Przemija postać tego świata
W jednej chwili z życia publicznego zniknęło wszak kilkadziesiąt osób, które były jego pierwszoplanowymi uczestnikami. Żałoba narodowa zatrzymała nas na chwilę w codziennym szaleńczym biegu, podobnie jak pięć lat temu odejście Jana Pawła II. Powie ktoś, że nic to nie dało i spłynęło po Polakach niczym woda po kaczce, zaś media zrobiły wszystko, aby ten efekt zadumy i refleksji nad przemijaniem szybko się rozpłynął. Może i tak. Ale refleksja o ludzkim przemijaniu i odchodzeniu jest aktualna stale i ponadczasowa. Tylko w tym roku kilka razy dane mi było uczestniczyć w pogrzebach bliskich i znajomych osób. I w większości były to sytuacje, które zaskakiwały.
To takie dziwne… Najpierw wiadomość: ktoś umarł. Zaskoczenie, czasem graniczące z szokiem. Pogrzeb. Eucharystia, stojąca na katafalku trumna, fiolet ornatów, wieńce, przemowy, cmentarz… Potem powrót do domu i świadomość, że tu, na ziemi, już z tym człowiekiem nigdy nie będzie dane nam porozmawiać. Zostaje tylko numer telefonu w komórce… Wydawałoby się, że wystarczy nacisnąć zieloną słuchawkę, by po drugiej stronie usłyszeć znajomy głos – a zaraz potem dociera świadomość, że to już niemożliwe. Niełatwo też usunąć numer zmarłej osoby z książki adresowej… W takich momentach prawda o przemijaniu dociera do nas wyjątkowo stanowczo i bezwzględnie.
Podobne refleksje przychodzą także w momentach, gdy odwiedzamy cmentarze, zwłaszcza te stare i zabytkowe. Widząc morze krzyży i nagrobków lepiej uświadamiamy sobie przemijalność i skończoność życia tu na ziemi. Ów przedziwny cykl kolejnych narodzin, dojrzewania, odchodzenia… Ludzi, którzy nieraz żyli tyle lat przed nami. Tak jak my mieli swoje życiowe sprawy, a któregoś dnia musieli wszystkie je zebrać i stanąć z nimi przed obliczem Boga. Również nad ich grobami ktoś płakał, modlił się, zapalał znicze…
I myślę w takich sytuacjach, jak wielkim darem jest wiara, która mówi, że śmierć nie jest końcem wszystkiego i daje nam nadzieję ponownego spotkania. Jak wielkim skarbem jest prawda o świętych obcowaniu, która sprawia, że o zmarłych myślimy nie jak o tych, którzy odeszli w nicość, ale jak o tych, którzy przed nami wyruszyli w daleką podróż. Oni SĄ.
Ważną jednak rzeczą jest pozwolić zmarłym odejść. Opłakać, pożegnać, przeżyć żałobę z jej wszystkimi etapami – ale pozwolić odejść. Bo życie musi toczyć się dalej, z jego wszystkimi codziennymi radościami i problemami. Aż do dnia, w którym nasi przyjaciele i znajomi otrzymają lakoniczną wiadomość: „X nie żyje”, gdzie w miejscu X znajdzie się nasze imię i nazwisko… Wówczas dołączymy do tych, którzy przed nami wyruszyli w najważniejszą podróż swojego życia – w nadziei na spotkanie w ramionach Ojca, gdzie nie będzie już miejsca na smutek i wątpliwości.
Ks. Andrzej Adamski