Przeżycia graniczne
Ostrożność tamtych czasów pozostała gdzieś we krwi, ponieważ nawet dzisiaj, jadąc samochodem nieopodal Włodawy i widząc stojący prawie na podwórku gospodarczym słupek graniczy, malowany w biało-czerwone pasy, zastanawiam się nad odwagą ludzi zmuszonych do nieustannego życia na granicy nawet we własnej chudobie. Dzisiaj jednak sprawa graniczna rozpala się ponownie za przyczyną domniemanych Afgańczyków w różnej ilości (najpierw 32, a dzisiaj coś około 24 osób), koczujących w pobliżu polskiej granicy. Wydarzenie to, choć niepozorne wobec ilości prób przekroczenia nielegalnego naszych wschodnich granic (coś około 0,04% wszystkich podejmowanych prób), stanowi jednak pole do popisów rodem z cyrku oraz do zadania całkiem poważnych pytań. Jak każde przeżycie graniczne.
Do historii memów w Polsce przejdzie zapewne pewien poseł, który – klucząc jak szarak pośród nagonki, z reklamówką w dłoni, w świetle jupiterów oraz nagrywany czym się tylko dało – starał się przedrzeć przez cokolwiek słabo ustawiony kordon polskich pograniczników, policji i wojska, by dotrzeć do „nieszczęśników” i dostarczyć im wszystko, co ponoć jest im konieczne do życia. Cóż, przynajmniej wyjaśniła się sprawa jego pojawienia się w parlamencie na zaprzysiężeniu nowych posłów, na którą to uroczystość przyszedł on w trampkach. Widać „biegi przełajowe” ma wpisane w geny. Pomińmy milczeniem fakt doskonałej obsługi przez białoruskie służby specjalne i graniczne owych „uchodźców”, do których nawet ambasador Afganistanu w Polsce się nie przyznaje, twierdząc iż nie są to jego pobratymcy. Otoczeni taką opieką mogą oni nawet i zimę polarną przetrwać, koczując u naszych bram. Nawet reakcja Komisji Europejskiej wskazuje na charakter polityczny tego happeningu, a nie na dramat humanitarny. Głupot skupionych wokół tego „wydarzenia” jest jednak więcej. Polscy posłowie opozycyjni, którzy dostarczają ortodoksyjnym ponoć muzułmanom pizzę i inne produkty żywnościowe okraszone wieprzowym mięsem, to najzabawniejszy jak na razie obraz intelektualnych wyżyn niektórych przeciwników obecnie rządzących. Albo polska posłanka, słynąca w internecie z piosneczek opartych na rymach częstochowskich, która tłumaczy polskim mundurowym, że przyszła posiedzieć sobie w otoczeniu „wykluczonych”. Inna posłanka, machając senatorską legitymacją, domaga się przepuszczenia do „imigrantów”, gdyż pragnie przeprowadzić „kontrolę obywatelską”. Inna parlamentarzystka, która zadaje pytanie, jakim sposobem można rozpoznać, gdzie jest granica państwowa, to najlepszy dowód na słabość nauczania geografii w polskich szkołach. Przykładów można wiele podawać. Nie to jednak wydaje się w tym wszystkim najważniejsze.
Żadnych granic, żadnych flag…
Istotną rzeczą bowiem jest sam fakt występowania granic. I to nie tylko w wymiarze oznaczenia terytorium jakiegoś państwa. Granica państwowa w sensie geograficznym jest tylko symbolem samostanowienia danej wspólnoty państwowej. Przekraczając jakąś granicę, zobowiązuję się całkowicie przestrzegać praw i obowiązków, które zostały w tej wspólnocie państwowej ustanowione jako wyraz sposobu życia i istnienia ludzi ją stanowiących. Już sam ten fakt stawia pod znakiem zapytania dobre intencje osób koczujących przy polskiej granicy. Przekroczenie jej wbrew prawu (nielegalne) stanowi wyraźny sygnał, że w imię własnych korzyści i interesów nie mają oni zamiaru przestrzegać polskich praw. Gdyby było inaczej, wówczas nic nie stoi na przeszkodzie, aby przekraczali naszą granicę legalnie, na najbliższym przejściu granicznym. Wracając jednak do sprawy granic, ustanowienie ich poprzez wolę samostanowiącą danego narodu wskazuje również na rozumienie dobra i zła w danej społeczności oraz odczytanie w ramach stanowiącej tenże lud kultury tego, kim właściwie jest człowiek. Dochodzimy więc do następnego rozumienia granicy, stanowiącej odczytanie prawdy i odkrycie właściwego człowiekowi dobra. Jest to granica moralna. W gruncie rzeczy całość sporu w dzisiejszym świecie właśnie na tym się zasadza. W ramach promocji tzw. społeczeństwa otwartego nie mówi się tylko o wolności przemieszczania się istot ludzkich, ile raczej o wymieszaniu w tyglu zróżnicowanych nacji i kultur systemów etycznych, co daje asumpt do ustanawiania nowej moralności, a co za tym idzie – do kwestionowania prawdy. W naszym kraju widać to już od dawna, lecz teraz nabrało zdecydowanie przyspieszenia. Wydarzenia nadgraniczne są tylko jednym z etapów przeprowadzania rewolucji kulturowej w naszej ojczyźnie. Zachód już to dawno przerobił, co daje o sobie znać w dowolnie wyznaczanych przez imigrantów tzw. stref szariatowych, do których nie ze względu na ustanowione prawa, ile raczej ze względu na strach służby policyjne tamtych krajów nawet nie wchodzą. Znamienną rzeczą jest silna ekspansywność owych enklaw w zajmowaniu coraz większego terytorium. Ten element kulturowy jest jasny i widoczny. Tak czy siak, sprawa nie idzie tylko o przejście na polską stronę jakiejś grupy imigrantów, ale o obowiązywalność polskich norm prawnych i moralnych na naszym terenie.
A kocur jednak brytyjski…
W całym tym zamieszaniu jest jeden element cokolwiek satyryczny. Otóż koczujący na terytorium Białorusi „imigranci” pochwalili się kotem, który ponoć przybył z nimi z odległych krain. Okazało się jednak, że kocina jest brytyjska. Czyżby pozostałość obecności wojsk angielskich na tamtych terenach? Potwierdzałaby to wytrzymałość owego kiciaka, który był w stanie, prowadzony na postronku, przebyć taki szmat drogi. Tylko wyćwiczony w bojach i granicznych sytuacjach zwierzak jest w stanie tego dokonać. Wydaje się jednak, iż jego pojawienie się miało także znaczenie polityczne. Miało ono zmiękczyć twarde serce J. Kaczyńskiego, który rozmiłowany w kotach mógłby starać się uratować zwierzątko, a wraz z nim ściągnąć na teren Polski jego 32-osobową „rodzinę”. Niestety, ten punkt programu satyrycznego nie wypalił. Pozostaje więc tylko obserwować biegi przełajowe naszych opozycyjnych posłów. Aby było zabawniej.
Ks. Jacek Świątek