Re-wolta
A jak jeszcze była z przydomkiem „wielka”, to już i konkretny historyczny czas mógł jej bez większego uchybku przypisać. I chociaż naczelny polski wieszcz rozróżniał pośród emigrantów „pielgrzymów” i „zbiegów”, w zasadzie wiadomo było, kto jest kto. Potem było trochę trudniej, bo np. nie do końca ustaliliśmy, jak jednym słowem określić podróżników roku 68. A to przecież też był czas przenosin. Swoje trzy grosze parę lat później i Mrożek „Emigrantami” dołożył. Stan wojenny mocniej przesiedleńczym słownictwem zakołysał, bo już nie do końca było wiadomo, kto kim był i jest.
Bo czy ten, kto uciekł przed prześladowaniem, ma być równy temu, komu bilet w jedną (zagraniczną) stronę zaproponowano, albo temu, kogo stan wojenny niespodziewanie poza ojczyzną zastał? A jak doszły powroty Polaków ze Wschodu, czyli polskich zesłańców, sybiraków – to razem z nimi przybyło kolejne słowo. I mogłoby to wystarczyć.
Gdyby nie słynne „Wir schaffen das” kanclerz Merkel, które zdecydowanie nazewnictwem podróżników zatrzęsło. I zbudowało schody. Już nie do końca było wiadomo, jak nazwać gromady „zakochanych” w Europie przybyszów ze śniadą cerą. Można było usłyszeć kurtuazyjne europejskie „Przyjmiemy każdą ilość gości” albo bardziej oficjalne „Weźmiemy na klatę wszystkie decyzje, które podejmiemy ws. uchodźców”. A pośród tych decyzji miało być rozróżnienie uchodźców od imigrantów ekonomicznych.
Wojna na Ukrainie, zamieszki na granicy z Białorusią i kolejne płynące do Europy łodzie z kolorową ludnością znowu namieszały nie tylko w słownictwie, ale i w uczuciach. Bo bardziej przybyszom współczuć – czy raczej się ich bać? I kim oni tak naprawdę są? Repatriant, ekspatriant, emigrant, imigrant, migrant, uchodźca, gość? A muszą się czymś różnić, skoro i cenę też różną od europejskiej komisji dostali.
Politycy – jako ludzie przeostrożni – przyjęli dwa główne określenia: uchodźca albo jeszcze bezpieczniej: migrant. Czyli gościu, który miejsca nie zagrzeje, a szukał będzie do skutku. I to był taki prawie-prawie pewnik. Drugi pewnik – taki z jednym „prawie” albo i całkiem bez niego – to że wiadomo było, kto jest za, a kto przeciw repatriantom, ekspatriantom, emigrantom, imigrantom, migrantom, uchodźcom czy gościom. A tu nagle hops! – obudzili się ci, którzy dopiero co zapraszali wszystkich wyżej wymienionych – na czele z przypływającymi – i jednej nocy przeistoczyli się w obrońców polskich granic przed obcą nawałą. Zaś z „przyjmowania na klatę” krytykanctwo się urodziło. Bo to nie ta klata? Bo w 2015 i 2016 r. to byliśmy przygotowani na migracyjne wyzwania, a teraz to wcale nie?
Ciekawe, ile jeszcze takich wolt przed wyborami nas czeka… Albo nie! To wcale nie jest ciekawe.
Anna Wolańska