Historia
Źródło: ARCH
Źródło: ARCH

Przywracamy pamięć o przeszłości

Rozmowa z Sebastianem Jędrychem, twórcą Garwolińskiej Grupy Indeksującej.

9 października Garwolińska Grupa Indeksująca, na czele której Pan stoi, zakończyła indeksację ksiąg metrykalnych parafii Parysów. Proszę o parę technicznych szczegółów: ile czasu zajęło opracowanie dokumentów i ile osób włączyło się w to zadanie?

Takie oszacowanie byłoby możliwe, gdybyśmy indeksowali tylko jedną parafię, po czym brali się do indeksacji kolejnej. Nie da się tego dokładnie oszacować także z innych względów. Po pierwsze robią to ludzie o różnych umiejętnościach językowych, predyspozycjach i zasobie czasu. Drugi powód to kryterium rozdawania materiałów do indeksacji, które pozwala wyróżnić w gronie indeksujących kilka podgrup. Najbardziej zmotywowana jest ta tworzona przez osoby mające przodków w danej parafii, ponieważ zależy im, by pełen dostęp do danych nastąpił szybko, co więcej – nieoceniona jest również ich wiedza dotycząca nazwisk i miejscowości w danej parafii. Druga grupa to indeksujący, którzy nie mają przodków w opracowywanej parafii, wiedzą jednak, że jak pomogą – przyspieszą pracę, a osoba, której rodzinną parafię pomogli indeksować, odwdzięczy się w ten sam sposób. Do trzeciej zaliczam osoby, które indeksują, bo lubią, widzą, że jest to pożyteczne. Do czwartej natomiast tych, którzy zgłaszają się do pracy nad księgami parafii już zindeksowanej, ale jeszcze nie oddanej. Wówczas proponuję im szansę na odwdzięczenie się grupie. I to działa. Z mojego punktu widzenia istotne jest, by została zachowana ciągłość indeksacji, by osoby zajmujące się nią nie odeszły do innych projektów, a przede wszystkim nie demotywowały się faktem czekania na materiał.

Jakie są kolejne etapy pracy od chwili wzięcia „na warsztat” parafialnych akt?

Trafiają one w nasze ręce dopiero po ustaleniach z Kurią Diecezjalną Siedlecką, tj. po uzyskaniu zgody odnośnie dokumentów konkretnej parafii. Fotografujemy je, a zdjęcia rozsyłamy osobom chętnym do pracy. Aby zapobiec udostępnianiu ich w internecie, na każde nanosimy znak wodny z danymi osoby indeksującej. Po zindeksowaniu całego zasobu łączymy dane i weryfikujemy, tzn. porównujemy nazwiska, rozwiewamy wątpliwości, które indeksujący zaznaczył w pliku znakiem zapytania. Potem arkusz kalkulacyjny jest konwertowany do tekstu, robione są również alfabetyczne spisy nazwisk ułatwiające poszukiwania przodków. Na samym finiszu pisany jest wstęp, umieszczane są zdjęcia najstarszych grobów osób zmarłych z tej parafii i zdjęcia osób z publikacji nadesłane przez naszych fanów. Drukujemy ulotki informacyjne, prowadzimy akcje marketingowe popularyzujące oddanie poszczególnych parafii, tj. udostępnienie danych z ksiąg w internecie. Wtedy dopiero możemy uroczyście przekazać daną parafię.

Z efektem naszych prac można się zapoznać na stronie internetowej www.garwolin.org, w zakładce „metryki”. Każdy zainteresowany wiedzą o swoich przodkach ma do niej darmowy dostęp.

Jakie trudności napotyka indeksator w trakcie rozczytywania zapisów ksiąg metrykalnych?

Przede wszystkim jest to czytelność pisma. Nie mówię o trudności w odczytaniu zapisów w języku rosyjskim czy łacińskim, ponieważ osoba indeksująca w tym języku wie, że sprosta zadaniu, ale o charakterze pisma – zmieniającym się w księgach metrykalnych wraz z rotacją księży w danej parafii. By taki zapis „rozszyfrować”, indeksujący porównują np. kształt liter z wcześniejszych zapisów, które udało im się rozczytać. To bardzo czasochłonne, ale mamy na to remedium: indeksujący umieszcza fragment tekstu na forum i wspólnie próbujemy dociec, co kryje zapis.

Kolejną trudnością jest stan zachowania ksiąg – niestety nie idealny. Nie ma jednak co do tego zasady – czasami lepiej zachowały się księgi z początku XIX w. niż z początku XX w. Dzięki indeksacji czynimy cuda, gdyż nawet na bazie danych poszlakowych ze zniszczonej księgi, dysponując innymi zindeksowanymi aktami, jesteśmy w stanie uzupełnić wcześniej posiadane informacje.

