Opinie
31/2020 (1305) 2020-07-29
Przemoc domowa jest faktem. Wstydliwym, wstydliwie okrywanym całunem. Maskowanym podkręcaniem głosu w telewizorze, gdy zza ściany blokowego mieszkania dochodzą niepokojące dźwięki. Biją mężowie, ojcowie, częściej tzw. partnerzy, konkubenci. Także wywodzący się z dobrych, zamożnych domów. Coraz częściej biją też kobiety.

Temat przemocy domowej - choć wraca w debacie publicznej i rozgrzewa emocje po kolejnym medialnym newsie ukazującym skatowane kobiety, dzieci - pojawił się w związku z planowanym przez rząd wypowiedzeniem Konwencji Stambulskiej. Zapowiedź wywołała fale protestów, głównie wśród środowisk lewicowych w Polsce i za granicą. Ich temperatura i absurdalność przekroczyły granice zdrowego rozsądku. Zaczęto lansować tezę: oto teraz w Polsce będzie można legalnie używać przemocy w stosunku do kobiet lub dzieci! „Hej mężczyźni, chcecie uderzyć kobietę lub dziewczynę w czasie wakacji? Przyjedźcie do Polski!” - pisał na Twitterze dziennikarz „Politico” Jan Cieński. W miniony piątek ulicami stolicy i kilku innych miast Polski przeszły marsze (tęczowe flagi, plakaty Strajku Kobiet wiele mówią o jego uczestnikach) pod hasłem „Nie dla legalizacji przemocy domowej”. Legalizacji? Cóż za bzdura!
31/2020 (1305) 2020-07-29
Przy pomocy metafor oraz delikatnych słów wlewa w serca nadzieję i przybliża metafizyczną obecność Boga. Małgorzata Sempka wydała autorski tomik poezji.

W cienkiej z pozoru książce można znaleźć aż 48 utworów o różnej tematyce. Pojawiają się w nich różne motywy dotyczące wiary, miłości, uczuć, przemijania i piękna przyrody, ale łączy je coś wyjątkowego. - Wybrałam te wiersze, które są najbardziej pozytywne. Zawarłam w nich myśli pokrzepiające serce i podnoszące na duchu zwłaszcza w czasie, jaki teraz przeżywamy - zdradza pisarka. Dlatego najnowszy tomik M. Sempki nosi wymowny tytuł „Na słonecznym szlaku”. - Starałam się zachęcić czytelnika do spostrzegawczości, by zauważał czyjś uśmiech, dobre słowo, gest, promyk słońca i umiał za wszystko dziękować najwyższemu Stwórcy - podkreśla autorka. Zagłębiając się w przeszłość pisarki, można odnieść wrażenie, że charakter jej twórczości wypływa z przeżyć i doświadczeń. Pani Małgorzata urodziła się w Dęblinie, ale dzieciństwo spędziła wraz z rodzicami w malowniczej wsi Potok nieopodal Ryk. Początkowo nie myślała o tworzeniu poezji, a jeśli już coś pisała, to raczej „do szuflady”. W zamian koncentrowała się na poszerzaniu wiedzy.
31/2020 (1305) 2020-07-29
Skromnie, ale uroczyście dziesięciolecie istnienia obchodził ludowy zespól Zalesianki z Zalesia w gminie Łuków.

