Raju i „piniędzy” nie będzie
Po przeszło pół roku rządów „koalicji 13 grudnia” trudy władzy uwidaczniają się coraz bardziej. Nawet zaprzyjaźnione z rządem media wprost głoszą, że bilans dotychczasowych poczynań Donalda Tuska - najdelikatniej rzecz ujmując - nie jest pozytywny. Coraz więcej analityków i samych członków koalicji zadaje dziś także pytanie: „Nie czy, ale kiedy nastąpi jej rozpad?”.
Kryzysy, w tym również polityczne, można dzielić według różnych kryteriów. Na małe i duże, zewnętrzne i wewnętrzne, długofalowe i incydentalne, ideowe, programowe, egzystencjalne, obyczajowe… Jednak dla każdej formacji politycznej najgorszym rodzajem kryzysu jest ten, którego nie da się ukryć. A z tego rodzaju impasami mamy obecnie coraz częściej do czynienia. W ostatnich dniach premierowi i jego przeuroczej ekipie nie udało się ukryć choćby upokorzenia po kompromitacji, jaką zaliczyła prokuratura w związku z bezprawnym zatrzymaniem posła Marcina Romanowskiego.
Wracając jednak do forsy i raju na ziemi, który w dniu objęcia władzy obiecali rodakom miłościwie nam dziś panujący koalicjanci. Skoro – jak mawiał za poprzednich rządów Tuska jego minister finansów Jacek Rostowski – „piniędzy po prostu nie ma”, to trzeba je skombinować, by ów szumnie zapowiadany eden w Polsce stworzyć. Najłatwiej „piniędze” jest wyjąć z kieszeni samych obywateli, nakładając na nich coraz to nowe, a przy tym wyższe podatki. Ale ta metoda nie jest do końca skuteczna, bowiem – co obecnie doskonale widać – firmy, które przed podniesieniem podatków znajdowały się na pograniczu rentowności, upadają i tym samym przestają płacić jakikolwiek daniny. Te, które były na średnim poziomie, schodzą na pogranicze rentowności i kombinują, jak by tu skutecznie system podatkowy ominąć. Wreszcie te w miarę rentowne, spadając do poziomu średniaków, albo kluczą i płacą grosze, albo uciekają za granicę, nie pozostawiając w kraju żadnych „piniędzy”.
Nieco bardziej skutecznym – choć w rzeczywistości równie iluzorycznym – sposobem na załatanie państwowej kasy są pożyczki. W ich przypadku problem polega jednak na tym, że trzeba je kiedyś oddać. No ale jak tu oddać, skoro „piniędzy” brak… Aby utrzymać gawiedź w przekonaniu, że wciąż jednak żyje im się jak w krainie szczęścia, rządzący (nie tylko na szczeblu krajowym, dotyczy to również samorządów) długu nie oddają, ale go… obsługują. W rzeczywistości polega to na kolejnym powiększaniu zadłużenia, co w oficjalnym przekazie nazywa się płaceniem procentów od zaciągniętych pożyczek. Skąd zatem brać „piniędze” na procent, skoro ich w budżecie „po prostu nie ma”? Tu z pomocą rządzącym po raz kolejny przychodzą podatnicy, którzy coraz większą część dochodu wytwarzanego pracą własnych rąk muszą oddawać lichwiarskiej międzynarodówce, u której rząd pożyczył forsę na stworzenie „ziemskiego raju”. Tym samym Pani, Pan i ja jesteśmy przez rządzących wpychani w coraz większą zależność od światowych naciągaczy. Stąd też globalni oszuści lubią szczególnie rządy społecznie wrażliwe, a już takie, co pragną pospólstwu stworzyć raj na ziemi, nie mając przy tym żadnej swojej forsy – wręcz uwielbiają i hołubią.
Leszek Sawicki