Region
45/2019 (1268) 2019-11-06
Miasto szuka skutecznego sposobu na dłużników, którzy nie płacą czynszów za zajmowane lokale socjalne. Problem tzw. czynszowników powraca niemal na każdej sesji rady miasta.

- W związku z tym, że od kwietnia obowiązuje nowe prawo lokalowe i gmina nie dzieli już lokali na mieszkania socjalne i komunalne, należy się zastanowić, co zrobić, aby podnieść ściągalność czynszów - mówiła radna Łucja Pamulska na jednym z posiedzeń. Natomiast przewodnicząca komisji rewizyjnej Renata Kapelko zwróciła uwagę, że wobec wzrastających zaległości miasto powinno przedsięwziąć konkretne działania. Ponad 1,1 mln zł - tyle wynosi dług mieszkańców zajmujących 179 lokali socjalnych. Urzędnicy zapewniają, że zdają sobie sprawę, że kwota jest naprawdę duża, dlatego, ich zdaniem, trzeba zrobić wszystko, by pozyskać pieniądze. Jednym z najlepszym jak dotychczas rozwiązaniem - jak twierdzą pracownicy magistratu - są ugody podpisywane z lokatorami. To jeden ze sposobów na wydostanie się ze spirali zadłużenia. Innym, praktykowanym w niektórych miastach w kraju, jest np. możliwość odpracowania długu.
45/2019 (1268) 2019-11-06
Siedmiu piłkarzy II-ligowego klubu Pogoni Siedlce podejrzewa się o stosowanie zabronionych metod suplementacji. Sprawą zajmuje się Polska Agencja Antydopingowa Polada, a śledztwo wszczęła zawiadomiona Prokuratura Okręgowa w Lublinie.

W piątek 25 października w siedzibie MKP Pogoń Siedlce zjawili się przedstawiciele służb mundurowych oraz Polskiej Agencji Antydopingowej. Wizyta była spowodowana podejrzeniem o stosowanie przez piłkarzy dopingu. Chodzi o zakazaną infuzję dożylną, w skrócie: o stosowanie kroplówek. Siedmiu piłkarzy miało je przyjąć przed ligowym meczem z Górnikiem Łęczna, który odbył się 16 października. „Informujemy, iż zgodnie z obowiązującą listą substancji i metod zabronionych niedozwolone są infuzje dożylne i (lub) iniekcje o objętości większej niż 100 ml w okresie 12 godzin, z wyłączeniem tych przyjętych w uzasadnionych przypadkach w trakcie hospitalizacji, zabiegów chirurgicznych lub badań klinicznych” - wyjaśnia Polada w wydanym komunikacie. Jednocześnie przypomina, że w przeszłości stosowanie tego rodzaju dopingu stwierdzono m.in. u francuskiego piłkarza Samira Nasri (skazany na 18 miesięcy dyskwalifikacji) oraz amerykańskiego pływaka, medalisty olimpijskiego Ryana Lochte (skazany na 14 miesięcy dyskwalifikacji).
45/2019 (1268) 2019-11-06
Dyrektor jednej z klinik proaborcyjnych odkrywa ogrom cierpienia, jakie zadaje się dzieciom poczętym i ich matkom. Pod wpływem swoich doświadczeń porzuca pracę i staje się obrończynią życia. To na podstawie poruszającej historii Abby Johnson, opisanej w książce „Nieplanowane”, powstał film pod tym samym tytułem, który kilka dni temu wszedł do polskich kin, od razu stając się celem ataku organizacji proaborcyjnych.