Kolejną trudnością są braki w informacjach. Bywało tak, że ksiądz czyniąc wpis do księgi, pomijał nazwisko panieńskie, nie zapisywał imion albo nazwiska. Utrudnia to porównanie danych w przypadku wątpliwości.

Jest jeszcze trudność ze źródłami. W księgach niektórych parafii brakuje wpisów z kilku, kilkunastu lat – tak jest w przypadku Łaskarzewa. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę fakt, jak trudna była historia naszego kraju, ile było wojen, jak wiele razy miasta były trawione przez pożary – cieszyć należy się z tego, co się zachowało. Brak ksiąg uniemożliwia analizę porównawczą, a osoby budujące drzewa genealogiczne, prowadząc poszukiwania, napotykają lukę. Należy tutaj wspomnieć o tragicznych losach ksiąg z parafii Warszawice. Jeszcze w 1852 r. – zgodnie z wizytacją dziekana garwolińskiego ks. Jana Nepomucena Strussa – istniały tutaj księgi chrztów od 1679 r., ślubów od 1679 r. i zgonów od 1720 r. Podczas II wojny światowej spłonęła plebania. Historia mówi, że odważny proboszcz, widząc ogień, wyniósł tyle ksiąg, ile udało mu się chwycić. Zachowały się wybiórczo księgi od XIX w.

Co robicie w przypadku natrafienia na błędne zapisy czy pomyłki w oryginalnych dokumentach? Czy zdarzało się, że w ich rozwikłaniu pomogli np. żyjący współcześnie potomkowie?

Możemy tylko redukować poziom błędów. Stuprocentowa ich eliminacja jest niemożliwa. Rozpoczyna się ona w głowie indeksującego i zależy od jego umiejętności rozczytywania, dociekliwości i staranności, aczkolwiek nawet one nie ustrzegą przed błędami. Tak jak wspomniałem, stan zachowania ksiąg jest różny: czasem są one po prostu pogryzione przez myszy lub insekty, niektóre, jak w parafii Ostrówek, zalane wodą, inne pokreślone, przeprawiane. Proces weryfikacji pozwala również na poprawę błędów indeksującego, ale co ciekawe – także samych księży, którzy często dwojako zapisywali informacje o tej samej osobie: różne imiona, inne formy nazwiska. Staramy się to uporządkować, np. w przypadku chrztów „łączymy” w pary rodziców, a następnie segregujemy nazwiska alfabetycznie. Dzięki temu akt po akcie można wyłapać błędy. To równie żmudny proces, co sama indeksacja, ale każda poprawka niesie ogrom satysfakcji.

Radość sprawiają nam osoby, które po indeksacji zgłaszają się z dodatkowymi informacjami na temat osób z publikacji i ich ciekawymi zdjęciami. To wpływa na poziom atrakcyjności wieńczącej dzieło publikacji i na otwarty, społeczny charakter tej pracy.

Zdarza się, że w trakcie opracowywania dokumentacji zaintryguje Pana np. coś niezwykłego w historii danego rodu? Czy jest na to w ogóle czas?

Przyznam szczerze, że indeksowanie to dość mechaniczne zajęcie. Ponadto mamy do czynienia z ogromem danych, więc w trakcie samej indeksacji nie ma czasu na analizę dziejów poszczególnych rodzin. Nie da się jednak nie zwrócić uwagi na elementy, które intrygują, np. kiedy w jednej rodzinie w krótkim czasie umiera wiele osób.

Jestem przekonany, że pytania dotyczące obyczajowości tamtych czasów dopadają każdego, kto korzysta z gotowego już opracowania. Kiedy zaczynałem przygodę z indeksacją, zastanawiałem się, jak wyglądało życie rodzin, kiedy rodziło się 13 dzieci, a przeżywało troje. Czy rodzice pamiętali ich imiona? Jak wyglądało życie, gdy jeszcze na początku XX w. w miesiąc po śmierci małżonka zawierano kolejny związek małżeński… Wynikało to, oczywiście, z pragmatyzmu: owdowiały mąż szukał żony, bo w domu płakały dzieci, a pole leżało odłogiem, i odwrotnie – wdowa szukała męża, bo musiała zająć się dziećmi, a nie było komu zarobić na chleb. Żadne źródła historyczne nie odpowiedzą na te pytania. Z pewnością zatrważający był poziom umieralności dzieci; o tym, że to przytłaczające, mówiła już niejedna osoba z grona indeksujących. Ale gdyby nie ona, nikt nawet by nie wiedział, że te dzieci istniały.

