Przemarsz baonu POW z Warszawy i powitanie w Łukowie
Nocleg wypadł za Kołbielą, w Dłużniewie. Uczestnik tego baonu i marszu Wacław Jędrzejewicz zapisał: „Zapadał wieczór, gdyśmy wchodzili do wsi. Patrzymy, przy drodze oddział kilkunastu chłopców z komendantem na czele. Wołają: «Niech żyje Polska!» (…). Siostrzeniec dziedzica zgłasza się do szeregów i chce iść z nami do Brygady. Rozdajemy odezwy Konfederacji z 5 sierpnia. Oficerowie zatrzymują się we dworze, żołnierze w obejściach. Przyjęcie gospodarzy chłodno-uprzejme. Żołnierze po drugim dniu marszu czuli się znacznie lepiej, nogi się pogoiły, odparzeń wyraźnie mniej, jednak od ciężkich plecaków i karabinów, ból szedł w plecy i ramiona”.
Tego dnia Rosjanie palą i opuszczają wsie Kobylany i Koroszczyn, ale bronią jeszcze fortu Kobylany, który zaliczano do jednego z największych fortów Brześcia. Z tego miasta ewakuowano kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców, w tym kilka tysięcy Polaków z Warszawy, których zmuszono do pracy przy umocnieniach brzeskich. Kilkunastu z nich zdołało uciec. Tego dnia specjalna niemiecka jednostka drogowo-mostowa rozpoczęła naprawę zniszczonej trasy kolejowej z Siedlec do Łukowa.
24 sierpnia oddziały austriackie rozpoczęły atak na forty w Koroszczynie i Kobylanach, ale bez powodzenia. Tego dnia członkowie Powiatowego Komitetu Obywatelskiego w Garwolinie przygotowali postulaty zorganizowania polskiej administracji gminnej na czele z wójtami. Do ich kompetencji miały należeć czynności administracyjne, sanitarne, sądowe i szkolne. Postulowano również zebranie składek gminnych za drugie półrocze 1915 r. oraz uporządkowanie dróg i mostów.
W. Jędrzejewicz pod datą 24 sierpnia zanotował: „Przeszliśmy Latowicz, Oleksiankę, by pod wieczór zatrzymać się na nocleg w miejscowości Żebraczka 35 km od Siedlec nad rzeką Świder. Żołnierze kąpali się w rzece. Kolacja doskonała, zsiadłe mleko zakupione we wsi i grochówka z mięsem ugotowana w naszej kuchni polowej. Kwaterujemy plutonami po chałupach. Tego dnia zrobiliśmy 25 km.
25 sierpnia późnym wieczorem oddziały austriackie z 12 DP zajęły opuszczoną twierdzę i miasto Brześć. W płonącym i zburzonym Brześciu nie spotkały żywej duszy. Tego dnia ww. żołnierz baonu warszawskiego zapisał: „We środę 25 pobudkę zarządzono 5.30 rano. Maszerujemy k. Seroczyna, którego ludność wyległa na ulicę, wynosząc nam wodę do picia. Tu znać wojnę: Moskale spalili młyn razem z mąką ku oburzeniu ludności, która im tej mąki nie mogła darować. Jak zwykle, gdy przechodziliśmy przez miasteczka lub osady, kompanie śpiewały co tchu w piersiach. Idziemy ostro naprzód, bo mamy duży przemarsz przed sobą. Znowu bocznymi drogami, wśród pól i wsi, spokojnie i jakby daleko od wojny. Unikaliśmy szos zajętych przez wojska niemieckie, posuwające się szybko na wschód. Z Niemcami o konflikt i awanturę łatwo, woleliśmy tego unikać. Obiad o 10.30 w Róży, dwie godziny odpoczynku i «wstawać». Było gorąco, południe, ludzie już pomęczeni, a tu do Łukowa jeszcze daleko. Początkowo mieliśmy nocować 6 km przed Łukowem. Tymczasem miasto przygotowało się na nasze przyjęcie i przysłało delegację zapraszającą koniecznie na nocleg. Więc maszerujemy dalej, przyśpiewując sobie czasem z tego wielkiego zmęczenia. W jakiejś wsi wynajęliśmy kilka furmanek, na które zostały złożone plecaki, a także siedli słabsi lub chorzy. Bez plecaków lżej się szło przez Żdżary i Dąbie. Z Łukowa wyjechało nam na spotkanie kilku oficerów legionowych, tam właśnie zakwaterowanych, z por. Dębem-Biernackim na czele. Więc zaczęło się gadanie i wypytywanie o Brygadę. Okazało się, że znajduje się ona gdzieś w marszach od Wysoko-Litewska na południe. Powinniśmy więc ją spotkać w okolicach Brześcia. Dopiero o 9.00 wieczór doszliśmy do Łukowa, przeszedłszy marsz 36 km. W Łukowie całe miasto wyległo na ulice i, mimo kilkugodzinnego wyczekiwania, witało nas serdecznie: kwiaty, okrzyki, owacje. Na ulicy stały przygotowane kuchnie pochodzenia austriackiego, wydawano żołnierzom gulasz. Oficerowie i podoficerowie zaproszeni zostali do jakiejś wielkiej sali. Byliśmy potwornie zmęczeni, zasypiałem nad talerzem, ale nasze gospodynie i gospodarze byli tak gościnni i serdeczni, że człowiek mimo woli trzeźwiał i odpowiadał na pytania. Mnóstwo było przemówień i toastów, z których nic nie pamiętam. Następny dzień, 26 sierpnia, pozostaliśmy w Łukowie. Przeszliśmy już 110 km, trzeba było dać odpoczynek żołnierzom, bo jeszcze drugie tyle mieliśmy przed sobą. Poza tym intendentura nasza musiała odnowić zapasy. Pozwoliliśmy więc żołnierzom wyspać się. Przed południem odbyły się ćwiczenia w ramach plutonu, a po południu, o godz. 5.00 raport batalionu na rynku w pełnym rynsztunku. Po raporcie żołnierze otrzymali prawo pójść na miasto do godz. 8.00 w wieczór. W Łukowie zgłosiło się do nas kilku ochotników, a poza tym przyłączył się oddział peowiaków z Nowo-Mińska [Mińsk Mazowiecki – JG], zmobilizowany przez swego komendanta Henryka Kąkolewskiego. Było tego razem ok. 30 ludzi. W ten sposób stan naszego batalionu wzrósł do 330 ludzi”.
Tu można dodać, że w Łukowie 26 sierpnia władze miasta ofiarowały komendantowi T. Żulińskiemu krowę i 500 funtów chleba. H. Kąkolewski przybył z Miętnego, gdzie się uzbroił. W. Jędrzejewicz zapisał dalej: „Rano 27 sierpnia opuściliśmy gościnny Łuków. Szliśmy szosą w stronę Brześcia. Na szosie kolumny niemieckie maszerujące w tym samym kierunku. Kurz, gorąco (…), dlatego byliśmy koloru szarego. Na szosie przy jakimś skrzyżowaniu zatarg z oficerem niemieckim prowadzącym kolumnę taborów artylerii. Nie chciał nas przepuścić, ale jakoś przedostaliśmy się dalej”.
Józef Geresz