Komentarze
Prawie

Prawie

Najpierw wystrugali stół. Wielgachny był, okrągły. Żeby się dużo ludzi przy nim pomieściło. I żeby było bez kantów. Potem sprinter Wałęsa zdjęcia sobie z kandydatami robił. Potem światło dzienne ujrzała opozycyjna (jak się wydawało) Gazeta Wyborcza.

Jeszcze potem urodziła się moja córka, a po kilku dniach od jej urodzin miały miejsce wybory. Ledwie dotarliśmy do lokalu z urnami, bo ja po przejściach, a najlepszego z mężów jakieś nieprzyjazne korzonki albo inne lumbago dopadło.

Ale nie poddaliśmy się – pierwszy raz w życiu pojmując głosowanie jako święty obowiązek. Z wiarą, że wpływ na rzeczywistość mamy, że kształtujemy historię. Euforia nie tylko w nas była. Wydawało się, że wolność, że możliwości, że świat… Z biegiem czasu akcent ze słowa wolność, możliwości, świat coraz bardziej przesuwał się w stronę: wydawało się.

Ale przedtem jeszcze był „wasz prezydent, nasz premier” – okrągłostołowa umowa. Nasz podczas wygłaszania expose zemdlał. Kiedy się ocknął, zażartował, że stan jego zdrowia jest analogiczny do stanu polskiej gospodarki. Ale skoro on wstał, to i dla gospodarki optymistyczna wróżba. Jakoś mało komu przyszło wtedy pomyśleć, dlaczego to nasz, a nie ich zaniemógł. Dopiero po tym wszystkim, nie przed tym, Niemcy swój mur zburzyli, kreski nie zostawiając.

A myśmy zostawili. Grubą. W zasadzie linię, nie kreskę, ale na jedno wychodzi. Mazowiecki: „Starsi synowie pomagali mi także przy pisaniu pierwszego mojego wystąpienia w Sejmie z 24 sierpnia. Było w nim zdanie, że przeszłość odkreślamy grubą linią. […] Wojtek zapytał: »Z tą grubą linią, czy jesteś pewny, że chcesz to powiedzieć?« „Pewny – odpowiedziałem – musi zostać”. Przestrzegł, że z tych zdań mogą wyniknąć kłopoty. […] Powiedziałem cytatem z Ewangelii: »Com napisał – napisałem«”. I basta!

Nadal było jednak radośnie, optymistycznie, nadziejnie. Aktorka Szczepkowska wygłosiła swoją słynną dziś frazę o końcu komunizmu w Polsce, wyprowadzono czerwony sztandar, polowe łóżka na ulicach uginały się pod niewyobrażalną do tej pory przez Polaków ilością towaru, a co bardziej eleganccy panowie zakładali do garniturów białe skarpetki. Wisienką na torcie było udekorowanie Polki koroną najpiękniejszej kobiety świata. Jednocześnie ze swoich kryjówek powypełzali żebracy, pomocy potrzebowała ludność popegeerowska, cieńszą nić przędła inteligencja. Schizofrenii uległa „Solidarność”, a jej ludzie: Wałęsa i Mazowiecki stanęli naprzeciwko siebie w wyborach do żyrandola. Zgodnie z przysłowiem: „Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”, największym wygranym został Stan czarna teczka Tymiński. To on niepozornemu, skrywającemu tajemniczą zawartość przedmiotowi nadał rangę broni największego rażenia.

Pod grubą kreską tymczasem zaczęło się roić. Jednych przygniatała, dla innych trampoliną była. Jeszcze inni okrakiem ją, niczym rumaka, dosiedli i do dziś galopują.

Na okoliczność ćwierćwiecza pierwszych po wojnie prawie wolnych wyborów mainstream pieje z zachwytu. Dogoniliśmy – prawie – Zachód. Spowodowaliśmy, że – prawie – wszystkim Polakom żyje się lepiej. Cud-miód-ultramaryna. Prawie jestem skłonna w to wszystko uwierzyć. Tyle że, jak wiadomo, prawie robi różnicę. Róż-ni-cę!

Anna Wolańska