Region
44/2020 (1318) 2020-10-28
Zakres usług jest coraz szerszy, a pozyskiwany sprzęt stawia placówkę wśród nowoczesnych. Minął rok od wznowienia działalności szpitala powiatowego w Rykach.

Wielu mieszkańców traciło nadzieję, że zlikwidowana z początkiem listopada 2018 r. lecznica kiedykolwiek będzie jeszcze przyjmować pacjentów. Po 11 miesiącach zastoju i po zmianach w strukturze władz powiatu to, co wydawało się niemożliwe, stało się jednak wykonalne. Dzięki wsparciu rządu, władz, w tym okolicznych gmin oraz firm i osób prywatnych, szpital zaczął działać i wciąż się rozwija. - Miniony rok był dla nas czasem ciężkiej pracy, która przyniosła wymierne efekty. Musieliśmy podejmować trudne decyzje i rozwiązywać wiele problemów. Za to dziś możemy cieszyć się z wielkiego osiągnięcia, jakim jest istnienie tego szpitala - podkreśla z dumą starosta rycki Dariusz Szczygielski. Dobry start placówce zapewniło otwarcie w październiku ubiegłego roku izby przyjęć i kilku pierwszych poradni: endoskopowej, tomografii komputerowej oraz pulmonologicznej. Pacjenci mieli też możliwość wykonania zdjęć rentgenowskich.
44/2020 (1318) 2020-10-28
Kiedy umiera dziecko, pierwsze pytanie, z jakim zmierzyć się muszą rodzice, brzmi: dlaczego nas to dotknęło? My też je zadawaliśmy raz po raz, gdy Mariusz z Bogusiem wyruszyli w góry i ślad po nich zaginął - mówi Andrzej Walicki. 1 listopada minie 18 lat od ich tragicznej śmierci.

Przed 23-letnim Mariuszem i jego młodszym o dwa lata ciotecznym bratem Bogusiem świat stał otworem. Dwóch wesołych chłopaków kochających wspinaczkę górską, przyrodę i smak przygody postanowiło pierwszy listopadowy weekend spędzić w górach, jak wiele razy wcześniej. W sobotę, ok. 11.00, Mariusz zadzwonił do domu z telefonu Bogusia. „Pogoda wspaniała, widoki przecudne. Idziemy dalej!” - powiedział. Była to jego ostatnia rozmowa z mamą. Już wieczorem kontakt się urwał. Rozpoczęły się poszukiwania. 15 listopada odnaleziono ciało Bogusia. Dokładnie dwa tygodnie później - po słowackiej stronie ciało Mariusza. Boguś spadł w przełęcz z Jarząbczego Wierchu ze zdradliwym młodym śniegiem. Mariusz zmarł z wychłodzenia. - Nie wiemy, ile w zbiegu wielu różnych okoliczności było ludzkiej nieostrożności, a ile woli Bożej - mówi tata Mariusza.
44/2020 (1318) 2020-10-28
Można było przewidzieć, że tak się stanie. Narastające emocje związane z ograniczeniami pandemicznymi, spory maseczkowców i antymaseczkowców, zwolenników szczepionek i antyszczepionkowców, protesty rolników, frustracja najmłodszego pokolenia, które znów „zdalnie” będzie napełniać się mądrością, dzieląc swój czas pomiędzy Skype i facebook itp., znalazły swoje ujście.

Skanalizowały się w weekend po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w stopniu wprost proporcjonalnym do ich intensywności, przyjmując formę wulgarnych wyzwisk i lania na odlew kogo popadnie. Wyglądało to, jakby ktoś granat wrzucił do szamba... Lewactwo zawyło. Ale nie tylko. Okazało się bowiem, że wielu tzw. katolików oznaczyło swoje profile internetowe starogermańskim znakiem siegrune (używała go m.in. Deutsches Jungvolk, organizacja wchodząca w skład struktur Hitlerjugend, podwójny piorun zaś od 1933 r. był symbolem SS), domagając się prawa „wyboru”, wulgarnie wykrzykując pretensje w stronę Kościoła, że broniąc piątego przykazania Dekalogu, „wtrąca się do polityki”. W sumie żadne to zaskoczenie. Zaskoczeniem jest, że proaborcjoniści chcą tak mało. No bo dlaczego kobieta miałaby mieć prawo do zabicia dziecka tylko wtedy, gdy nosi je pod sercem? Przecież chorobę nie zawsze da się zdiagnozować w fazie prenatalnej - niejednokrotnie wady genetyczne dają znać o sobie już po porodzie.
44/2020 (1318) 2020-10-28
21 października we Włodawskim Domu Kultury odbyły się zrealizowane w ramach stypendium ministra kultury i dziedzictwa narodowego zajęcia ze śpiewu tradycyjnego i dawnych pieśni z okolic Włodawy.