Czy wykonując taką mrówczą robotę, da się ją przyspieszyć?

Tak – jeśli chodzi o tempo opracowania „od a do zet” poszczególnych parafii, przy czym im mniej danych, tym szybciej oddana parafia.

Nasz projekt zakłada dosyć szczegółową indeksację. Zdajemy sobie bowiem sprawę, że poszukujący może mieć ograniczony dostęp do samego dokumentu. Są powiaty, gdzie księgi się zachowały, są konsekwentnie skanowane w archiwach państwowych i udostępniane w internecie w ramach projektu „Szukaj w Archiwach”. Dawny powiat garwoliński, znacznie większy od dzisiejszego, został okrutnie potraktowany przez los: spłonął Sąd Pokoju w Garwolinie, w którym były przechowywane duplikaty. Stąd władza ludowa, aby wiedzieć, kto zamieszkuje powiat, nakazała zabranie ksiąg z parafii i przeniesienie ich do urzędów stanu cywilnego. Inne powiaty mają skany w internecie od 1810 r., czyli od momentu powstania państwowych urzędów stanu cywilnego. Nasz powiat jest poszkodowany, ale rekompensujemy tę stratę naszym projektem. Zanosi się nawet na to, że mieszkańcy powiatu garwolińskiego będą mieli lepszy dostęp do informacji niż mieszkańcy innych powiatów, dysponując kompletem ksiąg w archiwach. Dlaczego? Ponieważ jeżeli akta nie są zeskanowane, trzeba dojechać do archiwum państwowego. A nawet gdy są zeskanowane – trzeba umieć z nich korzystać, zwłaszcza rozczytać z języka rosyjskiego. Nasz projekt wyręcza w tym zainteresowanych genealogią.

Czy w trakcie indeksacji Parysowa udało się Wam natknąć na jakieś ciekawe wątki?

Dokładnie na 66 tysięcy ciekawych wątków, czyli tyle, ile jest zindeksowanych aktów…

Można spotkać się z przeświadczeniem, że w aktach metrykalnych kryją się arcyciekawe informacje, tymczasem księgi metrykalne rzadko wykraczają poza szablon. A jednak, proszę mi uwierzyć, za każdym z aktów kryje się historia, a więc i wątek. Mamy akt chrztu – to wątek oczekiwania na dziecko, jego narodzin, chrztu; akt ślubu – to ceremonia w kościele, która niekoniecznie miała miejsce w sobotę, jak dziś, to zjazd rodziny, zabawa; akt zgonu – to smutek, zwłaszcza jeśli dotyczy dziecka, młodej żony, młodego męża albo żebraka chodzącego za jałmużną. Każdy akt to pewien obraz, a budując na podstawie naszej indeksacji swoje drzewo genealogiczne, można sobie wyobrazić los swojej rodziny. Czy to nie pole dla wyobraźni, jeśli w jakiejś rodzinie przy narodzinach dziecka umiera matka albo kiedy małżonkowie w ciągu dwóch miesięcy pochowali czworo małych dzieci? Dzisiaj, gdy w wypadku drogowym zginie dwójka rodzeństwa, wszyscy ronimy łzy, współczujemy – to naturalne. A kiedyś? Świadomość, że połowę umierających stanowiły dzieci, nasuwa wyobrażenie cmentarza z malutkimi krzyżami. Nie było kiedyś wielkich pomników – mogli sobie na nie pozwolić najbogatsi; był drewniany krzyż postawiony na ziemi, czasem żelazny. Kiedy moja babcia opowiadała, jak wyglądał cmentarz w Garwolinie, wspominała, że aż dzwoniło na nim od dźwięku żelaznych elementów krzyży poruszanych wiatrem. Za każdym aktem stoi więc oddzielna historia, osobny wątek naładowany ładunkiem emocji.

Jaką rolę pełni zatem gotowe już opracowanie?

To zaledwie wstęp do badań historii, reszta pozostaje w gestii poszukującego. Winien przypomnieć sobie przekazy rodzinne, przejrzeć dokumenty, zdjęcia. Warto też szukać w zdigitalizowanych gazetach w bibliotekach cyfrowych lub na stronie: polona.pl. Dlaczego – wytłumaczę to na przykładzie z parafii Sobolew. Według ksiąg metrykalnych w 1935 r. zmarł tutaj 11-letni Zdzisio Wierzbicki. Jak tragiczna historia stała za jego śmiercią, dowiadujemy się dopiero dzięki gazetom. Chłopczyk zginął podczas próby wznoszenia się samolotu kierowanego przez sierż. Powsińskiego. Rannych zostało wówczas dwóch innych chłopców. Akty z indeksacji są zalążkami takich historii. Od każdego z nas zależy, jak bardzo i w jaki sposób udokumentujemy losy rodziny.

