Prawdziwy facet w Kościele
Problem z przyciągnięciem mężczyzn do Kościoła dotyczy nie tylko katolików. Jest on wspólny właściwie wszystkim wyznaniom chrześcijańskim, o czym przekonuje David Murrow (starszy w protestanckiej wspólnocie prezbiteriańskiej) w wydanej jakiś czas temu przez wydawnictwo „W drodze” książce „Mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła”. Diagnoza nosi w sobie rysy dość szczególnej pobożności amerykańskiej, zawiera też wiele jaskrawych przerysowań, ale zwraca uwagę na problem, który praktycznie nie istnieje w refleksji duszpasterskiej.
Natura zdobywcy
„Kościół współczesny nie magnetyzuje mężczyzn, lecz ich raczej odstrasza” i „co gorsze, niewielu duszpasterzy zdaje sobie z tego sprawę i niewielu wykazuje zaniepokojenie nieobecnością mężczyzn w Kościele […] Jeśli chcemy mieć w Kościele mężczyzn śmiałych i szukających wielkości, musimy zrobić to co Chrystus, czyli obiecać im cierpienie, ciężkie próby i trud. Niestety, dzisiaj chrześcijaństwo często reklamowane jest jako antidotum na cierpienie, na zmartwienie i na ból” – mówił abp Gądecki podczas ubiegłorocznej Archidiecezjalnej Pielgrzymki Mężczyzn i Młodzieży Męskiej. Prawda jest taka, że natura mężczyzny spełnia się w rywalizacji, w działaniu opartym na konkretnych zadaniach, z jasno wyznaczonym celem i drogą do niego wiodącą. Mężczyzna kocha współzawodnictwo, jest w stanie włożyć maksimum trudu, aby osiągnąć wyznaczony cel. Poczucie bezpieczeństwa (tak ważne dla kobiety) ma dla niego znaczenie wtórne. Liryczny nastrój na dłuższą metę go drażni – dostrzega jego jałowość i pustkę.
Doskonale zdawał sobie z tego sprawę św. Paweł. W 1 Liście do Koryntian pisał: „Czyż nie wiecie, że gdy zawodnicy biegną na stadionie, wszyscy wprawdzie biegną, lecz jeden tylko otrzymuje nagrodę? Przeto tak biegnijcie, abyście ją otrzymali. ...
Ks. Paweł Siedlanowski