Komentarze
Przedświąteczne refleksje

Przedświąteczne refleksje

Zaczął się już Adwent, więc z całą pewnością: Święta tuż, tuż! Święta, które wszystkim kojarzą się pięknie i ciepło, bez względu na aurę za oknem. No może nie wszystkim, ale prawie. Czekamy cały długi rok, bo te grudniowe dni lubimy szczególnie. Z różnych zapewne przyczyn, ale lubimy.

Tak naprawdę zanim jeszcze pogasną znicze i zwiędną kwiaty po uroczystości Wszystkich Świętych wokół nas zaczyna się kolorowe szaleństwo: reklamy, dekoracje, iluminacje, nastrojowe melodie…To wszystko ma nam nie pozwolić zapomnieć. Tylko… właściwie o czym?

Bo przecież chyba nie o tym, że ładnych parę lat temu, w dalekim Betlejem, przyszło na świat Dziecię, którego krew miała odkupić nasze grzechy? O tym to może nawet zapomnieć powinniśmy, żeby przypadkiem kogoś nie urazić albo nie zranić jego niezwykłej wrażliwości. Polityczna poprawność być może niedługo zakaże uśmiechu dzieciom, aby przypadkiem nie sprawiły przykrości tym, którzy swoje dzieci odrzucili. Właściwie to już tak się dzieje.

Między innymi nie możemy zapomnieć o tym, że nadchodzi… wielkie kupowanie. To istota rzeczy. Bo przecież nie ma lepszego czasu na wymianę telewizora, komputera, laptopa czy telefonu. Ten właśnie czas jest najlepszy na pogoń po sklepach i wyszukiwanie promocji, i okazji. Czas świąteczny to czas prezentów, a te byle jakie być nie mogą. Więc kupujemy na potęgę i płacimy – często grube pieniądze – za rzeczy i przedmioty, które wyjeżdżając z fabryki, już były śmieciami. Płacąc za nie gotówką, kartą albo ratą pożyczki, to my nadajemy im wartość i… czynimy śmieciami wartościowymi.

Telewizor 3D? Nie… to zdecydowanie przeżytek. Teraz musi to być 4K, a za kilka lat może jakieś „5L”, lub „7Y”? Zapominamy, że tak naprawdę mało ważne, na jakim ekranie pokazywane są programy i filmy. Ważniejsza wydaje się być ich treść, wartość i przesłanie, ale co tam: kupujemy, bo druga taka okazja nieprędko się zdarzy. Obejrzenie Kevina 20 raz, ale za to na 50 calach ekranowego lustra – to jest dopiero coś. A niby dobrze wiemy, że określone substancje nawet w najbardziej błyszczącym złotku nie staną się nagle czekoladkami.

Dzieciństwo mojego pokolenia, chociaż prostsze i zdecydowanie mniej technologiczne, było jednak chyba radośniejsze. Mikołaj też miał z nami mniejsze problemy, bo o wiele łatwiej było mu przywołać uśmiech na dziecięcej twarzy. Dziecko, nie wiedząc, co może dostać, cieszyło się o wiele łatwiej. Wtedy mogło tylko marzyć, a dzisiaj każda reklama podpowiada, czego powinno oczekiwać i co może go ucieszyć. Dziecko doskonale wie, czego ma chcieć, a rodzice – czasem bez większego zastanowienia – zrobią wszystko, by to oczekiwanie spełnić. No bo przecież święta, czas prezentów. A po kilku miesiącach lalka przestaje mówić, samochodzik jeździć, a klocki już dawno gdzieś się zgubiły. Po roku już tylko paragon pamięta, ile i na co rodzice wydali swoje ciężko zarobione pieniądze.

Kolędowanie też jest inne i niby łatwiejsze. Współczesna wersja dla pracowitych to karaoke na ekranie, a dla leniwej większości muzyczka z płyty. Po co śpiewać? Już widać, że znajomość tekstów tych pięknych, głębokich w treści utworów kończy się na fragmencie refrenu lub – w wersji optymistycznej – na pierwszej zwrotce. Babcia, która ma 80 lat i początki sklerozy pamięta, a zinformatyzowany i nowoczesny wnuczek nie pamięta. Dziwne? Wcale, a wcale, bo niby dlaczego ma pamiętać, skoro kolędy śpiewa raz do roku na szkolnym apelu? Potem co najwyżej słucha.

Czepiam się? Marudzę? Może trochę i tak, ale takie dziwne mam wrażenie, że to wszystko tak „po wierzchu”, tak zbyt szybko i na pozór… Pędzimy, gonimy, kupujemy, gotujemy… I tak bardzo umęczymy się tym wszystkim, że sił na radość prawdziwą czasem brakuje… Oby nam nie zabrakło.

Janusz Eleryk