Radujmy się!
Ale też tę z zacinającym w twarz deszczem czy nawet śniegiem, kiedy całe kilometry idzie się pod wiatr, żeby ze współparafianami pełnym głosem obwieścić światu: „wesoły nam dzień dziś nastał!”. Potem przed kościołem z przyjezdnymi znajomymi życzenia szybko wymienić - bo każdy do domu śpieszy, bo ważne, żeby po rezurekcji jak najprędzej tam być.
Zacinane batem konie cwałują po kocich łbach wśród radości, ale i przerażenia siedzących na furmance ludzi. Nie może być jednak inaczej – kto pierwszy do domu dotrze, temu się owies najdorodniejszy urodzi.
W domu – uwijańtus. Żeby już jak najszybciej ten stół uszykować! Człowiek głodny po całym poście, ale nie tkniesz niczego, dopóki się wszyscy nie zbiorą i jajkiem nie podzielą. A tu kiełbasy nozdrza zapachem wabią, mięso się z talerza całą gębą uśmiecha, podpiwek zniecierpliwiony – korki z hukiem wysadza.
Tyleśmy dni czekali. Ze ściszonym radiem, włączanym tylko na wiadomości, z dobiegającym od strony łóżka, na którym babcia oklepuje poduszki, półgłośnym „Ludu, mój ludu”, z nieśmiałymi rozmowami, pilnującymi, żeby zwłaszcza w poście o bliźnich za bardzo źle się nie wypowiadać, Pana Jezusa rozpiętego w cierpieniu nad ziemią dodatkowo nie ranić. Przed lustrem nie stać, co najwyżej zerknąć, czy nie ubrudzony gdzie człowiek. O śmierci nieuchronnej pomyśleć. O pogrzebaniu siebie grzesznego i narodzeniu się nowym.
I tak, jak się wszystko dokumentnie myje i śmieci rozmaite przed Wielkanocą wyrzuca, żeby dom lśnił i pachniał z każdej strony, tak i z duszy, ze środka człowieka zło wyrzucić potrzeba, o uciechach na te dni postu – Wielkiego – zapomnieć.
Wytrzyma człowiek – i ten umiar albo i niedostatek w jedzeniu, i w obmawianiu innych, i w przygryzaniu sobie języka, żeby słów paskudnych nie mełł.
Wszak przyjdzie ta wielka nocka, ten najweselszy poranek, który wszystko osłodzi, za wszystko człowiekowi zapłaci. Skoro Jezus – dla nas – wytrzymał, my też wytrzymamy. Dla Niego, dla innych, dla siebie.
A już się jajka w cebulaku gotują, jużeśmy na nie łebkiem od szpilki w trudzie niemałym wzorki rozmaite woskiem nanieśli, już koćki z palmy – dla zdrowotności – połknięte, pieśni wielkopostne prawie wszystkie prześpiewane. Radość przed nami. Wesele.
Kiedy zimna się Wielkanoc trafi, tafle lodu ostatnie ze studni wyciągniemy, stojącą w wiadrze kankę z utartym z samych dobroci kremem nimi obłożymy. Teraz trzeba tą kanką cierpliwie – na lewo i prawo – bez żadnej nerwacji kręcić i czekać, aż krem się w lody – najlepsze na świecie – przemieni. Teraz sobie za cały post odbijemy. A jak już głód pierwszy za nami, wszystkie pieśni wielkanocne wyśpiewamy – a głośno, a radośnie. Niech lecą na bory, na lasy, do nieba samego. Niech wie ucierpiały Pan Jezus, że się z Jego zmartwychwstania cieszymy. Z przebudzenia własnego. Że do życia lepszego, wiośnianego wstajemy. Nie ciałem – nie ciałem tylko.
Bo Wielkanoc, zmartwychwstanie, przebudzenie – to stan umysłu. Stan ducha.
Anna Wolańska