W planach była uroczystość na placu przy świetlicy w Zalesiu w ramach „Lata z folklorem”, jednak ze względu na obostrzenia związane z koronawirusem jubileusz odbył się w mocno okrojonej formie. - Chcieliśmy zaprosić dziesięć zaprzyjaźnionych zespołów, by wspólnie z nami świętowały dziesięciolecie - mówi pani Janina Krasuska, założycielka i kierownik zespołu. Oprócz jego członków w uroczystości udział wzięli przedstawiciele władz samorządowych, m.in. radna z Zalesia Stanisława Matejuk, wójt gminy Łuków Mariusz Osiak, Henryk Wysocki, dyrektor gminnego ośrodka kultury i sołtys Zalesia Kazimierz Karwowski. - Uczciliśmy nasz jubileusz w znacznie mniejszym gronie niż zakładaliśmy - dodaje Przemysław Nurzyński, akordeonista, akompaniator zespołu. Zalesianki powstały w 2010 r. z inicjatywy J. Krasuskiej i Maryli Zalewskiej. - Wcześniej należałam do gminnego kabaretu. Potem zaczęłam pracę u sióstr w domu pomocy społecznej i nie miałam już czasu na dodatkowe zajęcia. Jednak ciągle czegoś mi brakowało - opowiada pani Janina.
31/2020 (1305) 2020-07-29
Jej doświadczenia, będące połączeniem powolnego fizycznego wyniszczania z głęboką, intymną więzią z Chrystusem i Maryją, przerażający ból i duchowa, szlachetna radość mogą stanowić na wskroś szokujący rodzaj chrześcijańskiego świadectwa.

Urodzona 27 czerwca 1905 r. węgierska katoliczka Erzsébet Galgóczy była dziesiątym spośród 11 rodzeństwa w rzymskokatolickiej rodzinie Ferenca i Magdolny Galgóczy. Rodzice byli bardzo wierzący, a matka przez 36 lat codziennie przyjmowała Komunię św. Swoje dzieci wychowywała bardzo surowo, ale - jak podkreślała Erzsébet - z miłością. Ojciec zmarł, kiedy dziewczynka miała niespełna dwa lata. Do renty, którą rodzina otrzymała po jego śmierci, wdowa dorabiała szyciem i robótkami ręcznymi. Erzsébet od urodzenia była chorowita, a doświadczenie cierpienia powiększyły jeszcze nieszczęśliwe wypadki, którym uległa. Długo nie potrafiła chodzić, a zaraz po tym, jak się nauczyła, złamała nogę, co na długie miesiące przykuło ją do łóżka. W trzeciej klasie szkoły powszechnej wpadła do kotła z wrząca wodą, spłonęły jej też prawie wszystkie włosy, a twarz została poważnie poparzona. Po przystąpieniu do pierwszej Komunii św. codziennie rano uczestniczyła w Mszy św. i przyjmowała Chrystusa. Kiedy była w czwartej klasie gimnazjum, zaczęła się - jak określała swoje cierpienie - jej droga krzyżowa. Zapalenie płuc, gruźlica, brak umiejętności chodzenia i inne choroby zniweczyły pragnienie Erzsébet, by zostać zakonnicą na misjach.
31/2020 (1305) 2020-07-29
Kapłaństwo niejedno ma imię. Od tych, którym wiele dano, wiele wymagać się będzie, zarówno tu, na ziemi, jak i w niebie.

O kapłaństwie można mówić godzinami, ale i tak nigdy do końca go nie pojmiemy ani nie opiszemy. Nawet mimo najszczerszych chęci zawsze pozostanie jakiś niedosyt, tajemnica, niewiadoma... Ale próbować trzeba. W kwietniu na polski rynek wydawniczy trafiła książka „Szczęśliwa służba” Marzeny Juraczko. Dziennikarka zamieściła w niej wywiady z siedmioma kapłanami, którzy opowiadają o tym, jak realizują swoje powołanie. Mówią o sobie, swoich przeżyciach, doświadczeniach i pracy. Nie ma w tym ani odrobiny chwalenia się, wywyższania czy wymądrzania. W przytoczonych rozmowach czuć raczej radość, pokorę i odpowiedzialność za to, co otrzymali podczas święceń. Prawie każdy z „wywiadowanych” kapłanów opowiadał o księżach, którzy zostawili mocny ślad w jego sercu. Wspominają tych uczących ich mądrości i podprowadzających ku Bogu, którzy byli (i są) dla nich mistrzami oraz autorytetami. Im bardziej wgłębiałam się w lekturę tej książki, tym mocniejsze miałam przekonanie, że słucham opowieści praktyków, a nie teoretyków trudnej sztuki kapłaństwa.
31/2020 (1305) 2020-07-29
„Kto z nas tych lat nie pomni, gdy, młode pacholę…”. Stop! Nie będziemy nadużywali talentu mistrza do prozaicznych rozważań.

