Przekleństwa do ucha
Być może jest to przeświadczenie, iż zły duch za podstawową cechę swojego istnienia uznał strach. Nie umie stanąć twarzą w twarz i podjąć dyskusji, lecz kłamstwa może jedynie podszeptywać. To, co stanowić ma istotę jego istnienia, stanowi również i sposób działania. Diabeł nie umie po prostu inaczej działać. Istoty ludzkie, obdarzone przez Boga darem rozumu, winny to umieć rozpoznać. Niestety, z powodów cokolwiek związanych z inną sferą, aniżeli rozumowa, ludzie po prostu nie chcą tego działania dostrzec, ocenić i przed nim się chronić. Łechtanie ucha pochlebstwem jest nie tylko działaniem szatańskim, ale i poszukiwanym przez człowieka. W tym jednym człowiek jakoś spotyka się z szatanem. W strachu przed prawdą. W święto Przemienienia Pańskiego minęło 25 lat od publikacji encykliki św. Jana Pawła II „Veritatis splendor”.
Encykliki uznanej za jedną z zasadniczych dla całości pontyfikatu Karola Wojtyły. Rocznica przeszła bez większego echa. Przemilczenie jest zawsze jakimś sposobem deprecjonowania tego, co uznajemy za zagrożenie lub za niedogodność. Szkoda, że nawet polski episkopat o niej nie pamiętał. Pogrążeni w doraźności naszych wojenek politycznych i społecznych tracimy nie tylko spod nóg, ale przede wszystkim z oczu właściwe zagrożenia. A tymczasem spoglądając na to, co dzieje się dzisiaj w naszym (i nie tylko) społeczeństwie, można bez trudu zauważyć dominantę wolności rozumianej jako dowolność czynienia wszystkiego, byle tylko cel osiągnąć. Dzieje się tak nie tylko w społeczności tzw. świeckiej, ale również i na terenie Kościoła. W imię wolności i skutecznego działania jesteśmy w stanie doprowadzić nawet świętość do bruku, jak miało to miejsce w czasie jednej z akcji religijnych, gdy modlitwę i inne czynności święte sprawowano w nadmuchanej makiecie kościoła. Można nawet satyrycznie stwierdzić, że mieliśmy do czynienia z „wydmuchanym kościołem”. Ale nie sposób też nie zauważyć owego dominującego prymatu (do)wolności ponad wszystkim. Właśnie we wspomnianej encyklice św. Jan Paweł II jasno wskazał: „I tak, w niektórych nurtach myśli współczesnej do tego stopnia podkreśla się znaczenie wolności, że czyni się z niej absolut, który ma być źródłem wartości. Sumieniu indywidualnemu przyznaje się prerogatywy najwyższej instancji osądu moralnego, która kategorycznie i nieomylnie decyduje o tym, co jest dobre, a co złe. Do tezy o obowiązku kierowania się własnym sumieniem niesłusznie dodano tezę, wedle której osąd moralny jest prawdziwy na mocy samego faktu, że pochodzi z sumienia. Wskutek tego zanikł jednak nieodzowny wymóg prawdy, ustępując miejsca kryterium szczerości, autentyczności, zgody z samym sobą, co doprowadziło do skrajnie subiektywistycznej interpretacji osądu moralnego.”
Twardy diament
Z tej właśnie subiektywistycznej interpretacji sumienia wypływa to, co dzisiaj niektórzy chcą nazwać wolnością. Wielu z nas zastanawia się nad zalewającą nas falą hejtu, różnego rodzaju pomówieniami, ohydnymi oszczerstwami, agresją w imię ustanawianych ad hoc wartości, rolą kłamstwa w życiu społecznym. Wszystko to jest pokłosiem odstępstwa od prawdy. Warto zacytować jeszcze jeden fragment z wydanej ćwierć wieku temu encykliki: „Źródłem godności sumienia jest zawsze prawda: w przypadku sumienia prawego mamy do czynienia z przyjętą przez człowieka prawdą obiektywną, natomiast w przypadku sumienia błędnego – z tym, co człowiek subiektywnie uważa mylnie za prawdę. Nie wolno jednak nigdy mylić błędnego «subiektywnego» mniemania o dobru moralnym z prawdą «obiektywną», ukazaną rozumowi człowieka jako droga do jego celu, ani też twierdzić, że czyn dokonany pod wpływem prawego sumienia ma taką samą wartość jak czyn, który człowiek popełnia, idąc za osądem sumienia błędnego. Zło dokonane z powodu niepokonalnej niewiedzy lub niezawinionego błędu sumienia może nie obciążać człowieka, który się go dopuścił, ale także w tym przypadku nie przestaje być złem, nieporządkiem w stosunku do prawdy o dobru. Co więcej, dobro nie rozpoznane nie przyczynia się do wzrostu moralnego osoby, która je czyni, gdyż jej nie doskonali i nie pomaga jej zwrócić się ku najwyższemu dobru.” Zadać można pytanie: czemu papież jest aż tak stanowczy w twierdzeniu o koniecznym związaniu wolności z prawdą? Odpowiedź jest prosta i zarazem niełatwa. Dzieje się tak, ponieważ Kościół na mocy przekazanego przez Chrystusa mandatu głosi człowiekowi prawdę o nim samym. Uwikłany w kłamstwo człowiek tylko prawdą może zostać wyzwolony. Z drugiej zaś strony nieukazywanie człowiekowi prawdy pogrąża go jeszcze bardziej. Zamiast osiągnąć i żyć pełnią swojego życia, osiąga tylko i wyłącznie frustrującą granicę nieustannej zmienności przy braku jakiegokolwiek stałego fundamentu i pewności. Nie jest diamentem, ale zwykłym otoczakiem nieustannie obmywanym przez płynącą wodę tego świata.
Antygon tu już nie ma – absolutne rządy Kreona
Tę płynność ludzkiej egzystencji zauważył św. Jan Paweł II. Ale zauważył jeszcze jedną rzecz – umacnianie przez niektórych teologów (a dzisiaj zapewne i duszpasterzy) tej sytuacji człowieka. Pisał: „niektórzy teologowie moraliści (…) doszli do stwierdzenia, że Boże Objawienie nie zawiera żadnej konkretnej i określonej treści moralnej, trwale i powszechnie obowiązującej: Słowo Boże miałoby moc wiążącą jedynie jako zachęta, ogólnikowe napomnienie, które później tylko autonomiczny rozum musi sam wypełnić konkretną treścią, ustanawiając normy moralne rzeczywiście «obiektywne», tzn. dostosowane do określonej sytuacji historycznej”. A tę ostatnią tworzą „wielcy tego świata, dla których jednostka jest tylko mięsem armatnim. Jeśli cokolwiek chcemy ocalić, trzeba zacząć od prawdy we własnym życiu. I oczywiście przestać słuchać przeklętych szeptów diabła płynących do ucha.
Ks. Jacek Świątek