Książka Abby Johnson to jedna z najgłośniejszych publikacji w Stanach Zjednoczonych. Odsłania sekrety skrywane przez organizację Planned Parenthood (Planowane Rodzicielstwo), jedną z największych i najgłośniejszych instytucji zajmujących się aborcją. Na kilka dni przed planowaną premierą w mediach społecznościowych rozpoczęła się akcja namawiająca do bojkotu filmu, a nawet nacisku na kina, aby wycofać go z repertuarów. Organizacje lewicowe i feministyczne zarzucają obrazowi - który nazywają „eksportem amerykańskiej propagandy antyaborcyjnej” - że jest niebezpieczny i groźny na wielu poziomach, opiera się na kłamstwach oraz niewiarygodnych i nierzetelnych danych. Organizatorzy akcji uważają także, że film jest szkodliwy dla personelu klinik aborcyjnych i „podprogowo zachęca do przemocy wobec nich”. Co więcej, uważają, że w „Nieplanowanych” nie ma „prawdy o aborcji”.
45/2019 (1268) 2019-11-06
„Jeśli chcesz pokoju, gotuj się do wojny”. Zasada stara jak świat. Nic nie jest dane raz na zawsze. To też wiadomo. Nie chodzi o starcie militarne, choć według ekspertów globalna wojna dawno trwa - w formule innej niż krwawe potyczki znane dotąd. Bardziej chodzi o starcie cywilizacyjne. Zły duch wie, że ma mało czasu, więc na front rzucił wszystkie swoje rezerwy.

Przywykliśmy do ostrych sporów, jakie miały miejsce w minionych latach, agresji różnej maści zawodowych rewolucjonistów, „obstawiających” praktycznie każdą uliczną zadymę, szukających obsesyjnie męczeństwa i marzących o tym, aby któryś z policjantów nie wytrzymał i przywalił pałą między oczy. Potem można to sfotografować, wysłać do „Gazety Wyborczej” czy TVN, a dzięki ich „uprzejmości” jeszcze tego samego dnia przeczytać o sobie w „zaprzyjaźnionych” gazetach w Niemczech czy Italii. Za takowe „zasługi” dla obrony demokracji miejsce na listach KO do kolejnych wyborów jest zapewnione! Niestety, demonstrować w Polsce można do woli, upokarzani policjanci są anielsko cierpliwi, ludzi coraz mniej zajmuje jazgot różnobarwnej hałastry, a i kasa płynąca z sorosowego źródełka ponoć się skończyła. Szuka się zatem na siłę innych przestrzeni, gdzie można rzucić zapałkę, zrobić pożar, a potem zacząć krzyczeć w niebogłosy: „Pali się! Pali się!”, oskarżając innych o niecne działania i bawić się w strażaka.
45/2019 (1268) 2019-11-06
Kiedy wydarzyła się katastrofa, miałem sześć lat. Pamiętam lęk graniczący z paniką, gdy dowiedzieliśmy się o wybuchu reaktora. Pamiętam jak obecne w diecie każdego małego dziecka mleko zamieniono na to w proszku. I to jedno - odmieniane przez wszystkie przypadki - słowo „Czarnobyl” - tymi słowami rozpoczął spotkanie w Siedlcach Maciek Nabrdalik.

Fotoreporter i laureat wielu prestiżowych nagród fotograficznych był gościem kolejnego spotkania w ramach cyklu VITOexTrEAM. Przyjechał, by podzielić się swoimi wrażeniami z podróży, które opisał w książce pt. „Homesick” przybliżającej socjologiczne konsekwencje katastrofy w Czarnobylu. - Pamiętam lęk graniczący z paniką, gdy dowiedzieliśmy się o wybuchu reaktora. W tamtych czasach nie wiedzieliśmy nawet, czego dokładnie się boimy. Przez ponad 20 lat tkwiła we mnie olbrzymia ciekawość tamtego zagrożenia. Dlatego kiedy w 2006 r. nadarzyła się okazja, by wyjechać do Czarnobyla, nie wahałem się ani chwili - powiedział M. Nabrdalik. - Nie jechałem tam jednak jako fotograf, ponieważ uznałem, że nie będę w stanie zaproponować nic więcej, niż zrobili moi koledzy po fachu. Owszem, wziąłem aparat, ale bez wyraźnego zamiaru. Pojechałem tam z nadzieją, że oswoję to miejsce. Spodziewałem się, że ujrzę otoczenie, które znałem już z wielu zdjęć i filmów. I tak na początku było.
45/2019 (1268) 2019-11-06
To jest ta scena, na której właściwie po raz pierwszy wystąpiłam. Miałam wtedy 14 lat. Był taki zespół Podlasie, w którym tańczyłam, śpiewałam i recytowałam - wspominała aktorka Joanna Żółkowska, która 28 października zagrała na deskach Sceny Teatralnej Miasta Siedlce w spektaklu „Lilka, cud miłości”.

