Produkcja pod chmurką
Jako producenci niespecjalnie mamy na to wpływ. Ceny są dyktowane przez sieci. Uważam, że niekiedy są one trochę za wysokie, ale sieć ma swoją politykę cenową i taka sytuacja się utrzyma. Moim zdaniem cena powinna oscylować w granicach 3 zł - mówimy o jabłku dobrym, czyli takim, które leżąc na półce czy wystawie, przyciągnie wzrok konsumenta. Mówi się, że klient kupuje przede wszystkim oczami. Jabłko musi dobrze wyglądać, żeby zachęcić do sięgnięcia po nie, a ta kwestia pozostawia jeszcze wiele do życzenia. W tym przypadku jednak piłka jest po naszej stronie, producentów. Jakość musimy poprawić. Na Zachodzie mają tę kwestię znacznie lepiej dopracowaną. U nas zbyt dużo jest na rynku detalicznym jabłek słabej jakości. Ważny jest też smak, ale wydaje mi się, że to jest na drugim miejscu. Po przyniesieniu do domu jabłko powinno przynajmniej tydzień poleżeć i smakować dobrze. Tutaj też są spore braki.
Muszę zacząć od pytania o to, czy pandemia odbiła się w Polsce na rynku jabłek?
O ile w poprzednim sezonie zbyt był bardzo dobry, to teraz, wskutek pandemii i lockdownu mocno spadło spożycie. Na pewno odczuły to wszystkie kraje unijne, w tym Polska. Bazary były zamknięte, nie był realizowany program „Owoce w szkole”. SAD-POL nie był dostawcą jabłek w tym programie, ale też mamy nadwyżki, które będziemy sprzedawali na pewno jeszcze do końca czerwca.
Jabłko ciągle jeszcze pretenduje do miana naszego narodowego owocu?
Powinno nim być. Jesteśmy krajem, który szczyci się wysoką produkcją, a spożycie nie jest duże. Myślę, że nie chodzi tutaj o to, ile trzeba wyjąć z portfela, żeby kupić jabłka w markecie. Różnica ceny między bazarem a siecią też nie jest wysoka. Nie wiem, gdzie leży problem.
Można jednak odnieść wrażenie, że w ubiegłym roku na pewno znacząco zmniejszyła się różnica między ceną kilograma jabłek a ceną owoców importowanych, np. bananów.
Jako producenci niespecjalnie mamy na to wpływ. Ceny są dyktowane przez sieci. Uważam, że niekiedy są one trochę za wysokie, ale sieć ma swoją politykę cenową i taka sytuacja się utrzyma. Moim zdaniem cena powinna oscylować w granicach 3 zł – mówimy o jabłku dobrym, czyli takim, które leżąc na półce czy wystawie, przyciągnie wzrok konsumenta. Mówi się, że klient kupuje przede wszystkim oczami. Jabłko musi dobrze wyglądać, żeby zachęcić do sięgnięcia po nie, a ta kwestia pozostawia jeszcze wiele do życzenia. W tym przypadku jednak piłka jest po naszej stronie, producentów. Jakość musimy poprawić. Na Zachodzie mają tę kwestię znacznie lepiej dopracowaną. U nas zbyt dużo jest na rynku detalicznym jabłek słabej jakości. Ważny jest też smak, ale wydaje mi się, że to jest na drugim miejscu. Po przyniesieniu do domu jabłko powinno przynajmniej tydzień poleżeć i smakować dobrze. Tutaj też są spore braki.
Co teraz dzieje się w sadzie?
To okres oprysków, czyli dbania o jakość tegorocznych zbiorów. Sezon jest dosyć trudny: dużo opadów i dużo owadów. Wymaga to od nas dużej koncentracji uwagi i wykonania odpowiednich zabiegów chemicznych na czas. Nie ukrywam, że ten sezon jest dosyć ciężki także z powodu mroźnej zimy. Wielu plantatorów odczuwa problemy jakościowe: drzewka bardzo źle przezimowały, dużo z nich „wypadło”. Nie wszyscy będą mieli dobre plony, a producenci Jonagoldów na pewno.
Na południu kraju sadownicy mówią o tragicznych skutkach majowego gradobicia. Na Podlasiu jest podobnie?
Burze z gradem przechodziły, ale nie na dużą skalę. Jeśli – odpukać – pogoda będzie płatać nam figle w postaci gradobicia, to pojawi się problem związany z tym, że niewielu producentów ubezpieczyło swoje sady od jego skutków.
Jakie tendencje odnośnie nowych nasadzeń dadzą się zauważyć?
