Przedstawienie
Mowa o „Nowych Atenach” autorstwa ks. Benedykta Chmielowskiego. XVIII-wieczny autor kompendium wiedzy o otaczającym go świecie - swego rodzaju namiastki dzisiejszej Wikipedii - wyszedł najprawdopodobniej z założenia, że odwiecznego przyjaciela człowieka, towarzysza doli i niedoli, nieodłącznego kompana na polu bitwy czy roli, nikomu bliżej przedstawiać nie trzeba. Wystarczyło po prostu nań spojrzeć.
Po przeszło roku rządów uśmiechniętej „koalicji 13 grudnia” każdy rodak mający sprawne oczy i przynajmniej dwie systematycznie zderzające się bile w głowie, parafrazując barokową definicję konia, może wręcz wykrzyczeć: rzeczywistość jaka jest każdy widzi! A co widzi? Katastrofę wizerunkową, intelektualną i moralną naszej niby to światłej elity europejskiej.
Niespełna kilkanaście godzin po tym, jak telewizje zakończyły licytację o to, ilu ziomków oglądało organizowane przez nie sylwestrowe wygibasy, w mieście stołecznym, w gmachu Opery Narodowej, miała rozpocząć się premiera spektaklu politycznego zatytułowanego: „Polska prezydencja w Radzie Unii Europejskiej”. W roli głównego solisty obsadzono samego niegdysiejszego króla Europy Donalda Tuska. Na kilka godzin przed rozpoczęciem spotkania grupy ludzi tymczasowo przejmujących „władzę” w Unii Europejskiej media obiegła tragiczna informacja: na widowni nie pojawią się szefowa Komisji Europejskiej oraz Prezydent RP. Powodem absencji Ursuli von der Leyen miała być choroba. Z kolei pan Andrzej Duda, którego otoczenie sugerowało, że zapraszanie ze strony rządu było niedostatecznie natarczywe i oficjalne, wybrał szusowanie na nartach.
Wspomniane preteksty okazały się być raczej dyplomatycznymi wymówkami, gdyż wymienieni goście nie zamierzali po raz wtóry podziwiać występu coraz bardziej fałszującego solisty oraz jego kwilącego chóru. Ale to tylko początek zgrzytów. Kiedy stało się jasne, że ranga uroczystej gali znacząco spadła, w eter poszła kolejna wiadomość. Tym razem okazało się, że na wiekopomne wydarzenie nie zaproszono premiera Węgier Viktora Orbana. Niemile widziana była tam również węgierska delegacja z ambasadorem na czele. Gdyby Węgry nie przekazywały Polsce prezydencji w UE, nie byłoby może w tym nic nadzwyczajnego. Przecież za rządów poprzedników również zdarzały się momenty, w których naszych „bratanków i od wina, i od szklanki” nazywano ruskimi onucami, zdrajcami czy sługusami Putina. Tu jednak chodziło o pewną kindersztubę.
Do dziś największą medialną burzę wywołuje jednak absencja prezydenta Dudy. I choć na pierwszy rzut oka jego zachowanie nosiło znamiona klasycznego focha, to jednak kontekst tej decyzji jest bardziej skomplikowany. Niewykluczone, że prezydent postanowił nie brać udziału w kolejnych prymitywnych gierkach szefa rządu. Do bojkotu gali mogła go skłonić choćby informacja o nieorganizowaniu w Warszawie nieformalnego szczytu Unii Europejskiej. Jak bowiem doniosły media, „rząd Donalda Tuska nie chce, żeby prezydent Andrzej Duda witał unijnych przywódców i był gospodarzem takiego spotkania”. Ile w tym prawdy? Przeciętny rodak nijak nie jest tego w stanie zweryfikować. Za to przeciętny rodak jest w stanie dostrzec gołym okiem – niczym XVIII-wieczny autor encyklopedii zalety konia – nieudolność, niekompetencję, brak obycia, otępienie i niespotykaną ciapowatość uśmiechniętych.
Leszek Sawicki