Warsztaty ph. „Po śladach pani Marii - pieśni Polesia Lubelskiego” prowadziła Agnieszka Szokaluk-Gorczyca, która od 20 lat zajmuje się badaniem, dokumentacją, popularyzacją i praktyką śpiewu tradycyjnego Lubelszczyzny. Były to drugie warsztaty tego typu we WDK. Zajęcia były skierowane do kobiet. W dwóch październikowych spotkaniach uczestniczyło w sumie kilkanaście pań. Jedną z nich była Małgorzata Ganczar z Włodawy, która we wrześniu przy okazji Festiwalu Trzech Kultur spotkała się z A. Szokaluk-Gorczycą i wzięła udział w tego typu warsztatach. - Śpiew tradycyjny wypływa z głębi duszy - przyznaje. - W mojej rodzinie śpiewał dziadek, a przyśpiewki ludowe i pieśni rozbrzmiewały w czasie rodzinnych spotkań. Na warsztaty do WDK przyszłam, bo to okazja powrotu do tradycji, przypomnienia sobie, jak to kiedyś było i, oczywiście, nauka śpiewu. Dawniej pieśni były przekazywane z pokolenie na pokolenie, nie każdy miał predyspozycje, a mimo to śpiewali wszyscy. Ten rodzaj muzyki jest dla każdego - podkreśla M. Ganczar.
44/2020 (1318) 2020-10-28
Rozmowa z Urszulą Bednarczyk, wokalistką zespołu BeU

Lubartowska formacja BeU gra od siedmiu lat. Jak wyglądały Wasze początki?

Razem z perkusistą Przemkiem Pawlasem graliśmy wcześniej w kilku składach. Kiedy to się rozpadło, zaczęłam myśleć o tym, by zacząć tworzyć coś swojego. Chciałam, aby ta twórczość miała treść religijną. Uznałam, że to co umiem, pragnę poświęcić Bogu. Po trzech latach luźnej pracy nad repertuarem mogliśmy zacząć koncertowanie. Najpierw występowaliśmy jako duet, potem dołączyli do nas instrumentaliści i chórzystki. Teraz, gdy wydajemy drugą płytę, gramy we trójkę: ja, Przemek i Jarek Maksim. Zadebiutowaliśmy w 2015 r. podczas Festiwalu Chrześcijańskie Granie w Warszawie. Naszym pierwszym znanym utworem była „Droga”. Pojawił się on jako bonus na płycie zespołu Good God i zrobił „karierę” na liście muzycznej Radia RDN. Dzięki niej zajęliśmy czwarte miejsce na liście przebojów wszech czasów.
44/2020 (1318) 2020-10-28
Gdybyś wiedział, jak wyglądają męki czyścowe, uczyniłbyś wszystko, by nigdy do czyśćca nie trafić! Każda ofiara ma zawsze, ale w szczególności w Dzień Zaduszny, ogromną realną wartość dla dusz czyścowych. Można za nie ofiarowywać każdy drobiazg. Trzeba tylko to świadomie ofiarować - pisała Stefania Fulla Horak, mistyczka, której Bóg pozwolił zajrzeć do czyśćca i piekła.

Przyszła na świat 22 lutego 1909 r. w Tarnopolu na Podolu. Studiowała filozofię, skończyła lwowskie konserwatorium, a następnie pracowała jako nauczycielka muzyki. Wykształcenie Fulli i dociekliwy umysł kazały jej szukać odpowiedzi na dręczące ją pytania o Boga i wiarę. W rezultacie dociekania sprawiły, iż odrzuciła powierzchowną i tradycyjną religijność, ale nie - jak twierdzi jej bratanek ks. Tomasz Horak - Boga: „Tego «innego Boga», którego pragnęła całym swoim jestestwem”. Świadczą o tym zapiski Fulli: „Nie wierzę w nic z tego, w co ludzie wierzą. Nie rozumiem, jak wierzą. Myślę, że jeśli Bóg jest, to o wiele większy od wszystkiego, co można o Nim powiedzieć”. Po wielu latach duchowych zmagań Fulla odnalazła Boga i zawierzyła mu się całkowicie. Była wsparciem dla wielu osób, o czym możemy przeczytać m.in. w jej książce „Niewidzialni”.
44/2020 (1318) 2020-10-28
Modlitwa za zmarłych jest uczynkiem miłosierdzia i działa w dwóch kierunkach, a ci, którzy odeszli z tego świata, potrafią być wdzięczni za okazaną pomoc.

To trzeba powtarzać nieustannie: zmarli nie mogą już pomóc samym sobie. - W momencie przekroczenia granicy życia doczesnego i przejścia do wieczności nie mają już wpływu na siebie. My możemy im pomóc naszą modlitwą i innymi różnymi sposobami. Dusze czyśćcowe mogą natomiast pomagać nam, wstawiając się za nami do Boga. Warto je prosić o pomoc w różnych sprawach, a nawet o to, aby pomogły w naszym nawróceniu. Trzeba tylko pamiętać, że to sprawa poważna, a dusze czyśćcowe podejdą bardzo konkretnie do tej prośby i „wezmą się” za tego, kto o tę pomoc w nawróceniu szczerze poprosi. To może boleć, chociaż przecież dla jego dobra - zaznacza o. Grzegorz Filipiuk z Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów. Papież Benedykt XVI w encyklice „Spe Salvi” podkreśla, że duszom czyśćcowym możemy dać pokrzepienie i ochłodę w trojaki sposób: przez Eucharystię, modlitwę i jałmużnę.
44/2020 (1318) 2020-10-28
Jest cieplutki, niemal upalny dzień. Mam kilka lat. Idę z mamą przez prawie całą wieś. Kiedy dochodzimy do celu, mocniej chwytam ją za rękę. O ścianę domu, do którego przyszłyśmy, stoi oparte wieko trumny.