Ale jakoś nie mogę się oprzeć temu skojarzeniu. I myślę, że zarówno starsi, jak i sporo młodszych dorosłych pamięta czasy, gdy do - albo zamiast - kieszonkowego dorabiali zbieraniem i sprzedawaniem butelek. Być może, zdaniem niektórych, było/jest to zajęcie mało szlachetne. Za to do wielu przemawiało swoją ekonomią. I organizowało akcje zarówno indywidualnego, jak i zbiorowego wyszukiwania po domowych i podwórkowych kątach butelek, które niekoniecznie dawały finansowe kokosy, ale były dosyć istotne dla małoletniego budżetu. Zresztą nie tylko małoletniego. Zbieraniem puszek zajmowało się przecież wielu bardziej dorosłych. Gdyby sięgnąć nieco dłuższą pamięcią, to z całą pewnością można też sobie przypomnieć pokoje umeblowane regałami, na których w ordynku stały puszki wszelakie. Po coca-coli, piwie, kolorowych napojach. Wtedy było to powodem do dumy, bo wskazywało na zachodnie koneksje. Kiedy już kolorowe puszki spadły z regałów i weszły do naszych domów szeroko otwartymi drzwiami, przez jakiś czas turlały się po klatkach schodowych i podwórkach.
31/2020 (1305) 2020-07-29
Letnia kanikuła sprzyja zbliżaniu się ludzi do siebie. Nie jest to zbyt wskazane w dobie pandemii, lecz raczej nieuniknione.

Leniwość czasu letniej spiekoty (wszak niedawno słupki termometrów sięgały powyżej 30ºC) czyni nas bardziej wylewnymi, gdyż spoczywający na plaży obok lub też siedzący na ławeczce w parku rodak poszukuje możliwości wymiany poglądów czy też po prostu rozmowy. Doświadczyłem tego całkiem niedawno, gdy - przebywając w jednej z polskich miejscowości wypoczynkowych - zasiadłem sobie na ławeczce parkowej, by dokonać przeglądu codziennej prasy. Mam taki zwyczaj utrwalony przez lata licealne i studenckie. Zainteresował się moimi poczynaniami pewien miły staruszek siedzący na ławeczce obok. W czasie swojej przemowy obsobaczył całą Zjednoczoną Prawicę, jej rząd i prezydenta elekta. Co więcej, okazało się, że sam prezydent USA, Donald Trump, jest skończonym idiotą. Gdy po dziesięciu minutach wpadł na pomysł złapania oddechu, zadałem mu pytanie o jakiś konkret będący podstawą jego przekonań. W odpowiedzi uzyskałem tylko drwinę, żebym sobie lepiej trochę poczytał, gdyż dla inteligentnych jest to całkowicie jasne.
31/2020 (1305) 2020-07-29
Pokazanie sensu odważnego patriotyzmu i chwały polskiego oręża - to główny cel powstającego w Ossowie Muzeum Bitwy Warszawskiej.

