Przypowieść o myszy
Polna mysz (rodzaju męskiego - nazwijmy ją/jego umownie Gustaw), zamieszkująca norkę pod miedzą, zaczynała z trwogą patrzeć na topniejące z dnia na dzień zapasy. „Co będzie dalej?” - powtarzał zaaferowany Gustaw. „Jak żyć?...”. Słyszał, że jest miejsce na świecie, gdzie zawsze świeci słońce, jest bajecznie kolorowo, nikt nie chodzi głodny i wszyscy są szczęśliwi.
„Trzeba iść tam, gdzie ziarna na pewno mają pod dostatkiem” – pomyślał. Pokłonić się pokornie. Obiecać, co tylko zechcą. Może się zlitują.
Jak pomyślał, tak zrobił. Ruszył w drogę.
Szedł długo, mnóstwo przeszkód musiał pokonać. Gdy dotarł na miejsce, okazało się, że jest nawet lepiej, niż to sobie wyobrażał. Nowy świat wydawał się bajką! Jego mieszkańcy pomogli mu dotrzeć do Bardzo Ważnych Myszy sprawujących pieczę nad nim. Usłyszał, że, owszem, ziarna mu nie zabraknie, ale by wpuszczono go do spichrza, musi spełnić dziesiątki warunków. Był już tak głodny, że godził się na wszystkie. Bez refleksji i zawracania sobie głowy myśleniem, co będzie później. Liczyło się jedno: aby tylko mityczny sezam otworzył się. Jak najszybciej! Żeby stać się cząstką tej cudownej, naznaczonej sytością rzeczywistości. Zakopać wreszcie znienawidzony kompleks prowincji, który niczym ciężki kamień nieustannie mu ciążył. Chciał się go wyzbyć, zapomnieć o miedzy, pod którą się urodził. Był gotów wyprzeć się nawet mysiego koloru sierści, zapomnieć, co to honor, duma, aby tylko zadowolić swoich nowych przyjaciół.
Po wielu próbach, długim oczekiwaniu wreszcie nadszedł wymarzony dzień. Otwarto wrota spichlerza! Gustaw niemalże oszalał z radości. Zobaczył w nim wiele innych myszy – sytych, uśmiechniętych. Szarych, brązowych, kolorowych – ba!, nawet tęczowych! Zaprowadzono go do słoika pełnego ziarna. Wszystko dla niego! Wskoczył do środka i zaczął łapczywie jeść. Było pyszne. Wspaniałe. A co najważniejsze, za darmo! Nawet łapką i ogonem nie musiał ruszać, by je zdobyć. I do tego jeszcze te uśmiechy mijających go obermyszy.
Zapachniało rajem…
Szczęście wydawało się nie mieć końca. Spełniły się marzenia, stał się cząstką lepszego świata. A cena, którą trzeba było zapłacić? Nie myślał o tym. „Liczy się tu i teraz!” – powtarzał sobie przed snem. Reszta jest nieważna.
Po kilku tygodniach rozkoszowania się ziarnami dotarł do dna słoika.
Obermyszy, mijające go codziennie, jakby mniej się już uśmiechały. Niekiedy wydawało się mu, że są to uśmiechy ironiczne, ale… – tłumaczył sobie, że krzywizna szkła tak je zniekształca. „To przecież nieprawdopodobne, by oni tacy fajni…, tacy hojni… Nagle mieliby się zmienić? Eee… Niemożliwe”.
Aż przyszło olśnienie! Iluminacja! Przyszły wraz z głodem, który – niczym stary, dobrze znany kompan – powrócił. Gustaw zdał sobie nagle sprawę, że jest uwięziony i nie może się wydostać. Nie zauważył, że wyjadając zapasy, powoli, acz skutecznie, odcina sobie drogę powrotu. Słoik nieuchronnie zamieniał się w więzienie. Jego ścianki – w coraz wyższe mury. Zrozumiał, że od tego momentu już nie ma wpływu na nic. Aby móc przeżyć, musi całkowicie polegać na kimś, kto włoży ziarna do słoika. Nie ma prawa do samostanowienia, jest nikim. I że stał się niewolnikiem – zakładnikiem swoich wcześniejszych bezmyślnych wyborów.
Ale było za późno.
Ks. Paweł Siedlanowski