Protestują, bo muszą
W całej Polsce odbywają się setki protestów społeczności lokalnych przeciwko budowie ferm przemysłowych w bliskim sąsiedztwie. Ich obawy dotyczą nie tylko jakości życia w takim otoczeniu, ale także zdrowia. Skąd taka koncentracja ferm przemysłowych w Polsce? Rodzimi producenci stale zwiększają eksport towarów, tym samym rozwijając gospodarkę kraju. Jednak koszty tego, co w 95% wyjeżdża za granicę, ponoszą ludzie, którzy są zmuszeniu mieszkać w pobliżu tych inwestycji. Dlatego coraz częściej aktywnie protestują przeciwko powstawaniu nowych. Bo okazuje się, że życie w pobliżu fermy to nie tylko smród, ale także szereg czynników realnie zagrażających ludzkiemu zdrowiu. Prof. Lidia Wolska z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego od ponad dwóch lat mówi o zagrożeniach związanych z coraz większą koncentracją przemysłu zwierzęcego. Jak podkreśla przy spotkaniach z mieszkańcami, konstytucja mówi o zapewnieniu ochrony środowiska na zasadzie zrównoważonego rozwoju.
– Od 2005 r. w ocenie oddziaływania środowiskowego istnieje wymóg uwzględnienia wpływu inwestycji na zdrowie ludzkie – wyjaśnia, dodając, że z powodu braku specjalistów przepis jest lekceważony i pomijany.
Niezbadane nie znaczy dobre
Tym, co najbardziej dokucza w codziennym życiu w pobliżu ferm, są odory. Inwestorzy najczęściej wyśmiewają ten problem, ironizując, że na wsi zawsze śmierdziało. Jednak, jak podkreślają eksperci, ten „zwykły smród” to ponad 200 różnych substancji, które wnikają do ludzkiego organizmu, nie bez konsekwencji. – Długoterminowe działanie tych czynników nie jest dokładnie zbadane – zauważa L. Wolska, podkreślając, że niektórzy wykorzystują ten fakt jako argument przemawiający za ich nieszkodliwością. A to błąd. – Jeśli nie wiemy, jakie przyniosą skutki, a podejrzewamy, że mogą być negatywne, powinno się zachować ostrożność – uczula L. Wolska. Wraz z odorem do powietrza przedostają się: amoniak, siarkowodór, metan, tlenki azotu, a także czynniki biologiczne, takie jak wirusy, bakterie, grzyby, glony itp. – Problemem jest wielkość tych cząsteczek, bo trafiają one do nosa, a nawet głębiej, przenikając do układu oddechowego i krwionośnego – tłumaczy, dodając, że mogą być przyczyną np. udarów.
Problemem jest brak odpowiednich regulacji prawnych w kwestii odoru. Dla sądów nie jest on problemem, bo nie dotyczą go żadne przepisy, dlatego w bataliach sądowych mieszkańców i gmin z inwestorami odrzucają ten argument.
My się nie liczymy
Praca dużych ferm zwierzęcych nie pozostaje bez wpływu na środowisko. Odchody, czyli gnojowica, muszą zostać gdzieś zutylizowane. Właściciel najczęściej rozrzuca lub składuje je na swoich polach otaczających fermę. Część substancji przedostaje się do ziemi, a stamtąd do wód podziemnych. Bardzo często dochodzi do przeżyźnienia gleb.
Tym, co skłania mieszkańców do protestów, jest nie tylko uciążliwość, ale i skutki, z jakimi borykają się po powstaniu w ich okolicy takiej fermy. Ceny działek w takich lokalizacjach spadają, nikt nie chce budować nowych domów, istniejące gospodarstwa również tracą na wartości.
Mieszkańcy organizują protesty ze względu na:
pogorszenie jakości życia,
uciążliwość odorową,
problem z zagospodarowaniem odchodów zwierzęcych i przenawożeniem gleb,
zagrożenie chorobami odzwierzęcymi,
sposoby zagospodarowania zwierząt padłych,
emisję hałasu,
zanieczyszczenia wód gruntowych,
zanieczyszczenie powietrza,
spadek wartości gruntów.
