Komentarze
Prawo do pamięci

Prawo do pamięci

Naprawdę nie zamierzałam o tym pisać. Ani nawet wspominać. Niech inni, jak chcą, to robią. Ale trudno te daty pominąć milczeniem. Trudno przejść obok nich obojętnie. Powie ktoś: tani sentymentalizm, emocjonalna wiara.

No i niech mówi. Być może ma dużo racji. Może nawet ma rację zupełną. Wiary bez emocji, bez uczucia chyba sobie nie potrafię nawet wyobrazić.

Drugi i dziesiąty kwietnia. Odległe-bliskie rocznice. Chwile, w których wstrzymaliśmy oddech, w których czuliśmy narodowe zjednoczenie. Obie daty dotyczą śmierci, ale przecież coś wtedy się narodziło. Słucham dyskusji, ba, ubolewań, że pokolenie JPII to mit, że nic takiego nie istnieje, że nie wiadomo, kto – jaka grupa wiekowa – się z tym hasłem identyfikuje, że nic ze szczytnych idei nie zostało. Pół szklanki wody to tylko czy aż pół? Nawet jeśli nie znamy dogłębnie spuścizny Papieża Polaka, a pozostał w nas głównie obraz życia tego człowieka, jego postawy, to też wcale niemało. To może wystarczyć za kompas, kaganiec oświetlający meandry naszych dróg.

„Nie płakałem po śmierci papieża” – chełpią się „bohaterowie” przekonani, że ci, którzy płakali, po prostu ulegli zbiorowej histerii. Albo nie mieli siły (odwagi), żeby się wyłamać. Głupstwa mówią. Nie wiedzą, co czynią.

Podobnie jak ci, którzy nerwowo albo ironicznie reagują na najmniejszą nawet wzmiankę o przypadku smoleńskim. Którzy dali sobie wmówić, że to przeszłość, zamknięty rozdział, że nie ma co do tego wracać, bo żyć należy przyszłością. A przynajmniej teraźniejszością. Tu i teraz. A przecież i teraźniejszość, i przyszłość właśnie z przeszłości się rodzą.

Dolatują mnie słowa gadających głów. Ich gładkość, pewność siebie, „składnia pozbawiona urody koniunktiwu”. Gadające głowy wiedzą wszystko. Przecież katastrofa to wyłącznie „lekceważenie zasad i polskie »jakoś to będzie«”, wina tych, którzy zginęli. Gadające głowy nie mają żadnych wątpliwości. Żadnego trybu przypuszczającego. Oni to wszystko wiedzieli chwilę po zdarzeniu. Przesyłali sobie informację, że „katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił”. Dumni są, bo „śledztwo” potwierdziło ich wersję. A ci, którzy upominają się o badania genetyczne, czarnych skrzynek, wraku, to oszołomy, smoleńska histeria i smoleńska sekta. Atmosferę świąt psują. Nie dają zasnąć w spokoju tym, którzy zginęli, dręczą ich rodziny. A przecież „nie wolno nam pozwolić, by pamięć o wszystkich, którzy zginęli tamtego kwietnia – bez względu na ich przekonania i polityczne afiliacje – została zakrzyczana przez ludzi z Krakowskiego Przedmieścia. Bo jeśli znikną z naszej pamięci, to tak, jakby umarli powtórnie. Mamy jednak prawo żyć normalnie mimo tej pamięci: pracować, kochać, spierać się, świętować”. Diabelskość tej argumentacji polega na jej pozornej logice, której wielu – zbyt wielu – ciągle daje się uwieść. Być może do nich będzie należało ostanie słowo. Być może „w grze, jaką prowadzimy, nie możemy odnieść zwycięstwa. Ale niektóre przegrane są mimo wszystko lepsze od innych”.

Anna Wolańska