Komentarze
Prostota dźwięku

Prostota dźwięku

O gustach zdecydowanie dyskutować się nie powinno. Przecież chyba każdy zna powiedzenie, że nie to ładne, co ładne, tylko co się komu podoba. No i rzeczywiście tak jest, bo nie jesteśmy przecież fachowcami w każdej dziedzinie i tak swoje oceny, jak i opinie opieramy często na czysto estetycznych, ale i dosyć subiektywnych fundamentach.

Tak jest również w kwestiach muzycznych, gdzie każdy z nas ma swoje szczególne upodobania. Trudno nie zauważyć, że ostatnio prawdziwy boom przeżywa muzyka określana kiedyś mianem „chodnikowej” czy biesiadnej, a od pewnego czasu nazywana po prostu: disco polo.

Dawno temu, bo przed ponad ćwierćwieczem, kasety z nagraniami przebojów tego gatunku rzeczywiście sprzedawano głównie na chodnikach i straganach. Już wtedy traktowano disco polo z lekkim przymrużeniem oka i na salony raczej nie wpuszczano, a przynajmniej nie czyniono tego oficjalnie. Mimo to fala disco polo płynęła sobie przez kolejne lata razem z Wisłą. Raz większa, raz mniejsza, ale płynęła. W ostatnim zaś czasie z tej fali zrobił nam się prawdziwy sztorm, w dodatku z tendencją wzrostową. Można by powiedzieć: prawdziwe tsunami. Tłumy ludzi na koncertach, potężne pieniądze, teledyski, kolejne gale organizowane często w wielkich miastach i z jeszcze większym rozmachem… Czy komuś to się podoba, czy nie: tak wygląda komercyjny sukces.

Muzyka to niewątpliwie sztuka, ale we współczesnym świecie pieniądza to także, a może już przede wszystkim, towar. A towar musi mieć swojego nabywcę, bo inaczej staje się zbędny i niepotrzebny. Takie są skutki sprowadzania wszystkiego do układu handlowego. Przecież w niektórych teoriach nawet szkoła jest tylko instytucją świadczącą usługę uczniom. Jeżeli uczeń nie zdołał się czegoś nauczyć, to znaczy, że usługa była na zbyt niskim poziomie. To nic, że uczeń nie przeczytał żadnej książki, a czas spędza, wpatrując się w ekrany rozmaitych urządzeń. Usługa marna i tylko dlatego nie ma skutków. Winna szkoła…

A kto jest winien temu, że ludzie chcą i lubią słuchać disco polo? I czemu właściwie niektórzy w kategoriach winy o tych gustach mówią? Cóż to za nowe kryterium podziału ludzi na lepszych i gorszych, mądrych i głupich, nowoczesnych i zacofanych, ze względu na muzyczne upodobania?

Przebojom disco polo trudno raczej zarzucić nadmierną głębię przekazu. To fakt, a z faktami dyskusji podejmować nie wypada. Rymy są, delikatnie rzecz ujmując, mało wyszukane, a konstrukcja muzyczna oparta o schemat kilku akordów i układ solo-zwrotko-refrenowy. Linia melodyczna to prosty układ dźwięków, a w miejscach, gdzie autor tekstu nie bardzo wiedział, co napisać, pojawiają się często ozdobniki typu „łohoho” czy „para pa pa”. Zapewne właśnie ta prostota decyduje o sukcesie. Przecież tak bardzo „skomplikowany” utwór wystarczy usłyszeć dwa razy i śmiało można uznać, że go znamy. A zasada jest taka, że ludzie najlepiej bawią się przy tym, co znają. No i bawią się na całego. Na ostatniej gali w Warszawie prezes TVP prawie barierki poprzewracał. Tak wywijał. No i dobrze, bo przecież na koncercie o to właśnie chodzi, żeby dobrze się bawić.

Wielbicielem tego nurtu z pewnością nie jestem. Nie wyobrażam sobie nastrojowego wieczoru z taką muzą w tle, ale z Nergalem w tle też sobie wieczoru nie wyobrażam. Mogę jednak zrozumieć, że ktoś swoje wieczory planuje inaczej. To przecież trochę tak jak z menu: jedni wolą pomidorową, a inni ośmiorniczki. Tak samo jak niektóre teksty przebojów disco polo, śmieszą mnie – płaczliwe z jednej, a obraźliwe z drugiej strony – głosy konkurencji. Bo właśnie dlatego, że są konkurencyjne, to i brzmią niezbyt wiarygodnie. A do twórców disco polo tylko jedna prośba: prostota – tak, prostactwo – nie…

Janusz Eleryk