Komentarze
Źródło: FOTOLIA
Źródło: FOTOLIA

Raj utracony

Odpowiedź na proste pytanie: „za co cenimy rzemieślnika?” wydaje się prosta: „za dobrze wykonaną robotę”. Szewc wykonywać powinien dobre buty, krawiec - dobrze skroić garnitur, a restaurator - przynajmniej nie otruć klienta. Wydaje się, że tego samego wymagać należy od artystów.

Malarz powinien dobrze wykonywać swoją robotę, tzn. z kunsztem i rozumieniem własnego warsztatu tworzyć dzieła malarskie, aktor - w miarę dobrze odegrać postać w sztuce, a reżyser - skonstruować widowisko sceniczne.

Oczywiście materia pracy szewca i reżysera jest cokolwiek inna. O ile dla pierwszego miarą sukcesu jest po prostu nieuciskający nogę but, o tyle dla drugiego miarą tą jest wzruszenie odbiorcy dzieła. Wzruszenie prowadzące do poruszenia i chęci czynienia dobra. Ale w gruncie rzeczy jednego i drugiego łączy sprawność w wykonywaniu własnej pracy.

Nad poziomy wylatuj

Tymczasem przyglądając się zachowaniom artystów po ostatniej elekcji prezydenckiej, odnoszę wrażenie, iż mamy do czynienia nie z gronem dobrze wykonujących swoją robotę ludzi, ile raczej z gremium wizjonerów, proroków naszego czasu i recenzentów stanu ducha narodowego. Taka postawa nie jest czymś nowym w naszym czasie. Wystarczy przypomnieć sobie zachowanie jurorów jednego z artystycznych show telewizyjnych, którzy oceniając występ młodego człowieka, skupili swoją uwagę nie na jego zdolnościach muzycznych, ile raczej na wydźwięku ideologicznym wykonywanej przez niego piosenki (za co odrzucili go w eliminacjach). Swoją drogą dość często zastanawiam się nad stosowaną wobec artystów frazą, iż niektórzy z nich nie są zrozumiani przez współczesnych. Ma to oczywiście znaczyć, że społeczeństwo jest po prostu głupie, a oni wykraczają ponad swoją współczesność. A gdyby tak zastosować to do np. do szewca, który wyprodukuje bubel, a potem będzie twierdził, że jest awangardą nowoczesności? Każdy normalny człowiek postuka się palcem w czoło. Podobnie winno być w odniesieniu do tzw. artystów. Jedynym momentem, który różni twórcę książki od krawca, jest przekazywana w dziele sztuki idea. Mówiąc inaczej – twórca (jak każdy człowiek) posiada własną wizję świata i priorytetów ludzkiego działania, i tą właśnie ideą dzieli się z innymi. Normalnym jest, że powinien zgodzić się na to, by ta idea poddana została krytyce, tzn. osądowi racjonalnemu, którego celem jest stwierdzenie prawdziwości lub fałszywości jego poglądów. Większość jednak bohemy chce usytuować się w ciepławej niszy proroków, dającej możliwość recenzowania postępowania innych w imię własnych, nie zawsze racjonalnie uzasadnionych idei, przy równoczesnym odmawianiu innym prawa do posiadania własnych poglądów. Doskonale pokazał to w „Weselu” Wyspiański, gdy w rozmowie Dziennikarza z Czepcem ten pierwszy z wyższością traktuje zdroworozsądkowego kmiecia („Ja myślę, że na waszej parafii świat dla was aż dosyć szeroki”). Podobną frazę można wyczuć np. w wypowiedzi Krzysztofa Pendereckiego, który w wyborczy wieczór oświadczył: „Tego się nie spodziewałem po narodzie naszym, że coś takiego może się wydarzyć. To jest niewytłumaczalne. To smutny dzień po prostu”.