Siedlczanka, absolwentka I Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Prusa przyjechała do swojego rodzinnego miasta z przedstawieniem, w którym obok niej wystąpiły: jej córka Paulina Holtz, Krystyna Tkacz i Magdalena Zawadzka. „Lilka, cud miłości”. To opowieść o miłości, a raczej o tajemnicy miłości. Sztuka ta jest podróżą w czasie: śledzimy bowiem losy tytułowej Lilki od dzieciństwa do śmierci. I podróżą w przestrzeni: akcja dzieje się w secesyjnym Krakowie i Wiedniu, w Zakopanem, Poznaniu, okupowanej Warszawie. Oparty na wierszach, dzienniku i listach Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej (nazywanej Lilką), poetki i dramatopisarki dwudziestolecia międzywojennego. Spektakl został przyjęty przez widzów owacjami na stojąco, a grająca w nim J. Żółkowska, która w tym roku świętuje 45-lecie pracy powróciła na siedlecką scenę po wielu latach.
45/2019 (1268) 2019-11-06
Wielka tajemnica kryje się za bramą ludzkiej śmierci i żadna dziedzina nauki nie jest w stanie jej rozjaśnić. Ludzka natura jednak nie odpuszcza, wciąż szukając odpowiedzi na pytanie: ale jak „tam” naprawdę jest? „Tam”, czyli za bramą życia, gdzie „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało”. Tymczasem wystarczy wziąć do ręki „Dzienniczek”.

Bóg do wielkich dzieł wybiera proste narzędzia, aby w nich i przez nie ujawniła się Jego mądrość oraz potęga. Klasycznym tego przykładem jest św. s. Faustyna, wiejska dziewczyna pozbawiona wykształcenia, pełniąca w klasztorze obowiązki kucharki, ogrodniczki i furtianki, do której Chrystus skierował zadziwiające słowa: „W Starym Zakonie wysyłałem proroków do ludu swego z gromami. Dziś wysyłam ciebie do całej ludzkości z moim miłosierdziem. Nie chcę karać zbolałej ludzkości, ale pragnę ją uleczyć, przytulając do swego miłosiernego serca” (Dz. 1578). To właśnie tej zakonnicy trzeciego chóru Jezus pokazał, jak wygląda czyściec, niebo i piekło, a wizje te - choć nie wchodzą w zakres oficjalnej doktryny - Kościół uznał za wiarygodne, ogłaszając s. Faustynę świętą.
45/2019 (1268) 2019-11-06
To wielka łaska, powołanie i zaszczyt - mówią o swojej posłudze uczestnicy Kodeńskiej Szkoły Lektora. Ta funkcja nie ogranicza się tylko do wyjścia na ambonę. Wiąże się też z odpowiednim, wieloaspektowym przygotowaniem.

