Komentarze
Źródło: FOTOLIA
Źródło: FOTOLIA

Radosny klub paranoików

Ponoć człowiek powinien być jak papier toaletowy. Musi stale się rozwijać. Ów rozwój zakłada także, a może przede wszystkim, walor poznawczy.

Otrzymywanie coraz to nowych informacji o otaczającym nas świecie pobudza ciekawość poznawczą i chęć zrozumienia tego, co nas otacza. Eksplorując naszym intelektem rzeczywistość odkrywamy jej piękno i harmonię, zagadkowość i niesamowitą syntetyczność. Każda więc informacja jawi się jako nieoceniony bodziec do rozwijania własnej, ludzkiej osoby. Są jednak i takie informacje, które odczytane, wprawiają w osłupienie i wywołują niemożność intelektualną. Te zazwyczaj nazywamy bzdurami i każdy normalny człowiek, posiłkujący się na co dzień zdrowym rozsądkiem, z politowaniem spuszcza wzrok, wstydząc się za osobnika naszego gatunku, który formułuje nonsensowne tezy.

Głęboka wiara początkiem… zachowań paranoidalnych

Przeczytałem w jednym z ostatnich wydań Newsweeka, że (zdaniem jakiegoś psychologa) ludzie uważający siebie za głęboko wierzących, mają szczególne predyspozycje do zachowań paranoidalnych. Innymi słowy głęboka wiara powinna zastanowić każdego człowieka (tak chyba sugeruje ów „zacny autorytet”), czy przypadkiem nie mamy do czynienia już z chorobą psychiczną albo jej początkami. Teza cokolwiek śmiała, biorąc pod uwagę nie tylko katolików i dwa tysiące lat dziejów chrześcijaństwa, naznaczonego ludźmi głębokiej wiary, ale również spoglądając na inne religie. Odrzuciwszy zachowania fanatyczne ciężko za „osobę o zachowaniach paranoidalnych” uznać chociażby Sługę Bożego Jana Pawła II, o którym każdy powie, że był człowiekiem głębokiej wiary. Czytelnik może słusznie zauważyć, że nie chodzi o „osoby głębokiej wiary”, ale o „osoby uważające się za głęboko wierzące”. Ale przecież każda z osób świętych uznawała głębię swojej wiary chociażby przez fakt ciągłego dążenia do jej pogłębienia. Różnicy więc jako takiej nie ma. Co więcej, uznawanie się za człowieka głęboko wierzącego nie ma dzisiaj (jak i wcześniej) znamion jakiegoś mistycyzmu, ale oznacza ni mniej ni więcej tylko tyle, że dana osoba w każdej dziedzinie swojego życia stara się kierować wyznawaną przez siebie wiarą. Jeśli to należy uznać za przejaw zachowań paranoidalnych, to czymże miałyby być zachowania normalne? Wszak i wśród ateistów odnajdujemy osoby, które starają się szerzyć ateizm swoim stylem życia i udowadniać jego wyższość nad przekonaniami teistycznymi. Normalnym więc byłoby (tak mi się wydaje, gdy czytam wywody „szlachetnego autorytetu”) przyjęcie postawy relatywistycznej, która zamierałaby się w napięciu pomiędzy „trochę wierzę” a „trochę nie wierzę” (coś na kształt „wierzący niepraktykujący”). Problem w tym, że klasyczna logika, opierając się na zasadzie sprzeczności, jasno wskazuje, że pomiędzy dwoma zdaniami sprzecznymi nie ma żadnej trzeciej możliwości. Człowiek jest albo człowieka nie ma. Nie może on „do połowy być”. Oczywiście ten relatywizm potrzebny jest nie do obalania tez religijnych, ile raczej do uzasadnienia relatywizmu etycznego i sytuacyjnej etyki. Tylko kto tu jest paranoikiem: osoba, która podporządkowuje całość swojego życia poznanej prawdzie, czy osoba, która do 15.00 jest wierzącą, a od 15.00 do (załóżmy) 16.59 staje się niewierząca, by w sekundę potem wrócić na łono wyznawanej wcześniej wiary. Tę drugą zazwyczaj nazywa się oszustem lub kłamcą, ale widocznie dla „pana autoryteta” jest ona „chodzącą normalnością”. Cóż, tak krawiec kraje, jak mu materiału staje.

