Region
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Ratownicy protestują

W bialskiej stacji pogotowia trwa konflikt między ratownikami a dyrekcją. Pracownicy instytucji zorganizowali dwie pikiety i poszli ze skargą do urzędu wojewódzkiego. Twierdzą, że atmosfera panująca w instytucji staje się nie do zniesienia.

Ratownicy mówią, że w bialskim pogotowiu od kilku lat dzieje się coraz gorzej. - Jesteśmy zastraszani przez dyrektora. Grozi nam zwolnieniami, krzyczy na nas, nieustannie kontroluje i karze. Czujemy się nękani i poniżani. W takiej atmosferze nie da się normalnie pracować - zaznacza Mariusz Fidura, przedstawiciel jednego ze związków zawodowych istniejących w bialskiej stacji pogotowia.

Dodaje, że ani on, ani żaden z jego kolegów nie sprzeciwiają się kontrolom. – Są potrzebne i ja to rozumiem. Niestety w naszym pogotowiu kontrole zdają się być przeprowadzane tylko po to, by ukarać pracownika. Nierzadko jesteśmy karani za naprawdę błahe sprawy, jak odrobina piachu pod wycieraczką w karetce czy cztery zabite komary na przedniej szybie. Kary finansowe są egzekwowane za ściągnięcie obuwia w okresie letnim, by nogi, choć na chwilę odpoczęły, lub za nieświadome uszkodzenie karetki ubezpieczonej w autocasco od takich zdarzeń.  Dyrektor wymaga, byśmy tłumaczyli się pisemnie, ale karze, zanim dostanie wyjaśnienie. Nie chcemy być dalej w taki sposób poniżani – skarży się ratownik.         

Takie jest moje prawo

– Wy, dziennikarze, zawsze stajecie po stronie pracownika, który nie zawsze chce do końca wykonywać swoje obowiązki. Ja staję po stronie potencjalnych pacjentów – mówi Roman Filip, dyrektor Stacji Pogotowia Ratunkowego w Białej Podlaskiej. – Uważam, że bialskie pogotowie pracuje normalnie. Każdy, kto zna specyfikę pracy pogotowia ratunkowego, wie, że w takim miejscu nie ma możliwości stosowania mobbingu. Jak mogę mobbingować ratowników, którzy są w karetce? Oni na 12-godzinnej zmianie pracują efektywnie średnio tylko 2 godziny i 40 minut. Potem mogą odpoczywać. Kontrole, które przeprowadzam wykazują nieprawidłowości. Okazuje się, że w karetkach brakuje jakichś leków, że niektóre są przeterminowane, że sprzęt nie jest sprawdzony. Kontrolowanie należy do moich obowiązków – zaznacza.

Dodaje, że przez 11 lat pracy w tej instytucji zwolnił tylko trzy osoby. Wylicza, że w ubiegłym roku na 175 ratowników tylko trzech zostało ukaranych karami kodeksowymi, dwóch naganami i jeden upomnieniem. Przyznaje, że 11 ukarał pozbawieniem premii. – Twierdzenie, że karzę za błahe sprawy jest absurdalne, niemające żadnego odniesienia do rzeczywistości – przekonuje dyrektor.

Jesteśmy w gotowości

Ratownicy twierdzą, że to tylko część prawdy. Mówią o kolegach, którzy odeszli na własne żądanie, bo nie potrafili dogadać się z dyrektorem.

– Nie zgadzamy się ze stawianymi przez dyrektora zarzutami co do wyposażenia karetki. Zawsze testujemy sprzęt przed użyciem. Trzykrotnie sprawdzamy lek, zanim podamy go pacjentowi. Dwa razy w miesiącu sprawdzamy apteczkę pod kątem terminu przydatności zawartych w niej medykamentów. Zawsze robimy przy tym stosowne notatki – podkreśla M. Fidura. Ratownik nie zgadza się ze stwierdzeniem, że on i jego koledzy pracują na zmianie tylko niecałe trzy godziny.

– Dyrektor liczy nam tylko te minuty, kiedy jesteśmy u pacjenta, a przecież musimy do niego dojechać, odwieźć go do szpitala i wrócić do bazy. Dojazd do miejscowości położonych nad Bugiem zajmuje nieco więcej czasu niż do mieszkańców Białej Podlaskiej lub okolic. Trzeba też wypełnić kartę, wprowadzić dane do systemu komputerowego, uzupełnić leki i sprzątnąć karetkę. Przecież my cały czas jesteśmy w gotowości. Niestety, dyrektor ciągle twierdzi, że nic nie robimy – tłumaczy mój rozmówca.

– To kolejny przykład wprowadzenia mediów w błąd. Otóż te 2 godz. i 40 min to suma czasu nieobecności karetki w bazie – od każdego jej wyjazdu do jej powrotu w systemie 12-godzinnego dyżuru – twierdzi R. Filip.

