Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Przedarty kwit sumienia

Nie jest łatwo utrzymać nerwy na wodzy, gdy czyta się wyjaśnienia Adama Darskiego ps. Nergal na temat jego oburzającego zachowania w sieci i profanacji osoby Jezusa Chrystusa. Człowiek ów przedstawił bowiem postać ukrzyżowanego Jezusa zestawioną ze sztucznym penisem.

Spotkawszy się jednak z tsunami oburzenia, nawet liberalnych do bólu internautów, wyjaśnił na portalu społecznościowym, że miała to być próba… rozśmieszenia zwłaszcza żeńskiej części odbiorców jego „twórczości” internetowej. Proponuję, żeby dla kawału pan Darski umieścił na wyżej wymienionym elemencie podobiznę Mahometa lub gwiazdę Dawida. Wówczas „rozbawieni do łez” wyznawcy tamtych religii nie w sieci, ale w realu, odwiedziliby go z „przyjacielską” wizytą, zabierając ze sobą w prezencie pas szahidów lub ogólnoświatowy nakaz aresztowania i infamię wieczystą. Przykład „satyrycznego” pisma francuskiego jest w tym przypadku najlepszym dowodem.

Spotkałem się w internecie i z takim podsumowaniem działania wspomnianego wyżej „artysty”, które sugerowało, iż zamieścił on swój autoportret z postacią Jezusa. Przepraszam wszystkich wrażliwych, ale cokolwiek przychylam się do tego stwierdzenia (oczywiście na zasadach żartu na miarę Nergala). Przypadek jednak tego człowieka jest niestety dość symptomatyczny dla dzisiejszej kultury oraz typów reakcji na nią ze strony wyznawców Jezusa.

 

Nerwy tożsamości

Zasadniczym symptomem dzisiejszego światka artystycznego jest dążenie do wytworzenia skandalu jako nośnika jakichś tam idei. Jest to zasadnicza różnica pomiędzy kulturą klasyczną a współczesną. Wystarczy wspomnieć chociażby artystyczne dokonania starożytnej Grecji, w której naczelnym zadaniem było poszukiwanie idealnego człowieczeństwa. Porządki Fidiasza czy Lizypa to najlepszy dowód tamtego niepokoju twórczego. Widać to jednak również w działalności literackiej czy utworach scenicznych. Ten typ mentalności przeniesiony został później do chrześcijańskiej Europy i przenikał twórców aż do końcówki XIX w., a nawet i dłużej. Twórca bowiem miał za zadanie doprowadzenie do uszlachetnienia człowieka, będącego odbiorcą jego dokonań, a nie sprowadzenie go do poziomu niższego, niż to się jemu należy. Zło, które jest związane z działaniami ludzkimi, traktowane było po prostu jako wynaturzenie, a nie jako norma. Pokonać je miało piękno. To właśnie zostało zaburzone poprzez wprowadzenie naczelnego elementu dekonstrukcji jako jedynego i zasadniczego motywu działania artystycznego. Rozwałka ludzkiej natury i ludzkiego piękna jak swoisty zombie zagościła w działaniach artystów wszelkiej maści. A do tego nie potrzeba już kunsztu, tylko wielkości zniszczenia. O destrukcji decyduje bowiem ilość pozostawionego gruzu, a nie szlachetność proporcji czy zmysł kompozycji. Doskonale widać to chociażby w spektaklach typu „Klątwa”. Nie ma mowy już o oczyszczającej katharsis. Ta wszak wznosiła w górę, a nie przygniatała do gleby. We współczesnej sztuce decydującym o „wielkości” artysty jest wielkość obszaru zniszczenia. Mam w pamięci wizytę w Muzeum Sztuki Współczesnej w Zurichu. W jednej z sal wystawienniczych natknąłem się na „artystyczną” instalację, która polegała na tym, że pan artysta stał z wielkim młotem w dłoniach i na oczach widzów rozwalał nim leżące dokoła niego deski. Dla mnie była to kwintesencja współczesnego artysty. Rozbijanie leżących dokoła gruzów.

