Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Puppet Master

W Irlandii zadecydowano - można będzie spokojnie zabijać dzieci nienarodzone nawet bez podawania przyczyny takiej decyzji. I chociaż nie trudno było przewidzieć taki obrót sprawy, to jednak skala poparcia dla swobodnej aborcji w społeczeństwie uznawanym dotychczas za jedno z najbardziej konserwatywnych jest zaskakująca.

Blisko 70% głosujących opowiedziało się za zmianą konstytucji. Nie sposób nad tym przejść do porządku dziennego. Oczywiście natychmiastową reakcją na to wydarzenie jest poszukiwanie przyczyn takiego zwrotu akcji. Wszak cała przemiana mentalności irlandzkich katolików, jeśli w ogóle można mówić o zwartości wyznaniowej Zielonej Wyspy, nastąpiła bardzo szybko, bo raptem w ciągu kilkunastu lat. Niektórzy z komentatorów wskazują na efekt dobrobytu jako przyczynę zmian w postawach moralnych obywateli Scotia Major.

Inni – na wpływ liberalnych mediów brytyjskich, które promowały postawę aborcjonistyczną, a przynajmniej zachęcały do wyjazdów do Wielkiej Brytanii w celu dokonania aborcji. Te tłumaczenia są cokolwiek dziecinne. Oczywiście, medialna nagonka jest w stanie dokonać głębokich i gwałtownych zmian w mentalności odbiorców, ale nie w stopniu tak wielkim, jaki miał miejsce w Irlandii. Gdzie więc tkwi problem? Jak zawsze – w prawdzie lub tym, co się za nią uznaje.

 

Nowe Jeruzalem kontra Babilon

Lecz nie tylko w samym rozpoznaniu rzeczywistości tkwi problem. Równie koniecznym jest dostrzeżenie tego, kto jest nosicielem prawdy, przekazując ją i tłumacząc autorytatywnie. W przypadku Irlandii nikt nie jest w stanie zaprzeczyć, że piętno skandali pedofilskich w instytucjach kościelnych oraz polityka tuszowania tych budzących zgrozę zdarzeń przez oficjalne czynniki kościelne odcisnęły się zasadniczo na zmianie mentalnościowej w społeczeństwie Zielonej Wyspy. Być może powiązanie duchownych i hierarchii Kościoła katolickiego z politykami również miało swoje znaczenie, ale pod wpływem doniesień na temat wykorzystywania nieletnich nabrały one zupełnie innego znaczenia. Nie bez kozery jest fakt, że Kościół amerykański łatwiej poradził sobie z elementem oczyszczenia przez przyjęcie zasady „zero tolerancji”. Zasadniczym jednak momentem zgorszenia, które odcisnęło piętno na społeczeństwie irlandzkim, odmawiającym Kościołowi nie tylko prawa do głoszenia prawdy, ale i do jej posiadania, było utożsamienie Kościoła ze sferą czysto ziemską poprzez jego polityczne zagrywki. W tym sensie Kościół stracił możliwość wpływania na politykę, bo sam w sobie stał się całkowicie polityczny. Muszę jednak cokolwiek tę tezę rozwinąć. Mówiąc o polityzacji czy upolitycznieniu Kościoła, nie mam na myśli popierania przez niego tej czy innej opcji politycznej w społeczeństwie. Logicznym jest bowiem, że społeczność kościelna ma prawo określać swoje położenie na politycznej mapie danego państwa już chociażby ze względu na zbieżność lub rozbieżność z poglądami głoszonymi przez daną społeczność religijną. Mówiąc o polityzacji Kościoła, mam na myśli fakt, że jego wewnętrzne życie zostało naznaczone „duchem tego świata” poprzez wprowadzenie elementów lobbystycznych nie tylko do konkretnych rozwiązań administracyjnych, ale przede wszystkim do nauczania wiary i moralności. Opcjonalność teologiczna w tłumaczeniu rozlicznych prawd wiary oraz norm moralnych sprawiła, że wszystko w Kościele zostało sprowadzone do walki frakcji i grup interesów. Słynny dylemat Pawłowy: „Ja jestem Pawła, a ja – Apollosa” stał się zasadą postępowania dzieci Kościoła. Z Jeruzalem spadliśmy do Babilonu.

 

Korzeń występku

Niestety, należy i to podnieść jeszcze raz, że sytuacja irlandzka stała się możliwa, ponieważ w Kościele w sposób nieformalny działało i działa (niestety) tzw. lobby homoseksualne. Badania chociażby w Polsce wskazują, iż nie mamy do czynienia z czystą pedofilią, ile raczej z efebofilią (pociąg do młodych chłopców), co jest wstępem do inicjacji homoseksualnej. Jeśli nawet zjawisko to jest w naszym kraju marginalne, to jednak dość dobitnie wskazuje tendencję homoseksualną. O ile jednak można z nim skutecznie walczyć na polu administracyjnym, gdy ma się odpowiednio ukształtowany aparat, o tyle ugruntowywanie go poprzez niektóre refleksje teologiczne połączone z rozmywaniem istoty małżeństwa, jego trwałości i zadań rodziców daje niesłychaną możliwość do działania owego lobby we wspólnocie wierzących, zwłaszcza w jej hierarchicznej strukturze. Mówiąc krótko: Kościół nie poradzi sobie z problemem dotarcia do społeczeństwa i wypełnianiem swojego zadania („Idźcie i nauczajcie”), jeśli nie dokona się w nim oczyszczenie z elementów lub całych grup lobbystycznych związanych z mentalnością homoseksualną. Tym, co jest głównym grzechem w postawie homoseksualnej, jest zaprzeczenie prawdzie o człowieku jako istocie wyrażającej się i działającej poprzez płeć oraz nietzscheańskie rozumienie wolności jako dowolności w samotworzeniu. W tym sensie można uznać, iż tolerowanie w łonie Kościoła owej tendencji jest tolerowaniem pewnego zdania z Pisma Świętego: „Będziecie jako bogowie”, które wszak stanowiło pierwsze kłamstwo w dziejach ludzkości. W ten sposób następuje odpadnięcie od prawdy, która jest zasadniczym powołaniem Kościoła. Trudno więc wymagać, by inni dostrzegali w nas to, co sami doskonale niszczymy.

 

Przytulanie się do świata

Ta tendencja na swoje uzasadnienie w głoszonej od pewnego czasu teorii inkulturacji, która zaczęła już żyć własnym życiem. Oznacza ona dzisiaj nie tylko wykorzystanie elementów współczesnej kultury do przekazu wiary, ale raczej dostosowywanie prawdy do opinii współczesnych. Można to porównać do sytuacji, gdy monstrancja staje się ważniejsza od wystawianego w niej Najświętszego Sakramentu, o którym cokolwiek się zapomina. Pomimo bezgranicznej chęci zbawienia wszystkich ludzi Kościół musi jednak pamiętać, że od niego żąda się przede wszystkim wierności prawdzie, nawet jeśli cały świat będzie ją odrzucał. Niech wasza mowa będzie prosta: tak – tak, nie – nie. Także w kontekście lobby w Kościele. Inaczej staniemy się marionetkami w rękach bliżej nierozpoznanego kuglarza.

Ks. Jacek Świątek