi i równiejsi, a celem wcale nie musi być powszechna, choć mała ilościowo dostępność pożądanych towarów. Zaradność naszych rodaków wskazywała również na pozorność tych działań. Ogólnie mówiąc, doprowadziło to do wytworzenia tzw. podwójnej rzeczywistości, w której co innego mówiło się i robiło oficjalnie, a co innego działo się pomiędzy ludźmi. Oczywiście same kartki na mięso tego nie spowodowały, ale były zasadniczym elementem tegoż systemu. Podobnie rzecz ma się z wiarą w europejskie traktaty. Ciekawostką jest fakt, iż jedność zachodniej Europy w ramach historycznie powstałej średniowiecznej Christianitas nie opierała się na traktatach ogólnych, ale na podzielanej hierarchii wartości, w której nawet w przypadku konfliktów zbrojnych można było znaleźć wspólnotę dobra, regulującą znajdowanie rozwiązań i kompromisów. Wspólnota ta nie znosiła granic, ale łączyła ducha. Tymczasem wprowadzenie rozwiązań traktatu lizbońskiego, narzucającego je wszystkim państwom członkowskim, jest po prostu tworzeniem tzw. równoległej rzeczywistości, czego dowody mamy już dzisiaj (chociażby wokół konfliktu związanego z tzw. uchodźcami). Wskazany w tych dwóch przypadkach stan jest o tyle niebezpieczny, że ponad rzeczywistością stawia fikcję, być może okraszoną dobrymi intencjami. I nie jest to primaaprilisowy żart.

Kłamstwo to ucieczka słabych

Jest jednak i trzecia rocznica związana z pierwszym dniem kwietnia. 550 lat temu w katedrze lwowskiej król Jan Kazimierz złożył w imieniu narodu polskiego śluby, które ponowione zostały przez Polaków pół tysiąca lat później na Jasnej Górze. I chociaż przez lata podejmowano próby realizacji tychże, to jednak dzisiaj wprost trzeba powiedzieć, że przynajmniej te ostatnie (choć w zasadniczej części i te pierwsze) nie doczekały się swojej realizacji. Niestety to również tworzy tzw. podwójną rzeczywistość, tym tragiczniejszą, że w jej ustanawianiu uczestniczy cały naród. Nawet jeśli jego część podchodzi do tych ślubowań w poważny i zobowiązujący sposób, rachunek całościowy jest ujemny. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że spowodowane jest to po prostu hołdowaniem własnej słabości. Ale to można przełamać, bo „jeśli ludzie wszędzie podniosą się, to dźwigną Ojczyznę do lotu. I chociaż nikt z nas nie ma tej siły olbrzyma, to do pełzania już nie ma powrotu”.

Ks. Jacek Świątek