– Dziwi mnie fakt wyciągania przez pana dyrektora suchych statystyk z komputera. Czy maszyna może oszacować, ile jest warte ludzkie życie? Czasami sekundy decydują o losach poszkodowanego. Dla nas dobro pacjenta jest najważniejsze i wszyscy wybraliśmy ten zawód z powołania – zaznacza M. Fidura.

Mojej zasady

Dyrektor pogotowia przyznaje, że pracownicy pięciokrotnie ściągnęli na stację różne kontrole, ale żadna z nich nie wykazała nieprawidłowości.

– Jako odpowiedzialnego dyrektora obowiązują mnie cztery zasady. Po pierwsze muszę przestrzegać tego, by karetki dojeżdżały do pacjentów w jak najszybszym czasie, zgodnie z obowiązującymi przepisami. (KOD-1 w czasie do 60 sek. od zadysponowania w ciągu całej doby, a KOD-2 do 120 sek.). U nas ratownicy wyjeżdżają ze stacji w ciągu 2 min od przyjęcia wezwania. Osiągamy tym samym najlepszy czas w całym województwie lubelskim. Jako dyrektor powinienem żywo reagować i wyciągać konsekwencje, jeżeli jest przekroczony podany wyżej czas wyjazdu lub określony przepisami czas dotarcia do miejsca zdarzenia, gdy stwierdzę, że skarga złożona przez pacjenta lub jego rodzinę jest uzasadniona. Zespół powinien być umundurowany, z identyfikatorami, zawsze w odpowiednim obuwiu. Po trzecie mam dbać o to, by pacjent w każdej chwili, przez całą dobę, miał pewność, że ambulans, który do niego przyjeżdża, jest czysty i zdezynfekowany, że posiada wszystkie leki, materiały opatrunkowe i sprawny sprzęt. Jako dyrektor mam zapewnić także doświadczoną kadrę, która zawsze udzieli fachowej pomocy pacjentowi. W naszej stacji ratownik jest kontrolowany raz na 16 miesięcy, karetki sprawdzamy raz na półtora miesiąca. Czy kontrolowanie takich kwestii i z taką właśnie częstotliwością to lobbing? – pyta retorycznie R. Filip.

Walka o prawdę

Ratownicy zaznaczają, że szybki dojazd do pacjenta to także zasługa dobrych kierowców i zgranych zespołów. Dodają, że jeśli zdarza się konflikt na linii ratownik-pacjent, dyrektor zawsze trzyma stronę tego drugiego, nawet jeśli tamten w chwili udzielania pomocy był nietrzeźwy.

Ratownicy wspominają również o niesprawiedliwym i niejasnym naliczaniu stawek za godzinę oraz premii. Nie zgadzają się z tym, co dyrektor mówił w wielu mediach. Nie zarabiają średnio 3 tys. 627,35 zł (przy średniej krajowej 2 tys. 902 zł). Mówią, że ich pensja to nieco ponad 2 tys. zł.

– Ratownicy nie mają wyobrażenia, jakie skargi wpływają na ich zachowanie, i ile razy ja przepraszam za ich zachowanie; kary stanowią znikomy procent i są stosowane wtedy, gdy wina jest bezsporna. Natomiast wynagrodzenia to faktyczna kwota wynikająca z ewidencji księgowej. Ludzie, którzy uważają się mobingowani i poszkodowani, powinni iść do sądu, a nie pikietować. Ja nie wymagam niczego ponad to, do czego zobowiązuje nas ustawa o ratownictwie medycznym, kodeks pracy i zakres obowiązków – kwituje R. Filip.

Pracownicy pogotowia z Białej Podlaskiej o swojej sytuacji opowiedzieli na sesji sejmiku Województwa Lubelskiego. Spotkali się także z marszałkiem województwa Sławomirem Sosnowskim. O sprawie poinformowali samorządowców i lokalnych polityków.      

– Pan dyrektor ma duże poparcie polityczne, ale my będziemy walczyć o godność i poszanowanie praw pracownika. Nikt nie może czuć się bezkarny przy takim traktowaniu swoich podwładnych, którzy i bez tego mają stresującą pracę. W naszych rękach spoczywa ludzkie życie, więc tym bardziej bulwersuje nas fakt, że nikt nie potrafi nam pomóc w tej kwestii. Wszyscy widzą, ilu ratowników i dyspozytorów medycznych w końcu wyszło z ukrycia i głośno mówi o popełnieniu przestępstwa. Jeśli zajdzie taka potrzeba, pójdziemy także do sądu, jednak takie sprawy toczą się latami, a my nadal będziemy pod rządami obecnego dyrektora. Decyzję o dalszych poczynaniach podejmiemy w najbliższych dniach – podsumowują.

– Negatywna ocena moich wymagań wobec pracowników przez niektóre media wynika z faktu, że część redaktorów uważa, że nie będą musieli korzystać z pomocy pogotowia. Jeśli taka okoliczność zaistnieje, wtedy zrozumieją, jak to jest istotne, i że dla mnie pacjent jest naprawdę najważniejszy – kończy R. Filip.

AWAW