Dużo za dużo
PYTAMY Ilonę Rabizo z Koalicji Społecznej STOP Fermom
Kiedy mówimy o fermach przemysłowych w Polsce, o problemie jakiej skali musimy pomyśleć?
W ostatnich latach wyraźnie zauważalny jest wzrost liczby dużych ferm, głównie na wsiach. W związku z tym wybuchają protesty mieszkańców. Do tej pory było ich ok. 400 w całym kraju, ale skala problemu może być o wiele większa, bo my wiemy tylko o tych nagłośnionych, np. przez lokalne media. Trzeba też pamiętać, że zorganizowanie i poprowadzenie takiego protestu wymaga wiedzy, umiejętności, a także czasu, bo walka o zablokowanie uciążliwej inwestycji czasem trwa nie miesiące, a lata.
Dlaczego postanowiliście powołać koalicję STOP Fermom?
Niestety, problemem jest to, że protesty są rozpatrywane lokalnie. Jeśli uda nam się tematem zainteresować media, one również relacjonują wydarzenia jako kwestie regionalne, a nie ogólnopolskie. Pomagamy ludziom i często było tak, że mieszkańcy wygrywali z inwestorem, po czym on przenosił lokalizację kilka kilometrów dalej i wszystko zaczynało się od początku. Albo po kilku latach protestów mieszkańcom udało się zablokować fermę norek, a po trzech miesiącach dowiedzieli się, iż ktoś chce w tym samym miejscu budować kurniki. To spowodowało, że zdecydowaliśmy się na utworzenie koalicji, do której dołączają lokalne stowarzyszenia mające podobne problemy. Dzięki temu możemy pokazać problem w kontekście całego kraju.
Jak pomagacie?
Staramy się pomóc, podsuwając konkretne rozwiązania, np. jak przygotować potrzebną dokumentację. Bardzo często najlepszym argumentem są zapisy w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego. Tak naprawdę to, co my możemy robić, to wywołanie dyskusji nad hodowlą przemysłową w Polsce. Bo olbrzymia ilość zwierząt hodowlanych to także ogromna ilość zanieczyszczeń.
Swoje kroki skierowaliście również do Sejmu RP. W jakim celu?
W Polsce nie ma ustalonych odległości, w jakich fermy przemysłowe mogą być lokalizowane od zabudowań mieszkalnych. Dlatego jeden z naszych postulatów to określenie rozsądnych przepisów w tym zakresie. Ale musimy pamiętać, że ustalenie odległości nie zahamuje powstawania kolejnych ferm i zanieczyszczania środowiska. Bo mogą powstawać strefy ekonomiczne, gdzie będzie koncentracja inwestycji tego typu, a zagrożenia dla ludzi oraz środowiska wciąż realne.
Nie mamy też ustawy odorowej, zaś sam problem jest naprawdę lekceważony. Rozmawiałam z osobami, które pracowały w PGR i twierdziły, że nigdy takich zapachów nie czuły, jak obecnie. Musimy też pamiętać, że pogarsza się jakość życia ludzi mieszkających w takich warunkach. Oni wracają do domu po pracy i mają prawo do odpoczynku, a nie ciągłego zamykania się w domu przed uciążliwym i szkodliwym smrodem.
Mieszkańcy często mają poczucie osamotnienia w walce z inwestorem…
Niestety, takie odczucie ma wielu mieszkańców. Czasem wydaje się, że władze reprezentują interes inwestora, który przychodzi z zewnątrz, a nie mieszkańców. Na szczęście nie zawsze tak jest. Co ciekawe, niektóre gminy, gdzie ekspansja ferm wymknęła się spod kontroli, zaczynają zauważać problemy. Walka mieszkańców ma sens i warto ją podejmować. W ten sposób udało się zablokować wiele szkodliwych inwestycji. Dzięki takim inicjatywom wzrasta również świadomość mieszkańców wsi w tej kwestii.
Dziękuję za rozmowę.
JAG