Przez serce do serca
Sytuacja tamtejszego Kościoła nigdy nie była łatwa, zaś wojna jeszcze bardziej ją skomplikowała. Kiedy 33 lata temu upadł Związek Radziecki, czego konsekwencją było m.in. powstawanie niepodległych państw, pojawiła się także szansa na odrodzenie Kościoła rzymskokatolickiego na Wschodzie. Aby wesprzeć te dążenia, z Polski wyjechało wówczas ponad tysiąc duchownych. Wśród nich pochodzący z diecezji siedleckiej ks. R. Federczyk. - Gdy bp Jan Olszański powołał w Gródku Podolskim pierwsze na Ukrainie wyższe seminarium duchowne, zwrócił się z prośbą do bp. Jana Mazura o wsparcie. Szukał kadry, a konkretnie kapłanów, których tam wtedy nie było. Pasterz siedleckiego Kościoła pomyślał o mnie - mówi.
Ze względu na kłopoty ze zdrowiem posługiwałem wówczas jako kapelan u ss. nazaretanek w Łukowie. „Na razie na pół roku. Potem zobaczymy” – powiedział. – Późną nocą 8 stycznia 1992 r. dotarłem do Gródka i trochę się zasiedziałem, bo w styczniu miną 33 lata, odkąd jestem na Ukrainie – mówi ks. Ryszard. Najpierw był ojcem duchownym w seminarium, a obecnie jest ojcem duchownym diecezji kamieniecko-podolskiej oraz kapelanem ss. benedyktynek klauzurowych w Żytomierzu. Wykłada także w seminarium duchownym w Kijowie. Żyjąc od ponad trzech dekad na Ukrainie, stał się świadkiem nie tylko historycznych wydarzeń i przemian gospodarczych czy społecznych, ale także odbudowy Kościoła katolickiego. Dziś kraj ten, zwłaszcza z uwagi na toczącą się wojnę, jest zupełnie w innym miejscu niż ponad 30 lat temu.
Bieda, głód Boga i entuzjazm
Ks. Ryszard przyznaje, że wyjeżdżając za wschodnią granicę, miał wiele obaw. ZSRR znał z Radia Wolna Europa czy książek Sołżenicyna, miał więc jak najgorsze wyobrażenie o tym kraju. – Wydawało mi się, że za każdym krzakiem stoi kagiebista z karabinem – wspomina, dodając, że pierwsze zderzenie z Ukrainą było trudne. ...
DY