14 lutego 1919 r. doszło do pierwszych walk między oddziałami Wojska Polskiego i Armii Czerwonej. Był to początek wojny polsko- bolszewickiej. Bój z bolszewikami pod Ossowem koło Wołomina rozegrał się 14 sierpnia 1920 r. i był częścią Bitwy Warszawskiej, w wyniku której Armia Czerwona została zmuszona do odwrotu. Bitwa pod Ossowem należała do najkrwawszych i najbardziej dramatycznych spośród walk toczonych w obronie stolicy. Polscy żołnierze stawiali pod Ossowem zacięty opór atakującym Rosjanom. Mimo wyczerpania i poważnych strat Polacy poderwali się do kontrataku. Doszło do walk wręcz. Przeważające siły wroga musiały ustąpić. Zwycięstwo zostało jednak drogo okupione. W walkach poległo, zaginęło i zostało rannych ok. 600 żołnierzy. Wielkim męstwem wykazali się żołnierze Legii Akademickiej. W jej szeregach walczyli nie tylko studenci, ale także młodzież gimnazjalna i harcerze. Podczas starcia pod Ossowem zginął ks. Ignacy Skorupka. Jego śmierć stała się jednym z symboli Bitwy Warszawskiej.
31/2020 (1305) 2020-07-29
Jak tylko nasze żuki z napisem „zaopatrzenie pielgrzymki” zbliżały się do stacji paliw, kierowcy stojący w kilometrowej kolejce przepuszczali nas do przodu. Taki był duch zrozumienia i solidarności w narodzie - wspomina Janusz Olewiński, przewodniczący OSIiR.

Szlify w pątniczym trudzie pan Janusz zdobywał podczas Warszawskiej Pielgrzymki Pieszej. - Po raz pierwszy szedłem na Jasną Górę w 1966 r., jeszcze jako dziecko, za namową mojej cioci. Rodzona siostra mamy była sakramentką. Do udziału w pielgrzymowaniu w grupie młodzieżowej namówiła mnie i moją starszą o dwa lata siostrę. Tłumaczyła, że jest to niezwykłe doświadczenie, które zmienia życie - wspomina. J. Olewiński mówi o paulinie, który jako przewodnik grupy miał niezwykłą zdolność zjednywania sobie młodych ludzi. - Powtarzał, że gdyby od rana do wieczora tylko się z nami modlił, byłoby nas może 10%. A on tak planował każdy dzień, by znajdował się w nim czas i na modlitwę, i na formację, a nawet rozrywkę, czego przykładem były wieczorne ogniska. Lgnęliśmy do niego, a po powrocie z jednej pielgrzymki już czekaliśmy na kolejną - uściśla. Kiedy w 1981 r. organizowana była I Piesza Pielgrzymka Podlaska na Jasną Górę, pan Janusz - co akcentuje - nie wyobrażał sobie, by nie wziąć w niej udziału. W kolejnej, niestety, nie mógł uczestniczyć… -
31/2020 (1305) 2020-07-29
Jeśli masz intencję, a nie możesz zanieść jej osobiście do Maryi, zmobilizuj siły i podejmij trud pielgrzymowania duchowego - zachęca Andrzej Walicki z Garwolina.

Pielgrzymowanie ma we krwi. 14 razy szedł do Maryi Jasnogórskiej w Pieszej Pielgrzymce Podlaskiej. Od kilku lat na 13 czerwca indywidualnie pielgrzymuje do kaplicy św. Antoniego w Górze Kalwarii. W 2019 r. nogami uczcił 40-lecie Krucjaty Wyzwolenia Człowieka - należy do niej wraz z żoną, za cel obierając pratulińskie sanktuarium. Dotarł tam 6 października, w rocznicę beatyfikacji unickich męczenników, których darzy wielką czcią. 8 września chce stawić się w sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej w Wąwolnicy, dokąd też pójdzie pieszo. A plany na najbliższy czas to pielgrzymowanie duchowe na Jasną Górę - już po raz czwarty. Jak mówi pan Andrzej, zobowiązania pielgrzyma duchowego są nie mniej wymagające niż fizyczny udział w pielgrzymce. - Idąc, owszem, zmagamy się z trudem, bólem, zmęczeniem, różnymi przeciwnościami, ale na dwa tygodnie wyłączamy się z codziennych obowiązków, jesteśmy w grupie, a przed oczami mamy jeden cel. Pielgrzymowanie duchowe zmusza - wbrew pozorom - do większej mobilizacji sił: trzeba tak zaplanować swój dzień, żeby wypełnić warunki uczestnictwa, a jeśli w parafii organizowane jest wieczorne spotkanie pielgrzymkowe, tak poukładać zajęcia, by wygospodarować czas na udział.