Z otwartej na oścież sieni wchodzimy do dużego pokoju. Wielkie jaśminowe bukiety uderzają swoją nachalną wonią. Zamiera szmer przytłumionych rozmów. Przyklękamy. Krótka cicha modlitwa, potem: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” do obecnych. Podchodzimy do trumny. Mama przez dłuższą chwilę przygląda się zmarłemu, dotyka dłonią jego splecionych z różańcem rąk. „Jak ładnie wygląda” - mówi, kiedy już się od trumny odwróci, i cichutko obok innych żałobników przysiada. Razem chwalą garnitur nieboszczyka, i że gładziusieńko ogolony, i w ogóle wyszykowany taki. Jeszcze że jaki zawsze życzliwy, jaki był dobry dla ludzi. Jak ciężko przez całe życie pracował, jak się w straży udzielał, jak o żonę, o rodzinę bardzo a bardzo dbał i Boga w sercu nosił. Z uchylonych do kuchni drzwi też dobiega gwar. To przyjezdna rodzina, trzeba ją godnie przyjąć - kapustą na żeberkach z kaszą i grzybami, boczkiem i kiełbasą. Porozmawiać o śmierci - integralnej części każdego ludzkiego życia.
44/2020 (1318) 2020-10-28
Sytuacja jest poważna. To, co od tygodnia dokonuje się na polskich ulicach, nie jest tylko przejściową perturbacją, która po pewnym czasie zaniknie lub stępieje, jak wcześniejsze protesty w sprawie tzw. wolnych sądów.

O ile bowiem tamte protesty dotyczyły strukturalnej konstrukcji państwa polskiego i obrony nawarstwiającego się na niej od lat kilkudziesięciu nowotworu mafii korporacyjnej, o tyle dzisiejsze kryterium uliczne dotyka tworzonej przez tysiąclecie tkanki kulturowej narodu. Przy czym przez słowo naród nie rozumiem li tylko biologicznie jako połączoną grupę ludzi, lecz - tak jak Arystoteles i Tomasz z Akwinu - ludzi złączonych jedną tożsamością kulturową. Przez ostatnie 30 lat poddawany żmudnej „terapii przekształcającej” w ramach działalności GazWyb i jej przybudówek okazał się silniejszy, więc dzisiaj sięgnięto po ostrą operację, nie przy pomocy skalpela i narkozy, ale siekiery i łomu. Zdawało się, iż polska tożsamość, ogłuszona po smoleńskiej katastrofie, już się nie podniesie, ale wobec jej żywotności ruszono z ostatecznym rozwiązaniem. Rozwiązanie to dotyczy całokształtu naszego państwa.
44/2020 (1318) 2020-10-28
Rozmowa z ks. kan. Witoldem Józefem Kowalowem, redaktorem naczelnym czasopisma „Wołanie z Wołynia”.

Połowę swego życia spędził Ksiądz w parafii w Ostrogu na Ukrainie, którą wymarzył Ksiądz sobie jako miejsce kapłańskiej posługi. Czy po niemal 30 latach na Wschodzie czuje się Ksiądz „człowiekiem stąd”?

Na Ukrainie spędziłem więcej niż połowę życia. Gdy przed laty zgłosiłem ówczesnemu metropolicie lwowskiemu śp. kardynałowi (wówczas arcybiskupowi) Marianowi Jaworskiemu chęć pracy w archidiecezji lwowskiej, nie wiedziałem wówczas, że trafię na Wołyń. Tuż przed święceniami prezbiteratu w katedrze na Wawelu ks. Marian Buczek powiedział mi: „będziesz wikarym w Równem” na Wołyniu. Szybko szukałem w pamięci, gdzie znajduje się to Równe - „Aha, to koło Zdołbunowa”. Dwa lata wcześniej przejeżdżałem pociągiem przez Zdołbunów w drodze ze Lwowa do Wilna i z powrotem. Na tej węzłowej stacji kolejarze przetaczali lokomotywę i pociąg miał dwudziestominutowy postój... Tak czuję się „człowiekiem stąd”. Czuję się - jestem Polakiem z Wołynia. Czuję się Ukraińcem w znaczeniu przynależności państwowej i Polakiem, przynależę do tego narodu. Ostróg, gdzie mieszkam i pracuję od ponad 28 lat, znajduje się w sercu Wołynia.