Komentarze
Propaganda, propaganda, propaganda…

Propaganda, propaganda, propaganda…

Żywioł, który w mniejszym lub większym stopniu zniszczył kilkadziesiąt miejscowości w kraju, był jeszcze kilka dni temu niemal jedynym tematem medialnych informacji oraz politycznych kłótni.

Nawet niewprawny obserwator z łatwością mógł zauważyć, że reakcje na dramat powodzi stały się zwierciadłem Polski roku 2024. Mogliśmy w nim ujrzeć społeczeństwo dokładnie takim, jakim ono jest - z całym spektrum jego zachowań: od heroizmu po szabrownictwo, od bohaterstwa po tchórzostwo, od poświęcenia po świństwa, od współczucia po kpinę z poszkodowanych.

I choć dziś w coraz mniejszych dawkach docierają do nas obrazy ukazujące zniszczony dobytek, to jednak wciąż trwa gorąca batalia o poprawną politycznie interpretację tego, co było i jest nam przekazywane w mediach. Wielka woda w części kraju stała się pierwszym poważnym sprawdzianem i wywołała wstrząs w obozie uśmiechniętej władzy. Kryzys wyraźnie pokazuje, jak rząd Tuska będzie reagował na podobne sytuacje w przyszłości. Po przeczekaniu pierwszego szoku do „gry” wysłani zostają zwiadowcy. Tym razem do rozpoznania terenu rzucone zostały ministry od klimatu i środowiska. I choć wizerunkowo i merytorycznie zatonęły w pierwszej napotkanej studzience kanalizacyjnej, której wezbrana woda zerwała dekiel, to wywalić z rządu ich nie wolno, bo to w końcu koalicjantki. Ze stanowiskiem pożegnał się natomiast Bogu ducha winny rzecznik resortu, zaś do akcji – w znanym sobie stylu: „a co tu się do czorta wyprawia?” – wkroczył sam premier.

O ile standardowe prowokacje Tuska, publikowane zazwyczaj na portalach społecznościowych, stały się bardziej nudzącą niż szkodzącą rutyną, o tyle cały spektakl urządzony wokół powodzi jest naprawdę przerażający. Z różnych stron wciąż napływają sygnały, z których jasno wynika, że o zagrożeniu powodziowym premier rządu był informowany wielokrotnie. Tusk miał do dyspozycji dane niedostępne dla zwykłych Polaków i wszystkie one – wbrew słowom premiera – były alarmujące. Niestety, wychodząc z założenia, że najważniejszy jest polityczny marketing, nic z nimi nie zrobił i udał się do Wrocławia, z którego nakazał transmitować na żywo spotkania sztabu kryzysowego. Miasto, które po doświadczeniach 1997 r. doczekało się kilku ważnych inwestycji w infrastrukturę przeciwpowodziową, stało się doskonałym miejscem do odegrania premierowych scen ukazujących jedną z wielu twarzy Tuska – tym razem wybawcy stolicy Dolnego Śląska. Nad niewezbraną jeszcze Odrą premier niczym car zaczął rozliczać swoich bojarów i zapewniać naród, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące”. Gdy jednak okazało się, że są i w nieodległych rejonach Kotliny Kłodzkiej parę miejscowości popłynęło z prądem wezbranych rzek, przyszła pora na odegranie kolejnych scen. Premier z umęczoną i nieogoloną twarzą groził szabrownikom, spożywał szczawiową od Gosi, w ubłoconych butach chodził po gruzach i zniszczonych mieszkaniach. Gdy wreszcie w zalane rejony przyjechała przewodnicząca Komisji Europejskiej, wypoczęty i ogolony premier w wyprasowanej koszuli ogłosił sukces. Wersja medialna donosiła, że Ursula von der Leyen przywiozła do Polski dodatkowe miliardy euro na walkę ze skutkami powodzi. Jednak co bardziej rozgarnięci komentatorzy szybko sprowadzili entuzjastów takich wieści na ziemię i kilka godzin później optymistyczne informacje musiał prostować sam ich autor, tłumacząc, że nic nie przywiozła, a jedynie należne nam pieniądze pozwoliła przełożyć z jednego do drugiego portfela.

Patrząc na dziesiątki błędów, nieudolność rządzących i propagandowe parcie na szkło, rodzi się pytanie: czy niekompetencja władzy nie jest dziś bardziej przerażająca niż sam kataklizm…

Leszek Sawicki