Komentarze
Prezydent Europy

Prezydent Europy

Gdy obejmował swoje stanowisko w Unii Europejskiej, przez wielu pismaków Donald Tusk był określany mianem „prezydenta Europy”.

Nikt wprawdzie nie wiedział do końca, jakie kompetencje, a właściwie zakres obowiązków, na który pozwolą rządcy Unii Europejskiej, będzie wyznaczony byłem premierowi i niedoszłemu prezydentowi. A jednak część polskich mediów wpadła w nieopisany zachwyt nad „wywyższeniem Polaka” i jego prywatnym sukcesem życiowym. Wskazywano na rozliczne przymioty i zdolności, które potem rzeczywistość weryfikowała boleśnie (np. znajomość języków obcych). Po prostu brylant. Tymczasem po powrocie z emigracji z D. Tuska wyszło nie obycie światowe i marka europejska, ale po prostu zwykłe buractwo i chamstwo. Plan wejścia ponownie w koleiny polskiej wewnętrznej polityki zdawał się początkowo desperacją PO lecącej na łeb i szyję w sondażach. Tonący chwyta się po prostu wszystkiego. Obserwując jednak to, co dzieje się po ponownym pojawieniu się D. Tuska, nie sposób nie zauważyć, iż jawi się nam nie tylko „nowa jakość’, ale i plan zdaje się mieć o wiele szerszą perspektywę.

Już tylko podjęcie próby powtórzenia „pielgrzymiego szlaku” A. Dudy przed wyborami prezydenckimi stanowi rozszerzenie działania, w którym nie tylko o przejęcie władzy chodzi. I chociaż nadal twierdzę, że PiS nie zmieniając swoich działań przegra wybory, to dzisiaj odnoszę wrażenie, iż nie jest to tylko finalne zamierzenie europejskiego urzędnika od podawania marynarki. Tchnąca początkowo szaleństwem teza, że program 500+ był przygotowywany przez Ewę Kopacz i tylko czasu zabrakło na jego wprowadzenie, okazała się jednym z elementów owego planu. W eter naszej ojczyzny poszła bowiem informacja, że PO zajmuje się nie tylko załatwianiem ustaw w okolicach cmentarzy czy też rozmowami przy ośmiorniczkach, lecz żywi we własnych trzewiach niezgłębioną troskę o losy polskich rodzin. Innymi słowy: D. Tusk stara się udowadniać, że każde jego działanie i działanie jego partii nastawione jest na dobro wspólne kraju, a nie stanowi realizacji prywaty. Brak poparcia w konkretnych dowodach nie stanowi jakiegokolwiek problemu, ponieważ nie o dowody chodzi, ale narrację w drżącej z podniecenia tkance narodowej. Bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach takiego twierdzenia na trzeźwo nie byłby w stanie sformułować. Pojawienie się jednak takich tez (zapewne będzie ich więcej, aż ostatecznie dojdziemy do komunikatu, iż sam plan przekopu Mierzei Wiślanej pochodzi z dalekosiężnego zamiaru pana Donalda). Naśladownictwo to pokazuje jednak, że planu jako takiego na przejęcie władzy nie ma. Pozostaje tylko łgarstwo i atak słowny rodem ze ścieku. I to jest drugi element działania byłego „prezydenta Europy”.

 

Cień Niemiec

Nie od dzisiaj wiadomo, iż na terenie naszego kraju często rozgrywane są zamierzenia polityczne innych krajów. Takie jest po prostu nieszczęsne nasze położenie geopolityczne. Dawniej w historii te działania miały częściej charakter manewrów militarnych, dzisiaj raczej wykorzystuje się bardziej polskie ręce i ambicyjki. To, co obecnie ma miejsce w Polsce, zupełnie nie jest na rękę naszym sąsiadom. Dlatego zainteresowani są przynajmniej destabilizacją polityczną w Polsce, jeśli przejęcie władzy przez „kolegów” nie będzie mogło dojść do skutku. I oto okazuje się, że prawie w tym samym czasie, gdy powraca „słońce Peru”, TSUE wydaje swoje wyroki, Komisja Europejska ogłasza rychłe blokowanie funduszy europejskich dla Polski, a USA za naszymi plecami dogaduje się z Niemcami w sprawie Nord Stream II. Koincydencja iście fantastyczna. Nie twierdzę, że sam D. Tusk jest jakimś sprzedawczykiem sprawy narodowej. Być może tylko na wzór P. Grasia jest podwórkowym niemieckiego gospodarza. To sprawa jego estetyki i ambicji. Ale to nie on będzie miał problem, tylko Polska. Rzecz zdaje się bowiem toczyć nie o nasze interesy. Szczególnie niebezpiecznym wydaje się porozumienie USA – Niemcy i odejście od sankcji dla firm budujących rurę na dnie Bałtyku. To oczywiście nie jest ani plan, ani działanie Tuska. Jednakże rozchwiana politycznie Polska nie będzie już atrakcyjnym partnerem dla amerykańskiej polityki, a i biznes dwa razy się zastanowi, czy dogodnie dla niego jest tutaj inwestować. Przy okazji uderzenie pójdzie w splot słoneczny Grupy Wyszehradzkiej i samej idei Trójmorza. Presja polityczno-ekonomiczna przy niepewnej politycznej przyszłości może mieć niestety opłakane skutki. I w tym sensie D. Tusk doskonale wpisuje się swoimi działaniami w polityczne i europejskie działania naszego zachodniego sąsiada. To nie są tylko medialne podrygiwania rodem z polskiej lewicy, ale (nieświadome mam nadzieję) wsparcie polityczne dla działań niekoniecznie z naszej polskiej bajki.

 

Co ci ta pani zawiniła?

Atak, jaki przepuścił ostatnio D. Tusk na dziennikarkę TVP, zdaje się być czymś irracjonalnym. Wydawać by się mogło, że naszej gwieździe po prostu puściły nerwy. Nie wierzę jednak, że medialni doradcy zdecydowaliby się na spuszczenie go ze smyczy. Ta ustawka była po prostu wyreżyserowana. Dowodem jest fakt, że dziennikarka nie zadała nawet pytania. Wystarczyło samo jej pojawienie się w okolicach wiceprzewodniczącego PO. Ten fakt D. Tusk wykorzystał bezbłędnie. Atak słowny i wyzywanie J. Kaczyńskiego na debatę to element kampanii igrzyskowej w Polsce. Nastawiając się na tworzenie atmosfery nieustannego zagrożenia i walki, wie on dobrze, że nie o debatę idzie, ile o krew na arenie. A to doskonale pasuje do scenariusza rozchybotania polskiego okrętu. Oglądający to wydarzenie ludzie otrzymali komunikat, że wraży reżim opanował telewizję, nie daje możliwości dojścia do prawdy i trzeba bić go w gębę, ile wlezie. Na czele więc wysuwa się nie dyskutantów, lecz fighterów. A i sam D. Tusk nie okazuje się elegantem z europejskich salonów, lecz swojskim mięśniakiem z maczugą w dłoni.

Ks. Jacek Świątek