 

Wielka pustka z ust

To, że Adam Darski wchodzi w ten kanon działań artystycznych, jest dla mnie tylko smutnym dowodem na tąpnięcie w kulturze europejskiej. Gorzej sprawa przedstawia się z reakcją chrześcijan. Być może dla większości z nas działanie tegoż piosenkarza wydaje się cokolwiek niszowe, bo nie wszyscy posiadają dostęp do internetu. Nie chodzi jednak o zasięg oddziaływania tej „instalacji”, ile raczej o sam jej fakt. W rozmowach z niektórymi dość zaangażowanymi wyznawcami Chrystusa spotkałem się ze stwierdzeniem, że przecież nic się nie stało. Skoro Pan Jezus przecierpiał krzyż, to i to zniesie. Gdy w ramach riposty zadawałem pytanie, czy oburzyłoby ich umieszczenie na „owym przedmiocie” podobizny ich matki, wówczas padało stwierdzenie, że to nie to samo, gdyż ich matka jest żywym człowiekiem. I tu jesteśmy w domu, a raczej w spustoszonej winnicy Kościoła. Nie jestem w stanie określić ilościowo, lecz mam nieodparte wrażenie, iż większość dzisiejszych chrześcijan traktuje Jezusa jako ideę, a nie konkretną osobę. W tym sensie może On być uzasadnieniem naszych działań czy też systemów ideologicznych, ale nie będzie stanowić punktu odniesienia podobnego do żyjących wokół nas ludzi. Co najwyżej może być projekcją naszych własnych przeżyć psychicznych, dla niepoznaki nazywanych mistyką. „Oświeceni” chrześcijanie współcześni wyśmiewają dość dosadnie naszych przodków, którzy w klechdach opowiadali, jak Pan Jezus chodził po ich ziemi. Być może fantastyczny charakter tych opowieści doprowadza nas do takich konstatacji, jednak nie sposób nie zauważyć konkretnego i realistycznego taktowania Pana Jezusa przez naszych antenatów. W mentalności współczesnych chrześcijan zagościł model traktowania Chrystusa rodem z komuny hippisowskiej, dla której był On tylko dobrym przykładem i niczym więcej. A przykładu przecież nie broni się tak, jak konkretnej osoby. Co najwyżej możemy podjąć dywagacje czy dysputy, ale nie będziemy stawać w jego obronie. Nastąpiła więc dokładna dekonstrukcja Boga, który stał się człowiekiem. Konkretność jego cielesności i ludzkiej natury, doskonale widoczna w dramacie krzyża i w dniu zmartwychwstania, zastąpiona została mglistymi skojarzeniami i psychologicznymi miazmatami. Zdekonstruowany Zbawiciel w zdekonstruowanym chrześcijaństwie. I to chyba jest gorsze od twórczości Adama Darskiego.

 

Sieć się zacieśnia

Wypadek z postacią Jezusa na raczej wulgarnym elemencie to tylko jeden z punktów pewnego działania podejmowanego przez niektórych ludzi. W przestrzeni gier komputerowych w tych dniach pojawiła się nowa „zabawka”, noszącą znamienny tytuł „Harry i koniec świata”. Jej twórcy reklamują ją jako doskonałą zabawę opartą m.in. na Apokalipsie św. Jana. Tymczasem w samej grze jej uczestnik musi np. wziąć czynny udział w obrzędach satanistycznych. Być może niektórzy zbyliby to politowaniem i stwierdzeniem, że to przecież fikcja. Cóż, świątynia szatana we Włoszech, oficjalnie otwarta w ostatnich dniach, fikcją już nie jest. Gdyż na dekonstrukcji, także mentalności chrześcijan, ktoś w końcu chce wygrać

Ks. Jacek Świątek