Na forum „Pozostaw ślad” czynnym na stronie genealogia.garwolin.pl – w odpowiedzi na wpis jednego z użytkowników niekryjących podziwu dla pracy GGI – zaznaczył Pan, że genealogia to sztuka cierpliwości, dedukcji, dociekania, hipotez. Od czego zacząć musi badanie przeszłości genealogicznej osoba, której zależy na poznaniu korzeni?

Od odpowiedzi na pytanie „Tato, skąd się wziąłem?”, które na swoim blogu zadał mój przyjaciel i wspólnik od portalu www.garwolin.org – Krzysztof Kot, chcący poprzez bloga przekazać swojemu synowi historię rodziny. My też powinniśmy móc odpowiedzieć na to pytanie i – bazując na tym przykładzie – zacząć od swoich rodziców i dziadków. Rodzice opowiedzą, gdzie żyją poszczególni członkowie rodziny, kto może mieć cenne informacje, zdjęcia i pamiątki. Warto zajrzeć do szuflady, w której dziadek czy babcia chomikują swoje skarby. Bezcenna jest również ich pamięć, bo dokumenty, zdjęcia to jedno, a opowieści, anegdoty, opisy osób, które pamiętają, i ich relacje – to drugie. „Uzbrojeni” w te informacje możemy odwiedzić dalszą rodzinę. Na pewno będzie zaskoczona. Warto też podpytać, kto w rodzinie już takie poszukiwania prowadził, może się okazać, że zrobił za nas połowę pracy. Nieocenionym źródłem wiedzy, jeszcze kilka lat temu niedostępnej, jest również internet. Dodam, że satysfakcja z odkryć rekompensuje wszelkie poniesione trudy.

Miał Pan okazję doświadczyć tego rodzaju satysfakcji?

Kilka dni temu zamieściłem w internecie zdjęcie mojego pradziadka w mundurze. Bardziej doświadczone osoby z elementów umundurowania i jego dekoracji odczytały, w jakiej jednostce służył, w jakich latach, a nawet wydedukowały, że był dobrym strzelcem. Ów pradziadek, jak mówi historia, uciekł z Katynia. Podobno wybłagał u jakiegoś rosyjskiego żołnierza, by go puścił. Może dał łapówkę – nie wiadomo. Gdy uciekał, ten żołnierz strzelał do niego, ale tak, by go nie trafić. Pradziadek szedł przez lasy, spał w liściach. W chacie, którą napotkał, zrzucił mundur i przebrał się, by wracać już w ubraniach cywilnych. Rodzina była pewna, że zginął. Pewnego dnia, gdy wszyscy byli na polu, wszedł do domu, położył się w łóżku i zasnął. Kiedy wrócili, myśleli, że to obcy – był tak brudny, zarośnięty, przemęczony. Czemu o nim mówię? Mój pradziadek Jan Kowalczyk urodził się w Lipówkach w parafii Parysów w 1911 r. – tyle mówi o nim akt. Anegdotę o nim przekazała mi daleka rodzina. Nie poznamy takich ciekawostek, dopóki nie zapukamy do odpowiednich drzwi. To, że pradziadek Jan służył w 64 grudziądzkim pułku piechoty, to wiedza, do której dotarłem dzięki ludziom mądrzejszym ode mnie.

Wszystkie rady, których udzieliłem, wynikają więc stąd, że przeżyłem wiele ciekawych chwil związanych z poszukiwaniem przodków. Inni też mogą ich doświadczyć, ale trzeba do tego zachęty. A bodźcem może być udział w tej inicjatywie, jaką jest indeksacja. Zapraszamy! Nasuwa się tutaj smutna refleksja: przodkami interesują się przeważnie osoby starsze. Przy okazji oddawania parafii Parysów poświęciłem w publikacji trochę miejsca panu, który bardzo wnikliwie dociekał swoich korzeni w tejże parafii, ale było to jeszcze przed digitalizacją i indeksacją. Spóźniliśmy się – zmarł, nie doczekawszy się wiedzy o swoich przodkach, choć pewnie tam, gdzie jest, z nimi właśnie prowadzi ciekawe dyskusje. Stąd mój apel o przyłączenie się do naszej grupy, byśmy mogli dać ludziom – zanim odejdą – szansę zajrzenia w odległe czasy. Im więcej nas, indeksujących, tym więcej przywróconej pamięci o ludziach z przeszłości.

Dziękuję za rozmowę.

LA