Przejrzyj się w oczach Jezusa!
Myśląc o tym, dlaczego apostołowie opowiadali Jezusowi o swoich pierwszych doświadczeniach apostolskich, uświadomiłam sobie, że nie robili tego po to, by zdać Mistrzowi suche sprawozdanie, by się pochwalić, czy tylko po to, by podzielić się swoją radością. Oni spotkali się z Nauczycielem, by popatrzeć na to, co ostatnio robili, Jego wzrokiem, z Jego perspektywy. Stanęli przed Jezusem jak przed lustrem. Zdawali sobie sprawę, że inaczej patrzy się na swoje dokonania i przeżycia, mówiąc o nich ludziom, a inaczej, gdy przedstawia się je Mistrzowi. Gdy opowiadamy o swoich doświadczeniach innym, nierzadko włącza się w nas niebezpieczny tryb pychy, poczucia wielkiej sprawczości, doskonałości i wiedzy albo zbyt wysokiego samozadowolenia. Gdy o tym samym będziemy opowiadać Jezusowi, np. w cichej modlitwie w domu, przed tabernakulum albo przed wystawionym Najświętszym Sakramentem, wszystko zacznie wyglądać zupełnie inaczej, no chyba że… jesteśmy kimś pokroju faryzeusza z przypowieści o uczonym w Piśmie i celniku.
To nie jest tak, że wcale nie powinniśmy opowiadać Jezusowi o swoich radościach i sukcesach, że mamy nie mówić Mu o tym, co jest dla nas ważne i nad czym aktualnie pracujemy, np. o swojej rodzinie, o wyzwaniach zawodowych czy tych wynikających z realizowanego przez nas powołania. Warto mówić o tym Jezusowi, warto wypowiadać przed Nim to, czym żyje nasze serce i na co zużywamy swe siły. Po co? By obudzić w sobie świadomość, że całe dobro, które dzieje się dzięki naszej pracy i posłudze, ma swoje źródło w Bogu. To On nas do niego uzdalnia i posyła. To nie z nas jest ta siła i moc, ale z Niego! Po drugie – gdy mówimy Jezusowi o tym, czego dokonujemy, szybko uwalniamy się z pychy i z trybu „chwalenia się” i „wywyższania”, a przechodzimy do dziękczynienia, do pokornej wdzięczności, że On pozwolił nam mieć udział w tym, czego może nawet się nie spodziewaliśmy, czego się obawialiśmy, w czymś, co po ludzku nas przerastało.
Stając otwarcie przed Jezusem, zaczynamy dostrzegać prawdę o sobie, o tym, jacy na ten moment naprawdę jesteśmy. Przed Nim nie musimy udawać, przed Nim możemy swobodnie przyznać się do zmęczenia, bezradności, zniechęcenia, ale też do radości i szczęścia. On nam nie zazdrości, nie wyśmieje nas, nie wydrwi. Przy Nim „łapiemy” odpowiedni poziom, nabieramy wartości i napełniamy się nowymi siłami. Skonfrontujmy dziś swoje odczucia z miłosiernym spojrzeniem Jezusa – sami, bez świadków, w ciszy. Przed Nim nie trzeba udawać. On zna o nas całą prawdę. Na szczęście dla nas!
Agnieszka Wawryniuk