Rozmaitości
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Pszczoły uczą łagodności

Rozmowa z Markiem Maksymowiczem, sekretarzem Związku Pszczelarzy „Podlasie”, prezesem Gminnego Koła Pszczelarzy w Rokitnie.

Jak warunki pogodowe wpłynęły w tegorocznym sezonie na zbiory miodu?

Nie był to najlepszy sezon, jeśli chodzi o miodobranie. Z punktu widzenia naszego regionu - a ze względu na stały kontakt z kolegami pszczelarzami, mam dobrą orientację - oceniam go jako średni. Maj był bardzo zimny, podobno najzimniejszy od 40 lat. Ponieważ u nas pierwszym towarowym zbiorem jest rzepak, ze względu na niesprzyjającą pogodę pszczoły zebrały z niego mało pożytku. Z kolei lipy, mimo że kwitły w miarę obficie, z powodu nagłej suszy w ciągu kilku dni przestały nektarować. Co ciekawe, na naszym terenie wyjątkowo dobrze nektarowała akacja. Kwitnie w czerwcu, między rzepakiem a lipą, jest rośliną dość kapryśną i rzadko się zdarza, żeby przyniosła większy pożytek, w tym roku wstrzeliła się jednak w dobre warunki pogodowe. Paradoksalnie - nie było większego pożytku z głównych roślin miododajnych na naszym terenie - rzepaku i lipy, ale za to była akacja, jak też facelia i gryka.

Co dzieje się pasiekach teraz, w drugiej połowie sierpnia? Jest szansa, że w na zamknięcie sezonu uda się coś jeszcze z ula „wycisnąć”?

 

Wrzosu na naszym terenie nie ma, a spadź w tym roku pojawiała się, ale bardzo sporadycznie, co w mojej ocenie nie przełożyło się znacząco na pożytki. Generalnie sezon jest zamknięty. W tej chwili w pasiece przeprowadzane są zabiegi związane już z zimowaniem pszczół: zmniejszamy gniazda, prowadzimy zabiegi przeciw warrozie i – oczywiście – mamy za sobą pierwsze podkarmianie.

 

Jakiej wielkości pasieki dominują w kole i na jakich ulach pracują rokitniańscy pszczelarze?

 

Funkcjonujemy w strukturach Związku Pszczelarzy „Podlasie”, który obejmuje mniej więcej teren dawnego województwa bialskopodlaskiego, czyli powiat bialski, część łosickiego, radzyńskiego i parczewskiego. W gronie 15 kół działających w związku Gminne Koło Pszczelarzy w Rokitnie jest w tej chwili jednym z mniejszych. Liczy 16 członków. Łącznie mamy 316 rodzin. Generalnie nasze pasieki są nieduże, typowo amatorskie, hobbystyczne. Największa liczy 35 uli, najmniejsza osiem. W kole nie ma żadnego pszczelarza zawodowego, tzn. utrzymującego się z pszczelarstwa. Większość ma pasieki stacjonarne i gospodaruje w ulach najbardziej do tego przystosowanych, czyli warszawskich poszerzanych i dadanta. Tylko dwóch czy trzech prowadzi namiastkę gospodarki wędrownej, tzn. przewozi ule w pobliże np. upraw gryki czy lip w okresie ich kwitnienia, a w związku tym pracuje na ulach wielkopolskich, wielkokorpusowych.

 

Kiedy Pan zainteresował się pszczelarstwem i co sprawiło, że wciągnął się pan w ten temat, żyje nim i pasjonuje?

 

Pochodzę ze wsi. Jeden z sąsiadów miał pasiekę i jego praca zafascynowała mnie, kiedy byłem jeszcze dzieckiem na tyle, że na ostatnim roku studiów, dokładnie 33 lata temu, świadomie postanowiłem zająć się pszczelarstwem na serio. Uczyłem się od starszych kolegów. Zaciekawienie przerodziło się z czasem w pasję pszczołami i życiowe hobby. Pracując w pasiece, nieustannie, niezależnie od doświadczenia, człowiek odkrywa coś nowego. Ma okazję obcować z naturą. Uczy się spokoju. Musi też sam zachować spokój, łagodność i delikatność.

 

Praca w pasiece to zajęcie, któremu można poświęcić się z doskoku, czy przeciwnie – wymaga zaangażowania, odsunięcia na bok innych spraw?