Rozeznanie w znakach czasu

Wydaje się, że gdzie indziej tkwi szkopuł. Problemem tym jest wizja świata, w której człowiek może kierować się absolutnymi zasadami i nie musi stale wystawiać się na zmienność zapatrywań. Bardzo dobrym przykładem był niedawny skandal, gdy pracownicy socjalni, pod wpływem doniesień sąsiadów, odebrali rodzicom ich dziecko, gdyż „zbyt wierząca matka” ich zdaniem mogła wyrządzić krzywdę psychiczną dziecku. Co prawda, pod naciskiem opinii publicznej chłopiec powrócił do domu, ale nad szczęściem rodziny wisi jak miecz Damoklesa zapowiedź, że jeszcze wyrok sądu może wszystko zmienić. Pytanie tylko, jaką krzywdę psychiczną dziecku może wyrządzić taki rodzic? Chłopiec nie był zaniedbany, w domu był porządek, matka zajmowała się rodziną, więc i o głodzie nie było mowy, a zbytnia religijność jawiła się w dwóch obrazach: Matki Bożej Częstochowskiej oraz Jezusa Miłosiernego oraz wiszącym pomiędzy nimi krzyżu. Sąsiedzi twierdzili, że matka ma jakieś wizje religijne. Tylko jak to zweryfikować? I czy w religijnej wizji świata nie chodzi właśnie o to, by człowiek miał kontakt z Bogiem? Nie tylko uznawanym za jakąś ideę regulatywną, ale z żywym Bogiem. Chrześcijaństwo jest religią znaków nie tylko z faktu liturgii, ale również i w tym sensie, że wierzący odczytuje rzeczywistość jako mowę Boga. Czyta znaki czasu, w którym żyje, i odnajduje w nich to, co Bóg dzisiaj ma do powiedzenia, aby człowiek mógł dotrzeć do ojczyzny niebieskiej. Rzeczywistość jawi się mu nie tylko jako uniwersum uporządkowanych atomów, ile raczej jako harmonia będąca wyrazem działania Bożego. W dzisiejszym świecie nie miałby racji bytu ks. Jerzy Popiełuszko, który głosił, iż prawda musi kosztować, a nawet należy za nią oddać życie. Bóg szanuje ludzką wolność, aż do granic ludzkiego grzechu i odrzucenia przez człowieka Bożej miłości. Liberalne dzisiejsze społeczeństwo, mające na sztandarach hasła wolnościowe, nie może zgodzić się jakoś na koegzystencję z ludźmi, których wizja świata oparta jest na absolutnym wyborze Boga jako zasady życia. Dlatego konsekwentne chrześcijaństwo będzie stawać się dzisiaj znakiem sprzeciwu. Nie tylko dla ludzi spoza Kościoła, ale także i w Kościele. Wydaje się, że czas przesiewania pszenicy ponownie się zaczyna.

Miłe złego początki…

Jak na razie sprzeciw dotyczy symboli. Po demonstracji na Krakowskim Przedmieściu 3 sierpnia zaczęły się w kraju dokonywać bardzo ciekawe znaki. W Przemyślu „nieznani sprawcy” ścieli jeden z krzyży znajdujących się na Wzgórzu Trzech Krzyży. Raczej nie chodziło o kradzież, bo krzyż znaleziono w niedalekich krzakach. Raczej chodziło o ścięcie głównego, środkowego krzyża, krzyża Jezusa. W Opławcu koło Bydgoszczy podpalono krzyż upamiętniający pobyt Karola Wojtyły. 23 sierpnia zdjęto krzyż z Rysów w Tatrach, czule nazwany przez dyrekcję Tatrzańskiego Parku Narodowego „samowolką budowlaną”. Na ścianie kościoła Świętego Krzyża w Łodzi pojawił się napis: „Papież ch.., Bozia ku…” (przepraszam za dosłowność). Od symboli się zaczyna. A jeśli czytamy znaki czasu, to zastanowić się można, dlaczego we wszystkich tych przypadkach pojawia się krzyż?

Ks. Jacek Świątek