W naszym domu w Polsce, po powrocie z Syberii nawet chleb trzeba
było kłaść wysoko. Tak bardzo człowiek był go spragniony. Nie
mogliśmy się najeść - wspomina Henryk Ambrożewski z Drohiczyna,
Sybirak.
Wkrótce minie 80 lat od ostatniej deportacji Polaków na Sybir ze stacji kolejowej w Siemiatyczach. W okresie od 14 kwietnia 1940 r. do 20 czerwca 1941 r. wywieziono stąd w bydlęcych wagonach ok. 4 tys. osób. Wśród „przesiedleńców”, których przymuszono do wyjazdu w ostatnim z transportów, byli rodzice H. Ambrożewskiego - Helena i Antoni, oraz dziadkowie - Wiktoria i Wacław. - Młodszy brat mego ojca Lucjan,uczeń gimnazjum, próbował z kolegami uciec nocą na drugą stronę Bugu, do Niemców [Bug stanowił naturalny wyznacznik tzw. linii Mołotowa - przyp. red.]. Rosjanie złapali stryjka, związali ręce drutem kolczastym, uwięzili, a potem wywieźli do Archangielska. Od tej pory mieli też oko na dziadków. Podczas spisu rodzice, którzy żyli z rodzicami taty w jednym gospodarstwie, podali się jako jedna rodzina Ambrożewskich. Gdyby nie to, zostaliby w Polsce - tłumaczy pan Henryk.
Wkrótce minie 80 lat od ostatniej deportacji Polaków na Sybir ze stacji kolejowej w Siemiatyczach. W okresie od 14 kwietnia 1940 r. do 20 czerwca 1941 r. wywieziono stąd w bydlęcych wagonach ok. 4 tys. osób. Wśród „przesiedleńców”, których przymuszono do wyjazdu w ostatnim z transportów, byli rodzice H. Ambrożewskiego - Helena i Antoni, oraz dziadkowie - Wiktoria i Wacław. - Młodszy brat mego ojca Lucjan,uczeń gimnazjum, próbował z kolegami uciec nocą na drugą stronę Bugu, do Niemców [Bug stanowił naturalny wyznacznik tzw. linii Mołotowa - przyp. red.]. Rosjanie złapali stryjka, związali ręce drutem kolczastym, uwięzili, a potem wywieźli do Archangielska. Od tej pory mieli też oko na dziadków. Podczas spisu rodzice, którzy żyli z rodzicami taty w jednym gospodarstwie, podali się jako jedna rodzina Ambrożewskich. Gdyby nie to, zostaliby w Polsce - tłumaczy pan Henryk.