Komentarze
Przełamując fale

Przełamując fale

Kobieta - jak wiadomo - ozdobą mężczyzny jest. Ba, w wielu przypadkach to spiritus movens jego kariery. Także politycznej. Także tej na najwyższym szczeblu.

Nie dziwi więc, że świadome swej roli kobiety: żony obecnych na wydarzeniu prezydentów i premierów, postanowiły - podczas ostatniego szczytu NATO - stanąć do wspólnej fotografii na tle królewskiego zamku w Brukseli. Dam jest kilka. Wśród nich te najbardziej rozpoznawalne: Melania Trump i Brigitte Macron. Osób na zdjęciu jest dziesięć, podpis oznajmia, że to pierwsze damy, ale kobiet naliczysz tu dziewięć. Dopiero wczytanie się w tekst rozjaśnia sytuację.

Otóż dziesiątą damą jest – równie, a może nawet bardziej niż damy – uśmiechnięty pan. Czemu się między nimi zagubił? Ejże, nie zagubił się wcale. To pierwsza dama Luksemburga, belgijski architekt Gauthier Destenay. Od 2010 r. pozostający w zarejestrowanym związku z premierem Luksemburga Xavierem Bettelem, a od 2015 r., kiedy to parlament tego kraju ustanowił prawo pozwalające gejom na związki małżeńskie i adopcję dzieci, jego żona/mąż. Ta ukośna kreska to symbol zawahania, jak Gauthiera Destenay’a po tej radosnej uroczystości nazwać. Biję się w piersi – nie byłam doinformowana o tej parze. Nadrabiam więc w sieci. I znajduję informację, że luksemburski „premier i jego narzeczony byli jedną z pierwszych par, które oficjalnie stały się małżeństwem”. Wszystkie doniesienia, które mówią o premierze Luksemburga, nazywają Gauthiera Destenay’a mężem Xaviera Bettela. No to może zdjęcie nie powinno się nazywać „pierwsze damy”, tylko jakoś inaczej.

Okazuje się, że problem z podpisaniem fotki miała też administracja Donalda Trumpa. Bo choć – jak wieść medialna głosi – małżonek luksemburski zaskarbił sobie sympatię amerykańskiej małżonki, to Biały Dom pominął Destenay’a w opisie zdjęcia na swojej stronie facebookowej. Oficjalnie nie poinformowano, jakie stały za tym powody, ale oburzone na homofobię i seksizm Białego Domu amerykańskie media spowodowały, że małżonek premiera Luksemburga także w podpisie zaistniał.

Uwagę polskiej postępowej opinii zwróciła jednak inna fotografia z tego samego szczytu. Oto stojący nieco wyżej niż Emmanuel Macron i Angela Merkel prezydent Andrzej Duda uśmiecha się i pokazuje dwa uniesione w górę kciuki. Gest – nawet w przypadku oficjalnego zdjęcia – można odczytać jako spontaniczny, a człowieka, który go wykonuje, uznać za kogoś zdystansowanego. Także wobec siebie. Można, ale takie jego odczytanie mogłoby mu – co uchowaj Boże! – przysporzyć sympatii. Fala hejtu, jaką z powodu tego zdjęcia ściagnął na siebie prezydent Duda, zwala z nóg. „Najtęższe” polityczne głowy i najbardziej „europejscy” dziennikarze nie zostawiają na nim suchej nitki. Ci sami, którzy nawet nie zająknęli się o prowadzonych przez niego rozmowach, osiągnięciach. Ci sami, którzy bagatelizowali liczne „występy” prezydenta Komorowskiego. Ci sami, którzy na siłę szukają pretekstu, aby dezawuować aktualną głowę naszego państwa. A do kompletu dorzucają hejt na premier Beatę Szydło. Bo jest dumna ze święceń kapłańskich swojego syna.

Bo zupa była za słona.

Anna Wolańska