Historia
Przybycie baonu POW do I Brygady

Przybycie baonu POW do I Brygady

W niedzielę 29 sierpnia (1915), ósmego dnia od wymarszu z Warszawy, zerwaliśmy się o godz. 5.00 - zapisał Wacław Jędrzejewicz. Śniadanie już było gotowe: kartofle, ryż i czarna kawa. Potem, jak codziennie, kolumna czwórkowa w prawo i marsz. Przez Białą Podlaską przeszliśmy wczesnym rankiem i maszerowaliśmy prosto na wschód przez Zalesie, przez forty Brześcia.

Na szosie nastrój już zupełnie wojenny, coraz więcej rannych, coraz więcej wojska. Wysyłamy patrole naszych ułanów (…). Gdzie tu znaleźć tę Brygadę? Przyszły wreszcie wieści, że idąc z północy, przecięła ona już szosę brzeską i że trzeba skręcić na południe. Dochodzimy do Kobylan, pod samym Brześciem i bocznymi drogami przez lasy, prawie na przełaj, idziemy na południe (…). Wreszcie przybywają do nas łącznicy konni, wysłani przez Komendę Brygady, która stoi biwakiem w lasach pod Kopytowem, by wskazać nam drogę (…). Mamy w nogach przebyte tego dnia 44 km - nasz dotychczasowy rekord marszu. A od Warszawy 210 km. Teraz byle prędzej, byle naprzód. Żołnierze na nos upadają po tak długim marszu, ale ciągną szybko.

A tak opisał nastrój wyczekiwania na baon w I Brygadzie Roman Starzyński: „Minąwszy Koroszczyn, pozostawiliśmy na lewo miasto i stację Terespol i ponownie przeciąwszy linię kolei warszawsko-brzeskiej, bocznymi drogami i lasami dotarliśmy po południu do lasu pod wsią Kąty, gdzie rozłożyliśmy się na biwaku leśnym (…). Od godz. 5.00 po południu na drodze w zwartej masie stał tłum żołnierzy – czekał. Czekał cierpliwie, wytrwale, denerwował się, czemu nie idą, robił różne przypuszczenia, ale nie kpił z tych rekrutów warszawskich, którzy jeszcze prochu nie wąchali. A w tłumie było wielu takich, którzy nigdy Warszawy nie widzieli, ale dziś pragnął każdy pierwszy ujrzeć warszawiaków, powitać tych, którzy przez rok ćwiczyli się tajnie w Polskiej Organizacji Wojskowej, by dziś wreszcie połączyć się z tą wyśnioną dla nich, opromienioną sławą tylu bitew, bohaterską I Brygadą”.

Tak moment spotkania zapamiętał jeden z żołnierzy 5 pp I Brygady: „Ok. 10.00 wieczorem długie, doniosłe, przeciągłe, niemilknące «Hurra» zwiastowało nadejście batalionu. Pobiegliśmy do drogi, która już zapełniona została biegnącymi zewsząd żołnierzami. Na rozstaju dróg stała orkiestra i grała «Strzelca», obok niej zbite rzesze wiary ze świeczkami w rękach do góry podniesionymi (…)”.

A tak zapamiętał ich przyjście inny legionista: „Kolumna baonu warszawskiego w zielonych letnich bluzkach i z rosyjskimi karabinami wypłynęła na polanę. Szli ostro w takt naszej orkiestry, oświetleni odblaskiem ognisk i licznych płonących gałęzi, które trzymali nasi chłopcy. Gdy ktoś z nas widział znajomego, ryczał «Niech żyje» i ten okrzyk powtarzany przez echo leśne szedł wzdłuż marsza warszawiaków. Byli zmęczeni, ale podniecone ich oczy mówiły «Ślubowaliśmy i patrzcie, jesteśmy tu w Brygadzie». Wreszcie orkiestra rypnęła «Jeszcze Polska nie zginęła» i wszyscy rzucili się do znajomych warszawiaków”.

Trochę inaczej sam moment powitania zapamiętał żołnierz baonu POW: „Wchodzimy w las – tu coraz więcej żołnierzy legionowych biegnie nam na spotkanie. W dali setki ognisk biwakującej Brygady. Powitania, okrzyki: «Warszawiacy przyszli!» zrywają całą Brygadę na nogi. Z namiotów, rozstawionych w lesie, wypełzają postacie legunów i z rykiem radości biegną ku drodze, po której maszerujemy. Staramy się iść jak na paradzie: równo, w nogę, w zwartych szeregach. Nagle słychać dźwięki muzyki: to orkiestra 1 pułku Śmigłego ustawiła się przy drodze i gra «Hej, strzelcy, wraz». Ale jak gra. Jeszcze dziś, po 24 latach, słyszę ten rytm wspaniały, od którego wówczas serca nam zamierały. Orkiestra na czele, za nią Żuliński z czterema kompaniami. Wokół nas i za nami tłumy legionistów z zapalonymi świecami lub łuczywem. Wszystko teraz śpiewa i krzyczy. Oto cel naszej rocznej służby z POW osiągnięto. Oto doszliśmy do I Brygady Józefa Piłsudskiego, by z nią walczyć i umierać. I oto koniec jednego z etapów historii żołnierza polskiego”.

Natomiast Roman Starzyński zapisał: „Przybywali POW-iacy, opromienieni aureolą walki konspiracyjnej, świetnymi czynami oddziałów lotnych, którzy dotąd nie mogli dostać się poprzez podwójne linie okopów do Brygady. Toteż nie z pogardą, lecz z podziwem witała Brygada Peowiaków, a każdy chciał na własne oczy ujrzeć tych, którzy przybywali z dalekiej, a przecież ukochanej, wymarzonej stolicy, której nam nie dano oglądać. Królewiacy szukali ponadto swych krewnych, kolegów, znajomych, powitaniom nie było końca, toteż znacznie później niż zwykle Brygada poszła spać w tym dniu uroczystym”.

Naoczny świadek nie mógł nadziwić się temu niezwykłemu połączeniu się Polaków z innego zaboru i wyznał: „Po raz pierwszy miałem zobaczyć entuzjazm i szczere uniesienie radości, jakie opanowało całą Brygadę. Na ogół żołnierz 1 Brygady nie był skory do wzruszeń czy uniesień (…). Nie lubił nigdy okazywać, co go bolało czy cieszyło. A tu nagle jakaś zupełna przemiana opanowała całą Brygadę (…). Coś jakby zmieniło jej oblicze. Minął czas kolacji, a wielu wyrzekło się nawet posiłku, byle nie stracić chwili, byle nie uronić momentu pierwszej chwili, powitania nowych towarzyszów broni. I olbrzymia większość mimo późnej pory wytrwała do końca (…). Ktoś samorzutnie zaintonował «Warszawiankę» z 1831 r. i długo brzmiały po lesie słowa pieśni:

«Hej, kto Polak, na bagnety!

Żyj, swobodo, Polsko, żyj!

Naszym hasłem cnej podniety,

Trąbo nasza, wrogom grzmij!»”.

Józef Geresz