Zmienia się sporo, głównie na korzyść tych odmian, które łatwiej sprzedać. Wiadomo, że od jakiegoś czasu odpadł nam jako rynek zbytu kierunek wschodni. Idaret, który był odmianą eksportową na Rosję, teraz traci na znaczeniu. Tymczasem rynki zachodnie preferują inne odmiany, niekoniecznie te, które u nas się udają. Obserwuję, że sadownicy młodzi, którzy zaczynają dopiero przygodę z sadownictwem, wchodzą w produkcję Gali, Goldena, Red Chief. U nas, w Polsce, na rynku wzięcie mają tradycyjnie głównie odmiany Champion, Ligol, Jonagold. Co ciekawe, przybywa młodych nasadzeń. To efekt dofinansowania, jakie oferuje sadownikom Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.
Opłaca się dzisiaj brać za sadownictwo od zera? Nakłady się zwrócą?
Moim zdaniem nie. Sadząc dzisiaj sad, należałoby go od podstaw zabezpieczyć, tzn. kupić dobrej jakości sadzonki, potem ogrodzenie, dodatkowo zainwestować w siatki przeciwgradowe, żeby się odizolować od warunków atmosferycznych. Bilans kosztów przy niestabilnej cenie zbytu owoców wypada na niekorzyść. Gdybym ja miał podejmować taką decyzję, chyba zdecydowałbym na „nie”. Sadownictwo to produkcja pod chmurką i ryzyko, które nigdy nie maleje. Jabłko to nie pieczarka, które – nieważne czy pada, czy nie – cały czas jest pod dachem. Owszem, też można popełnić błąd, jednak produkcja jest bardziej stabilna.
Kolejnym problemem jest brak ludzi do zbiorów. Do tej pory naszego rejonu – Polubicze, Wohyń, po Białą Podlaską – nie dotyczył; nie było zwyczaju, żeby zatrudniać pracowników z Ukrainy czy Białorusi. Zbiory opierały się na rodzinie, sąsiadach czy znajomych. Teraz ubywa ze wsi młodzieży, a emeryci, którzy zostają, jak już przyjdą do pracy, to ewentualnie tylko żeby dorobić. Brak rąk do pracy daje się więc odczuć. Problem dotyczy także innych branż, jak budownictwo. Właściciel takich firm biorą po prostu mniej zleceń. My sobie na to pozwolić nie możemy. Osobiście – staram się być optymistą. W ubiegłym roku sadownicy martwili się, że mają mało towaru. Mówili: drzewka odpoczęły, w kolejnym towaru będzie aż nadto. Ale przyszły przymrozki, jabłek będzie mniej, w związku z czym nie musimy martwić się, że nie będzie ich komu zerwać. Na górze ktoś więc nad nami, sadownikami, czuwa…
Powszechny dostęp do wiedzy ułatwia sadownikom pracę?
Dla początkujących sadowników wielką wygodą jest dostęp do stacji, które informują o opadach i zagrożeniach szkodnikami czy chorobami, terminach wykonania oprysków. Korzysta z tego dzisiaj każdy, kto trudni się sadownictwem profesjonalnie, po zapłaceniu za taką usługę. Te informacje, oparte na pomiarze opadów, monitoringu skutków zmian pogody itd. są naprawdę bardzo pomocne.
Z jednak strony docierają informacje o przechwyceniu kolejnego transportu środków ochrony roślin niewiadomego pochodzenia, z drugiej newsy o tym, że Komisja Europejska związuje ręce producentom środków ochrony roślin dotąd dostępnych na rynku. Odbija się to na sadownictwie?
Rzeczywiście wiele substancji zostało wycofanych, kolejne są w trakcie wycofywania – producenci nie dostają przedłużenia pozwoleń na ich użycie w produkcji. Dlatego pojawiają się niekontrolowane zakupy środków zza wschodnich granic Polski. Ludzie szukają tańszej alternatywy. Jeśli w życie wejdzie Polski Ład, preferowane będą ekologiczne formy ochrony roślin. Jest sporo producentów, którzy wykorzystując tę wiedzę, produkują środki ochrony roślin bez tzw. pozostałości. Generalnie z pozostałościami tych środków u nas nie ma problemu Jabłko musi być bezpieczne. Inaczej nie przyjmiemy ich do naszych magazynów.
Lubi Pan pracę w sadzie?
Najbardziej lubię sad wiosną, kiedy wszystko kwitnie. Potem już tylko obserwujemy efekty naszych zabiegów. Tutaj każdy błąd, wcześniej czy później, wyjdzie na jaw, tylko że nie da się już tego naprawić. Wystarczy, jeśli na 20 zabiegów jeden wykona się źle – a decyduje temperatura albo czas. W tej produkcji nie można też niczego odłożyć na później albo powiedzieć: nie mam czasu tego zabiegu dzisiaj zrobić.
Sadownictwem zajmuję się od 1990 r. – dzisiaj już chyba siłą rozpędu, z przyzwyczajenia. Muszę się jednak przyznać, że po spędzeniu całego dnia w biurze, marzy mi się robota w sadzie. Tutaj nie ma szablonu. Każdy sezon jest inny. Zawsze jakaś niespodzianka.
Dziękuję za rozmowę.
LI