Historia
Represje wobec uczestników i adres do Franciszka Józefa

Represje wobec uczestników i adres do Franciszka Józefa

27 stycznia 1874 r. w Pratulinie dokonano przeglądu zatrzymanych. Oddzielono zdrowych od poszkodowanych. Ciężko rannych, którzy nie rokowali nadziei na przeżycie, wydano rodzinie.

Słyszałam od swego teścia Aleksego Łukaszuka, że ojciec jego Konstanty brał udział w obronie kościoła w Pratulinie. Został ciężko ranny w brzuch. Przywieźli go, leżał na radnie, prześcieradle z grubego płótna. Żył krótko, był przytomny. Powiedział w języku prostym swą prośbę i nakaz: «Dzieci nie chodźcie do kościoła ruskiego, tylko pańskiego!.

Tak dawniej mówiono o kościele katolickim, bo panowie byli katolikami” – relacjonowała później Janina Łukaszuk. Innych poszkodowanych, po opatrzeniu ran przez ściągniętych lekarzy i felczerów, odstawiono do szpitala w Białej. Tam pozostawali pod policyjnym nadzorem. Ci z rannych, którzy uniknęli od razu aresztowania, ukrywali swoje rany, bo żołnierze przeszukiwali wsie. Paweł Kondraciuk relacjonował później: „W dwa lub trzy dni po krwawych zajściach w Pratulinie chodzili po domach strażnicy i zabierali rannych unitów do szpitala w Białej Podl. lub do Międzyrzeca. Oba szpitale były zawalone rannymi. Ranni jak mogli ukrywali się, bo wiedzieli, że po szpitalu czeka ich więzienie lub Sybir… Mój dziadek (ranny w nogę – J.G.) położył się do łóżka, obwiązał głowę szmatą… Do naszego domu przyszło dwóch uzbrojonych strażników, pytają dziadka, czemu leży. Dziadek mówi, że chory, że boli go głowa… Zdarli mu szmatę z głowy i… zostawili go w spokoju, bo zobaczyli, że nie był ranny”. Agata Iwaniuk wspominała później: „W obronie kościoła w Pratulinie brał udział mój ojciec Józef. Został ranny w nogę. Leżał w domu na przypiecku. Kilka dni po krwawych zajściach w Pratulinie od domu do domu chodzili strażnicy, wyłapując ludzi, zabierając rannych. Ci, a było ich wielu, woleli raczej umrzeć u siebie, niż iść do ruskich szpitali, a stamtąd do więzienia lub jako buntownicy na Sybir. Gdy weszli do naszego domu, pytali matki: „Kto tam leży? – Mąż. Już miesiąc. Na co chory? – Na ospę”. Strażnicy przelękli się, nie sprawdzali, szybko wynieśli się z domu, bo ospa była bardzo zaraźliwa… W ten sposób ojciec ocalał”. 27 stycznia nastąpił pogrzeb ofiar. Przewieziono je na odległy stary cmentarz epidemiologiczny zwany końskim. Asystowali przy tym tylko pop i żołnierze. Naczelnik Kutanin kazał zbiorową mogiłę zrównać z ziemią i udeptać. Na polecenie naczelnika pop sporządził 28 i 29 stycznia akty zgonu, nie podając przyczyny śmierci. Jako świadkowie wystąpili: wójt gminy Bohukały Onufry Gryciuk (lat 33) i były wójt Nestor Mikołajczuk z Łęgów. Podano, iż dziesięciu unitów zmarło 14 (26 stycznia), a pozostałych trzech następnego dnia. Jeśli wierzyć zapisowi, pod cerkwią zginęli ok. 12.00: Daniel Karmasz, Łukasz Bojko, Bartłomiej Osypiuk, Onufry Wasyluk, Filip Geryluk; ok. 13.00: Konstanty Bojko, Nikita Gryciuk, Ignacy Franczuk, Wincenty Lewoniuk; o 16.00 – Jan Andrejuk w Derle. 27 stycznia zmarli: Maksym Hawryluk, Michał Wawryszuk i Konstanty Łukaszuk. Po zajściach aresztowano w sumie ok. 80 osób i rozlokowano na terenie parafii trzy roty wojska na koszt włościan. Wieści o męczeństwie w Pratulinie rozeszły się po całym kraju i spotkały z różnym odzewem. Maria z Łubieńskich Górska zanotowała: „Po mordach w Drelowie i Pratulinie karnawał warszawski szedł swoim trybem, tylko marszałkowa z Wulfersów Kuczyńska z Korczewa ostentacyjnie bal odwołała”. Dodajmy, że była to właścicielka, która korespondowała z Cyprianem Kamilem Norwidem. A tak skomentował szyderczo wydarzenia w Pratulinie prawosławny proboszcz z Białej Podl.: „Ten nieszczęśliwy lud został sfanatyzowany przez pasterzy… za jakieś tam dzwonki i monstrancje szedł do grobu, świadcząc następnym pokoleniom, że umarł za wiarę”. Później tenże Liwczak niesłusznie obciążył winą unickich parafian w Witulinie, że w lutym 1874 r. jakoby podpalili tamże popu plebanię. Pożar wybuchł w nocy i mógł być skutkiem nieszczelnych przewodów kominowych. Nikomu z unitów nic nie udowodniono. 15 lutego nikt z parafian w Pratulinie nie chciał uczestniczyć w nabożeństwie. Kiedy duchowny prawosławny zaczął przywdziewać liturgiczne szaty, wokół cerkwi zebrał się tłum kobiet, wołając: „Wilku po coś tu wszedł do naszej owczarni. U nas są klucze świątyni, a ty wlazłeś jak złodziej i wyłamałeś drzwi jak zbójca. My nie owce twoje, a ty nie pasterz! Daj nam pokój, prosimy cię w imieniu ojców i dzieci naszych, w imię krwi męczenników naszych, pójdź precz z naszej świątyni. Zostaw nas samych”. 23 lutego poseł USA w Petersburgu Marshall Jewell donosił sekretarzowi Stanu w Waszyngtonie, „iż doszły go niedokładne wieści, że we wsi Drelów 30 osób zostało zabitych, a daleko więcej rannych… Podobne zamieszki mówią, iż wydarzyły się w Pratulinie i innych miejscach także z postradaniem życia połączone. Przypuszczają, iż rozruchy już teraz ustały”. Ciekawy fakt odnotował w lutym 1874 r. w swej kronice domowej Kajetan Kraszewski: „Za rzecz pewną podają, iż gdy z powrotem z Petersburga przejeżdżał terespolską koleją… cesarz austriacki Franciszek Józef, włościanie tych okolic w Białej czy w Łukowie podali do niego adres, w którym jakoby dziękują za opiekę udzieloną Unii w państwie austriackim oraz proszą o wstawienie się do panującego naszego o protekcję dla włościan unitów w Królestwie Polskim; kto włościanom taką sztukę doradził – trudno wiedzieć, na nic się to nie przyda, ale fakt… dla rządu niemiły”.

Józef Geresz