Komentarze
Źródło: DREAMSTIME
Źródło: DREAMSTIME

Precastingi

Oglądając całkiem niedawno pewien program, którego ponoć zadaniem jest wyłapywanie zdolnych wokalnie ludzi, spotkałem się z pewnym terminem. Wzruszył mnie on niepomiernie do tego stopnia, że użyłem go jako tytułu do tego felietonu.

Zapewne miał on, a przynajmniej tak domniemywam, służyć odróżnieniu zlotu tłumu homo sapiens, z których każdy uważa, że posiada talent wokalny, od nagrywanych przez telewizję quasi-zmagań odsianego już towarzystwa śpiewaczego. Można jednak popatrzeć na tłumny zjazd jeszcze od innej strony, a mianowicie ujrzeć w nim próbę wysondowania przez jurorów trendów muzycznych w społeczeństwie, a także wyiskania z tysięcy ludzi takich postaci, które swoją odmiennością bądź oryginalnością będą w stanie przyciągnąć przed telewizory jak największą publikę, jak dawniej w cyrkach czyniły to baby z brodą i karzełki. Termin ten jednak jako żywo mam w pamięci, gdy wspomnę sobie niedawną wizytę pana ministra Bartłomieja Sienkiewicza, zasiadającego w fotelu władcy MSW, który zawitał do Białegostoku w celu tępienia rasizmu. Otóż właśnie w tym mieście doszło do próby podpalenia drzwi do mieszkania rodziny, której jeden z członków pochodzi z Indii. Przybywszy na miejsce, wielce czcigodny minister grzmiał, iż zbrodnia ta nie ujdzie na sucho. Przy okazji jednak wydał z głębi własnego intelektu osąd, że w całej tej sprawie zawiodła rodzina, szkoła i Kościół. Bo przecież owi niecni sprawcy zapewne mieli rodziców, nauczycieli i katechetów. No cóż, mając w pamięci ostatnie wydarzenia z 2 maja na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, można by stwierdzić: każdy orze, jak może (bądź w wersji pałacowej: ożeu, jak morze). Tylko, co z tym wspólnego mają „precastingi”? Już spieszę wytłumaczyć.

Las zaczął się ruszać z miejsca

Otóż nie sposób nie zauważyć, iż zasoby wyborcze rządzącej obecnie partii zaczynają topnieć w oczach. Nie jest to co prawda jeszcze zapowiedź jej odejścia od władzy, lecz znaczący spadek w sondażach, zwłaszcza gdy idzie o różnicę do największej partii opozycyjnej, działa na umysły rządzących jak dźwięk trąb bojowych. Problem jednak w tym, że nie wystarczy zwierać szyki wewnątrz własnej formacji. Natura wyborów nakazuje zewrzeć szyki również i elektoratu. A do tego potrzeba wskazania wroga. A z tym jakoś deficyt. Bo nie do końca można powiedzieć, w którą stronę należy uderzyć. Więc trzeba wysondować społeczeństwo, kogo ono będzie chciało widzieć jako wroga. Pomyśli ktoś, że wymienione przez ministra Sienkiewicza instytucje jakoś na wroga się nie nadają. Ale za nimi, jak za hasłami, stoją odpowiednie siły, które mogą stanowić realne zagrożenie w przyszłej elekcji. Np. za rodziną jako żywo stoją wszelkiej maści konserwatyści, którzy bronić będą progu domostwa jak niepodległości, zgodnie zresztą z zasadą: mój dom moim zamkiem. To daje możliwość przyciągnięcia elektoratu naznaczonego liberalizmem ideologicznym czy libertynizmem, który właśnie w rodzinie będzie widział sposób uciemiężenia ludzkości. Jeśli weźmie się pod uwagę szkołę, to występując przeciwko niej (co ciekawe ta sama partia zachęca usilnie do posyłania już sześciolatków do szkół), można ściągnąć elektorat antyetatystyczny, który z lubością będzie dążył do zmian w zatrudnieniu nauczycielskim. A Kościół? No cóż, wszelkiego autoramentu elementy „środopodobne czy szczukowate hartmanowane jak stal” nie omieszkają wesprzeć walki z tymże wrogiem. Tylko trzeba wyczuć, jakie są nastroje społeczne. W końcu jakiż motyw jest w zjednoczonej Europie ważniejszy niż walka z rasizmem. A jeśli nawet i to nie wyjdzie, pozostaje inna sprawdzona metoda.

Niech potępiony będzie, kto się znuży(?)

Jakaż? Zawsze można jeszcze postraszyć „zamordyzmem czasów minionych”. Powie ktoś, że to już zdarta płyta… Chyba nie do końca. Otóż większość z wiernych widzów serialu „Ranczo” z ogromną atentacją przyjęła cios z główki, którym krewki proboszcz postanowił uraczyć pewnego prokuratora. Nawet na niejednej plebanii słyszałem głosy pochwał, że tak się przeciwstawił wstrętnym insynuacjom o pedofilię. Ja również dałem się uwieść temu czarowi, dopóki nie obejrzałem następnego odcinka. A w nim jako żywo stanęła przed oczami gawiedzi scena śmierci pewnej posłanki ze Śląska, równie jak wójt Lucy aresztowanej o świcie. Co więcej, wspomniano niby mimochodem o tzw. aresztach wydobywczych i pokazano scenę psychicznego znęcania się nad matką, która nie może przytulić swojego dziecka. Pytanie zasadne można postawić: po co to wspomnienie, skoro za obecnej władzy takie rzeczy się nie zdarzają? Ano po to, by przypadkiem nikt nie zapomniał, jakich strasznych rzeczy dopuścili się poprzednicy. Aby dopełnić realizmu, z serialu dowiedzieliśmy się, iż całe to zamieszanie wokół sympatycznej pani wójt jest tylko po to, by dopaść dawnego wójta, a dzisiaj senatora, który na sali parlamentarnej jest nieobliczalny, a który nawet opalenizną jako żywo przypomina innego, już nieżyjącego polityka, na którego zresztą ponoć też chciano znaleźć „haki”. Gdy doda się do tego przypominanie różnego rodzaju kabaretowych występów sprzed 2010 r. o poziomie artystycznym przypominajacym pewne „prawybory”, na których raczeni byliśmy bon motami w stylu: „dorżnąć watahy” czy „prezydent może być niski, ale nie mały”, to wskrzeszanie pamięci wydaje się być oczywistością. I to nawet bez ciągłej obecności entomologa w telewizji.

Któż zdoła Las wzruszyć?

Wracając jednak do pana ministra, który na białostockiej ziemi doszukiwał się odpowiedzialności za akt rasistowski w rodzinie, szkole i Kościele, to można powiedzieć, że niezbyt trafnie mu spece od pijaru miejsce dobrali. Bo jakże mówić o rodzicach, gdy to właśnie Białostocczyzna słynie w całej Polsce z klinik specjalizujących się w zapłodnieniach pozaustrojowych, zwanych popularnie in vitro. A i z kościołami tam pewien problem, bo nie do końca wiadomo czy o katolickim, czy o prawosławnym mówił pan minister (nie wspominając już o wspólnocie muzułmańskiej Tatarów). Pozostaje więc szkoła, ale o niej lepiej nie wspominać, gdy sama pani minister zdaje tylko na 50% test dla szóstoklasistów. Więc precastingi będą trwały nadal. Ach, zapomniałem o autostradach, które ponoć jak jeden mąż szykują się do hucznego otwierania w roku wyborczym. Może to jakoś pomoże…

Ks. Jacek Świątek