 

Czy jest to wędkarstwo, łowiectwo czy inne hobby, także pszczelarstwo – jeżeli podchodzi się do niego poważnie, przynosi efekty o tyle, o ile człowiek naprawdę się w nie zaangażuje. Z perspektywy lat widzę też, że podstawy teoretyczne są niezbędne – trzeba znać przede wszystkim biologię pszczół, ale to praktyka, doświadczenie jest decydującą kwestią. Co ważne, rozwój rodziny pszczelej to nie książkowy schemat. Można powiedzieć, że ciągle dowiaduję się czegoś nowego – i w trakcie pracy, i z rozmów z kolegami, i uczestnicząc w szkoleniach, a i tak nieustannie zauważam różne niuanse funkcjonowania pszczół.

 

Z jakimi problemami borykają się obecnie pszczelarze?

 

Najważniejsza bolączka to choroby pszczół. Dalej trzeba zwalczać roztocza warrozy, które niszczą pasieki i przenoszą choroby wirusowe, jak nosema apis, nosema cereane, które osłabiają w znacznym stopniu pszczoły. Zabiegi trzeba wykonywać w sposób zalecany, czyli terminowo i odpowiednimi środkami. Martwi nas też nadmierna chemizacja. Niestety, ciągle nie wszyscy rolnicy przestrzegają terminów oprysków. Otrzymuję wiele sygnałów, że opryski są wykonywane w nieodpowiednich porach, tj. w czasie lotu pszczół. Podtrucia będące ich efektem to nie żaden wymysł, sam je obserwowałem.

Ważnym i aktualnym pytaniem jest kwestia dostępności pożytków. Proces likwidacji małych gospodarstw powoduje, że przybywa upraw wielkoobszarowych, gdzie dominują zboża, kukurydza, łubin, które żadnego pożytku pszczołom nie dają. Co więcej – powodują, że zanikają miedze i nieużytki, gdzie pszczoły mogłyby znaleźć na pewno więcej roślin przynoszących miód czy pyłek niż duże obszary upraw monokulturowych. Z drugiej strony – obserwuję, że coraz częściej rolnicy sieją facelię czy grykę, o rzepaku nie wspominając, czyli rośliny miododajne.

 

Trudności nie zniechęcają tych, którzy stawiają pierwsze kroki w pszczelarstwie albo dopiero planują tę przygodę? Przybywa nowych pasiek?

 

Jeśli chodzi o cały nasz związek, widać, że wzrasta zainteresowanie pszczelarstwem. Z roku na rok zwiększa się liczba członków związku, trochę wolniej koła. Jednak co do zasady są to już ludzie dojrzali – w moim kole najmłodszy pszczelarz ma 41 lat, a najstarszy jest po siedemdziesiątce.

 

Dlaczego pszczelarstwo jest domeną męską?

 

Na ponad 400 członków w naszym związku kilkanaście procent stanowią kobiety, więc nie jest tak źle. Ale generalnie to prawda – trudniej o kobietę pszczelarza, np. w moim kole obok 15 mężczyzn są tylko dwie panie. Może ma to związek z wrodzonym lękiem kobiet przed pszczołami, osami itp. Jest on nieuzasadniony, ale owady i tak wzbudzają u większości ludzi odruchy obronne. Pszczelarstwo nie jest też pracą lekką; przenoszenie ramek z miodem czy przemieszczanie uli to prace wymagające dużego wysiłku fizycznego.

 

W sklepach, ale też podczas różnych imprez „pod chmurką” kuszeni jesteśmy miodami owocowymi, zachwalanymi jako nowość. Co kryje się w środku słoików?

 

Naturalne miody to miody spadziowe lub nektarowe, np. akacjowy, rzepakowy, gryczany. Miody owocowe stanowią modyfikację miodu, do którego dodano sok np. malinowy. Nie przekreślam tego produktu, ale na pewno nie jest to naturalny pszczeli produkt.

 

Pan jest smakoszem miodu?

 

Jem go codziennie i gorąco polecam. Obserwuje rosnące zainteresowanie miodem polskim, ale też propolisem, pierzgą czy pyłkiem. Bardzo mnie ten zwrot ku naturze cieszy.

 

Dziękuję za rozmowę.

LI