Witaj smutku

Nie do końca rozumiem to zasmucenie. Być może ma ono swoje źródło (choć aż boję się o tym pomyśleć) w myśleniu podobnym do intelektualnych wywodów Grzegorza Schetyny, który odrobinę zbyt szczerze w rozmowie z dziennikarzem telewizyjnym stwierdził, iż rozmiar wyborczej przewagi Andrzeja Dudy nad Bronisławem Komorowskim jest tak znaczny, że nie będzie można go odwrócić przy nocnym liczeniu głosów. Osobiście uważam, że wypowiedziane przezeń słowa nie są jednak bezmyślną paplaniną, wydającą na światło dzienne skrywane skrzętnie tajemnice politycznej alkowy PO. Są raczej pomrukiem armii szykującej się do walki wewnątrz tejże formacji. Być może zasmucenie kompozytora ma podłoże w artystycznej manierze, która każe płakać, gdy zaprezentowane dzieło okazuje się zwykłą klapą. Jednak czy nie takie są koleje losów tworzących rozliczne działa ludzi? Po co więc obrażać się na naród? Czy tylko dlatego, że „ciemny lud” czegoś nie kupił? Ale wówczas artysta sam sprowadza się do roli akwizytora idei, a nie prorockiego wizjonera. Wypowiedzi i zasmucone miny wszelkiej maści aktorów, piosenkarzy czy literatów po niedzielnym ogłoszeniu wyników wyborów stanowią potwierdzenie tej właśnie tezy. Podawane z raczej nieukrywaną złośliwością dane statystyczne, że Andrzej Duda wygrał wśród ludzi o wykształceniu zasadniczym, raczej mieszkających na wsi i nieposiadających zatrudnienia, miały na celu zdyskredytowanie wyniku elekcji. Problem w tym, że większość rodziców szlachetnych państwa artystów takie pochodzenie posiada. Wybiwszy się na celebryckie ścianki i nagłówki gazet, zapomnieć chcą o swoim pochodzeniu. Sądzę, że ich smutek ma jeszcze jedno podłoże, a mianowicie żal za utraconym rajem, w którym wszyscy spijają słowa z ich ust, nie zadając pytania: A czy przypadkiem pan nie bajdurzysz?

Złość można wykorzystać

Mała Mi z powieści Tove Jansson dość dosadnie twierdziła: „Jak się gniewać, to się gniewać. Trzeba czasem być złym, każde najmniejsze stworzenie ma prawo być złe. Ale Tatuś gniewa się nie tak, jak trzeba. Nic nie wydmuchuje z siebie, tylko wciąga do środka”. Złość zwykle idzie w parze z frustracją, a ta ostatnia może (i zapewne tak się stanie) prowadzi do działań agresywnych. Wielu komentatorów podkreśla, że możemy mieć do czynienia z powrotem do przemysłu pogardy względem przeciwników politycznych. Trochę śmieję się z tego, bo czyż w ostatnim okresie po 2010 r. cokolwiek ten przemysł ustał? Według mnie rozwijał się w najlepsze. Okładki tygodników ilustrowanych, wystąpienia w programach telewizyjnych, audycje radiowe i komentarze internetowe są najlepszym tego dowodem. Obawiam się, że teraz to zjawisko narośnie. Poduszeni przez ustępującego prezydenta, który wieszczył nadejście nowego średniowiecza, ruszą zagony harcowników, by bronić „resztek oświecenia”. No cóż, średniowiecze przyniosło w swoim czasie praktyczne zastosowanie wielu odkryć. Zawdzięczamy mu chociażby okulary, zegar mechaniczny i kompas, dzięki którym możemy doskonale orientować się w świecie. Jeśli to miał na myśli Bronisław Komorowski, to może dobrze byłoby wrócić do tamtych czasów. Znamiennym jest fakt, że oświeceniowa rewolucja francuska przez dziesięć lat nie znalazła sposobu rozbiórki katedry w Chartres, którą wybudował „ciemny lud czasów ciemnych”. Mimo tak „krytycznego” nastawienia do epoki uniwersytetów rozżaleni elektorzy Naczelnego Gajowego Kraju mogą sięgnąć po jeszcze jeden środek zastosowany w średniowieczu – proch strzelniczy. Nie w sensie dosłownym. Raczej będą z ogromną siłą starać się razić swoich przeciwników. Ot, taki sposób powrotu do utraconego raju.

Ks. Jacek Świątek