W trwającej obecnie drugiej edycji KSL bierze udział sześć osób, w poprzedniej uczestniczyło kilkunastu chętnych. Kurs składa się z kilku sesji. Tym razem, na życzenie lektorów, są one jednodniowe. - Kurs jest adresowany do dorosłych, którzy nigdy nie uczestniczyli w podobnych zajęciach albo brali w nich udział dawno temu. Lokalizacja też nie jest przypadkowa. Sanktuarium to miejsce słuchania Słowa Bożego; żeby było dobrze usłyszane, musi być najpierw odpowiednio wygłoszone i zaprezentowane. Tu, w Kodniu, uczymy się tego przy Maryi i z Maryją - zaznacza o. dr Sebastian Wiśniewski, superior kodeńskiego klasztoru i jeden ze współprowadzących KSL. Dodaje, że zajęcia mają charakter trzytorowy. Organizatorzy stawiają na formację, wiedzę i technikę potrzebne w posłudze lektorskiej. Podczas każdej sesji nie brakuje wspólnej modlitwy (Liturgii Godzin, Mszy św. i adoracji), wykładów z duchowości (dotyczących m.in. historii liturgii słowa Bożego i Eucharystii) oraz warsztatów z emisji głosu.
45/2019 (1268) 2019-11-06
Przychodzi czasem taki moment, że człowiek po prostu mówi: dość! Nadmiar idiotyzmów docierających do uszu, oczu i mózgu staje się tak wielki, że nie sposób obok tego przejść obojętnie.

Szczególnie, gdy dzieje się to na jakiejś fali wznoszącej, cokolwiek przypominającej zaplanowaną akcję. Poza tym istnieje taka część naszej egzystencji, której nie wolno wystawiać na plwanie i głupotę. Takie bowiem działanie stanowi o całkowitej przegranej i dobrowolnej kapitulacji z tego, co jest prawdą. Ostatni tydzień przyniósł aż nadto takich zdarzeń, zwłaszcza w temacie wiary i tożsamości narodowej. A przecież to są fundamenty. Pozwolenie na lżenie w tym zakresie jest zwykłym szujostwem i ucieczką. Ale po kolei. Wydawało się, że zawieruchę o kształt pamięci historycznej mamy już za sobą. Nic bardziej mylnego. Po głosowaniach radnych Białegostoku i Żyrardowa, szczególnie związanych z Platformą Obywatelską, okazało się, że major Zygmunt Szendzielarz, ps. Łupaszko, i gen. Emil Fieldorf, ps. Nil, przegrali nie tylko z geograficzną nazwą ul. Podlaska, ale (co jest chichotem historii) z ul. Jedności Robotniczej. Taka decyzja jest niestety jednoznacznym opowiedzeniem się tejże partii po jednej stronie w sporze ideowym o charakter dokonanego po II wojnie światowej zawłaszczenia Polski przez totalitaryzm komunistyczny.
45/2019 (1268) 2019-11-06
Chociaż na hasło „kotlarstwo” większość z nas długo szukałaby w myślach konkretu, do którego można by odnieść termin, promocja albumu Bernarda Nowakowskiego „Dawne kotlarstwo. Warsztat i wyroby” przyciągnęła prawdziwe tłumy.

Otwierając spotkanie, które odbyło się w siedleckim Muzeum Regionalnym, p.o. dyrektor Sławomir Kordaczuk nie omieszkał przypomnieć o zbliżającym się wielkimi krokami jubileuszu 25-lecia działalności Siedleckiego Klubu Kolekcjonerów. Obchody zaplanowano na drugą niedzielę stycznia 2020 r. Na koncie SKK ma ok. 300 różnych tematycznie pokazów, wśród nich - wystawy zbiorów siedlczanina B. Nowakowskiego. Charakteryzując działalność i pasję bohatera spotkania, S. Kordaczuk przyznał, że kolekcja B. Nowakowskiego zawodowo zajmującego się metaloplastyką jest bez wątpienia jedną z najbardziej unikatowych - tak w skali Polski, jak i Europy - ze względu na liczbę wyrobów kotlarskich, jak też ilość zgromadzonych narzędzi, urządzeń i maszyn niezbędnych w warsztacie kotlarza. W sumie to ok. tysiąca eksponatów: pół na pół wyrobów miedzianych i narzędzi. - Pan Bernard jeździ po całej Europie, przegląda zbiory muzealne ze swojej ulubionej dziedziny. Podpatruje też wzory prezentowane w muzeach - stwierdził.